Sonata

346 18 15
                                    

Oczywiście, Gerard nie mógł być pewien, czy Kindler rzeczywiście wybierał się do Deirdre; nie zmieniało to jednak faktu, iż należało się upewnić, że dziewczyna nie jest w niebezpieczeństwie. Co prawda zostawił w zamku służbę wraz z przykazaniem, by nikogo nie dopuszczano do panienki, lecz w przypadku takiego drania któż może być pewien, czy nie znajdzie on innego sposobu, by się do niej dobrać?

Być może wydawało się to niedorzeczne, lecz w tym momencie wiedział, iż zrobiłby wszystko, byleby tylko ochronić Deirdre. Nawet jeżeli Kindler w istocie był niewinny... Książę wolał przybyć na darmo niźli ten jeden raz za mało.

Wiedział, że do zamku prowadziło co najmniej parę dróg – on zazwyczaj, z wiadomych względów, obierał tę najkrótszą. Nie było więc problemem go uniknąć; wystarczyło ruszyć z wioski do rezydencji inną drogą – nie musiało zatem dojść do spotkania w drodze. Oznaczało to, iż do momentu, gdy książę znalazł się w zamku, nie mógł być pewien, czy napastnik już tam był.

A nawet jeżeliby go tam nie było... Gerard zmarszczył czoło, popędzając konia. Nawet jeżeliby go tam nie było, nie znaczyło to, iż Kindler był niewinny. Nie było innego wyjścia – musiał się z nim widzieć. I to jak najprędzej, by sprawę zamknąć.

Książę był nauczony, by zawsze wszystkie interesy załatwiać od razu i do końca. Rzeczy nieskończone go irytowały. Z tą było podobnie, lecz tym razem szło o coś o wiele poważniejszego niźli o pieniądze czy czas. Tu stawką mogło być ludzkie życie... i to nie czyjeś, lecz Deirdre. Osoby, na której mu w życiu najbardziej zależało.

Nieprawdą byłoby rzec, iż w jego życiu nie było innych kobiet, bo przecież nie urodził się wczoraj. Było ich parę, lecz zazwyczaj traktował je jak pocieszenie – one zresztą były tego świadome, lecz pieniądze i podarki mogą niekiedy zrównoważyć brak miłości. Zwłaszcza w momencie, kiedy owe kobiety miłością darzyły jedynie jego fortunę i skłonność do zasypywania najbliższych osób prezentami.

Lecz Deirdre była inna. Zdawał sobie sprawę z tego, jakim absurdem było jego nagłe uczucie wobec niej. On przecież miał już trzydzieści lat – nie był młokosem, lecz dojrzałym mężczyzną. A jednak w jakiś sposób młodej pokojóweczce udało się rozpalić w jego sercu ogień tak mocny, że czuł się, jak gdyby był dekadę młodszy... Nie. Nawet wówczas się tak nie czuł. Chociaż był zaręczony, trudno było mu wówczas mówić o miłości. Był zauroczony, to fakt, lecz nie zafascynowany. Fascynację wzbudzała w nim jedynie Deirdre, jej naturalność i świeżość.

Dlatego też teraz, kiedy pomyślał o tym, iż ktoś mógłby próbować mu ją odebrać... skrzywdzić ją... sprawić, by nigdy jej już nie zobaczył, ogarniała go taka wściekłość, że mógłby zabić, nie zważając na konsekwencje.

Tymczasem Deirdre nadal była przekonana o tym, że książę w sercu jej nienawidzi. Kiedy skończyła śniadanie, ruszyła za Anną, żegnając się z murami zamku, w którym spędziła ostatnie miesiące. Miesiące, które – bądź co bądź – były chyba najszczęśliwszymi w jej życiu. Bo nawet mimo owych momentów, kiedy tęskno jej było nawet do piwnicy państwa Braggów, musiała przyznać, że dbano o nią tutaj jak nigdzie indziej.

Nie znała swego rodzinnego domu. Nie pamiętała, jak to było, mieszkać pod jednym dachem z rodzicami – niemal całe jej życie polegało na służbie trzem kobietom i właśnie to zapamiętała jako coś znajomego. Dlatego też nie tęskniła za ramionami matki, której twarz chowała jedynie jako mgliste wspomnienie, czy za uśmiechem ojca, którego głos słyszała niekiedy w snach. Ich dom nie był jej domem. Jej domem od zawsze była piwnica państwa Braggów.

A przynajmniej do teraz. Chociaż z początku pragnęła i starała się z tym walczyć, wkrótce zaczęła się poddawać czarowi tego miejsca oraz jego mieszkańców, przede wszystkim Anny oraz Gerarda. I czy tego chciała, czy też nie, zamek księcia inwałdzkiego stał się jej domem.

KopciuszekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz