Gerard

414 21 4
                                    

Wkrótce Deirdre dowiedziała się, jaka jest kara za niewykonywanie poleceń Quinnelly'ego oraz Gotfryda: kiedy nadal próbowała się opierać, ten ostatni podszedł do niej i raz jeszcze uderzył ją mocno w potylicę. Obraz przed oczyma dziewczyny zamglił się i Deirdre runęła jak długa z powrotem na siennik.

– Za dużo gada – skrzywił się Quinnelly. – Chyba dobrze, że mnie olśniło, nim z nią zostałem na dłużej. Ładniutka jest, ale niepokorna, mogłaby mi narobić problemów, gdyby się dowiedziała, czym się zajmuję.

Gotfryd stopą trącił twarz Deirdre. Jej głowa bezwładnie przechyliła się.

– Musisz przestać bić ją tak mocno – ciągnął Quinnelly. – Inaczej nic nam z niej nie zostanie, a jej stan musi być dobry, jeżeli mamy cokolwiek zarobić.

– Ostrzegam cię, Kindler. Jeszcze jedno słowo wypowiedziane tak, jakbyś miał tu władzę – warknął Gotfryd – a przetrącę ci tę ładną buźkę i do końca życia będziesz wlewał sobie jedzenie do gęby. Zrozumiano?

Quinnelly nie wyglądał na poruszonego tymi słowami, jednak nie odezwał się już więcej, chociaż uśmiechnął się dość jadowicie. Gotfryd zignorował to, wychodząc z niewielkiego pomieszczenia, wynosząc przy tym świecę.

W pokoju po raz kolejny zapanował mrok. Uśmiech Quinnelly'ego poszerzył się nieco, kiedy mężczyzna delikatnie pogłaskał nieprzytomną Deirdre po głowie. Przez moment można by pomyśleć, że naprawdę niegdyś darzył ją jakimś cieplejszym uczuciem, bo spojrzał na nią z czymś na kształt czułości.

– Szkoda, że okazałaś się taką suką, Deirdre – wyszeptał. – Zabrałbym cię do domu... żyłabyś wygodnie... przez jakiś czas... a potem wróciłabyś do pracy i może jakiś porządny ogrodnik albo też koniuszy by się z tobą ożenił. Ale daję słowo, żyłabyś ze mną przez parę lat jak w bajce. Byłabyś prawdziwą księżniczką. – Westchnął cicho, po czym pogładził policzek dziewczyny palcem. – Ale nie zwykłem zabiegać o czyjeś względy dla paru upojnych nocy. Zwłaszcza kiedy kobieta okazuje się być tak oporna. Trochę mi przykro, że świat straci taką ładniutką dziewuszkę... ale przecież nie jesteś jedyna.

Kącik jego ust drgnął lekko, a w jego oczach pojawił się dość dziwny, smutny wyraz; wyglądało na to, że rzeczywiście żałował podobnego zakończenia tej historii. Mężczyzna pochylił się i delikatnie musnął czoło Deirdre ustami, a następnie wstał i wrócił do drugiego pokoju, gdzie siedział już Gotfryd.

– Chyba nie zamierzasz się rozklejać z powodu tej dziwki, Kindler? – Gotfryd uniósł brew.

– Daj spokój, nie zależy mi na niej – odparł zdawkowo Quinnelly, po czym usiadł na krześle. – Przecież mnie znasz.

Nie usłyszawszy odpowiedzi, spojrzał w okno. Za nim nadal szalała burza. Jak wtedy, kiedy po raz pierwszy wjeżdżał do Polski – pamiętał ten dzień doskonale. Było to pięć lat temu, zaraz po śmierci jego starszego brata.

Miał podówczas dwadzieścia dwie wiosny i do tego czasu żył w kokonie nieświadomości. Wiedział jedynie, iż jego rodzina była bardzo zubożała, mimo że należała do szlachty. W pewnym momencie jednak jego ojciec, głowa rodziny, znalazł jakiś sposób, by wzmocnić swoją pozycję i zarobić sporo złota. Z początku nikt nie wiedział, czym się trudnił – wiadomo było tylko tyle, że wyjeżdżał raz na jakiś czas do Polski "prowadzić interesy".

Nie było to niczym dziwnym; wiele szlacheckich rodzin w Irlandii musiało w ten sam sposób ratować swój majątek. Mężczyźni zatem trudnili się rzeczami, które nie przystały szlachcicom, wobec czego, by uniknąć hańby, czynili to poza granicami kraju. Niektórzy wyjeżdżali do Francji, inni do Niemiec, część zaś do Polski, z którą Irlandię łączyły mocne więzi gospodarcze, zwłaszcza z pewnymi księstwami.

KopciuszekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz