– Gdzie jest ta bezużyteczna dziewucha? Deirdre! Deirdre!
Taka krzątanina zdarzała się w tym domu dość często; obie córki pani domu miały zwyczaj wychodzenia na bale, kiedy tylko ktoś je organizował. Deirdre była do tego przyzwyczajona, lecz to wcale nie sprawiało, że chwile, w których musiała obie panienki przygotować, stawały się łatwiejsze. Wręcz przeciwnie; za każdym razem były one jeszcze bardziej nieznośne, zresztą jak same dziedziczki.
A jednak nie odważyła się zaprotestować. Narzekano na nią, przeklinano, obwiniano o wszystko, o co tylko można było, lecz ona nie ważyła się otworzyć ust. Doskonale pamiętała słowa swojej matki, kiedy ta składała ostatni pocałunek na czole swej córki.
– Cokolwiek się stanie, córeczko – szeptała Eileen, patrząc Deirdre w oczy i zmuszając się do uśmiechu – pamiętaj, że ci ludzie... ci ludzie dają ci wszystko. Nie muszą tego robić, a jednak zdecydowali się ciebie przyjąć. Bądź dla nich dobra, dobrze? Bądź dla nich tak dobra, jak dobra byś była dla mamusi i tatusia. Nie bądź niewdzięczna. Czasami lepiej zagryźć zęby i pracować dalej, chociażby łzy pchały się do oczu...
Dziewczynka nabrała powietrza w płuca i kiwnęła głową. Teraz ta sama dziewczyna, dziesięć lat starsza, odetchnęła, by się uspokoić.
Breanne zapodziała gdzieś swoją szarfę i biegała teraz po domu, usiłując się znaleźć – jednak nie zagubioną szarfę, lecz swoją służkę, która mogłaby się zająć tym niewdzięcznym zajęciem. Zapomniała jednak o tym, iż chwilę wcześniej kazała tej samej służącej wypucować swoje trzewiki. Dlatego też Deirdre odłożyła szczotkę i wytarłszy dłonie w fartuszek, szybko wyszła z komórki, by stanąć twarzą w twarz z Breanne.
– Tu jesteś, kretynko, szukam cię już chyba od godziny – odezwała się dziedziczka.
Breanne była wysoką, ciemnowłosą, młodą kobietą, dobiegającą swoich dwudziestych piątych urodzin. Miała bardzo bladą skórę i kontrastujące z nią niemalże czarne, zimne oczy. Jej twarz była niemalże zupełnie okrągła, zresztą podobnie jak usta. Uchodziła za tę ładniejszą z sióstr, dlatego też trudno było się dziwić, że było wielu kandydatów do jej ręki. Uroda wraz z tak ogromną fortuną były niczym lep na muchy dla młodzieńców z okolicy.
A jednak czas nie działał na jej korzyść. Breanne była bardzo wybredna, a może po prostu tak próżna, że nie chciała się zdecydować na żadnego z młodych mężczyzn, za każdym razem wynajdując coraz to nowe wymówki, by nie zgodzić się na zaręczyny. Ten był zbyt niski, tamten z kolei miał dziobatą twarz. Inny jeszcze był głupi, a kolejny zbyt biedny. W ten sposób dziewczyna zbliżała się do staropanieństwa, a jej zachowanie zniechęcało co inteligentniejszych kandydatów do jej ręki.
Breanne miała siostrę o imieniu Tenille. Tenille była zupełnym przeciwieństwem siostry: niska i chuda, o bezbarwnych, mysich włosach i niewielkich, szarych oczach, które bez przerwy mrużyła z powodu krótkowzroczności, nie była zachęcająca dla przyszłych kandydatów. Jedynym jej atutem był wiek, ponieważ była cztery lata młodsza od siostry. Jednak trudno było w niej dostrzec kobietę: miała figurę wychudzonego dziecka, kościste łokcie i kolana i jedynie niewielkie uwypuklenie w okolicach klatki piersiowej; biodra z kolei nie odznaczały się zbytnio w jej sylwetce. Miała krótką, niekształtną szyję i zadarty, zbyt długi nos, pokryty piegami, ponieważ nie dbała o to, by unikać słońca tak bardzo, jak czyniła to Breanne.
Jednak to chyba Tenille była mądrzejszą z sióstr. Jedyną rozrywkę znajdowała w czytaniu książek, najlepiej filozoficznych. Błędem jej rodziców było to, iż nigdy nie zadbali o to, by dziewczęta miały porządnego wychowawcę, stąd też pomimo pochłaniania niezliczonych ksiąg i traktatów filozoficznych, Tenille nie wiedziała zbyt wiele, a jej horyzonty były tak ciasne, że rozmowa z nią nie należała do najprzyjemniejszych.
CZYTASZ
Kopciuszek
Romance- Nikt nie zarezerwował sobie tych tańców. (...) - Właśnie to robię - powiedział dość bezceremonialnie książę, po czym wyciągnął ku niej dłoń. Irlandia, wiele lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, która pochłonęła większość znanej nam cywilizacji. Deir...