Rozdział 12

139 13 7
                                    

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że to już koniec. Jak tak dalej pójdzie to będę mogła zaliczyć ten tydzień do najgorszego w moim życiu. - Westchnęła Audrey do telefonu, a ja tylko przewróciłam oczami. 

Wracałam właśnie z pracy i postanowiłam zajrzeć do galerii by zakupić szampon, którego zapomniałam ostatnio kupić. Gdy wyszłam tylko z zakładu zadzwoniła moja przyjaciółka i od dziesięciu minut narzeka na kolejny okropny dzień. Niestety to mi przyszło wysłuchiwać jej jęków, ale jak przystało na dobrą przyjaciółkę musiałam jej jakoś doradzić. 

- Prawdopodobnie twoja teściowa by się tak nie wtrącała w wasze życie, gdybyście wyznaczyli datę ślubu. - Wzruszyłam ramionami i przeszłam przez drzwi do jednego ze sklepów. Wzięłam koszyk i zaczęłam chodzić między regałami szukając interesujących mnie produktów. W końcu skoro już tu byłam to warto było kupić coś więcej niż tylko jedną rzecz.

- Gdybyś wiedziała jakie to trudne. Musimy najpierw wybrać odpowiednią salę, chociaż nie! Na początek ilość osób, potem sala. Wybór menu, tortu, orkiestry, dekoracji i tak dalej i tak dalej. Nie mamy teraz do tego głowy, zbyt dużo dzieje się w firmie, ale oczywiście Meredith nie może tego zrozumieć i non stop naciska. I jak ja mam żyć bezstresowo?! - Westchnęła ostentacyjnie i mogłam sobie wyobrazić jak załamuje ręce. 

Tu mogłam przyznać jej rację. Organizacja ślubu to nic prostego. Trzeba wszystko precyzyjnie zaplanować, a do tego potrzebny jest czas, którego moim przyjaciołom brakuje. Są zaręczeni od ponad roku, a jedyne co zrobili w tym kierunku to poinformowanie o tym rodziny i znajomych. 

- Może postaraj się jej to jakoś delikatnie wytłumaczyć? - Zaproponowałam, choć wiedziałam, że to na nic się zda. Ta kobieta była nie do zdarcia, a gdy sobie coś postanowiła ciągnęła to do końca. Na nieszczęście Audrey, pani Meredith wzięła sobie za zadanie by doprowadzić do ślubu syna jak najszybciej.

Usłyszałam prychnięcie po drugiej stronie telefonu i już wiedziałam, że mój pomysł nie przypadł jej do gustu.

- Myślisz, że nie próbowałam? Za każdym razem kończyło się tym samym, a mianowicie kolejnymi namowami. Dzisiaj jak do mnie dzwoniła myślałam, że powyrywam sobie wszystkie włosy, a Brad jedynie stał obok i powstrzymywał się od śmiechu. I powiedz mi, gdzie tu jest wsparcie z jego strony? Kurde, nie ma! - Teraz to ja próbowałam stłumić wybuch śmiechu. Brad był akurat przyzwyczajony do kłótni między jego narzeczoną, a matką. Na początku może i próbował załagodzić jakoś sytuację, lecz teraz wolał się ulatniać jak najszybciej przed rozpętaniem prawdziwej burzy z piorunami. I szczerze mu się nie dziwiłam, bo obydwie kobiety miały temperament. 

- Nie wiem co ci więcej powiedzieć. Dopóki czegoś nie ustalicie, nie da wam spokoju. 

- Zdaję sobie z tego sprawę i mnie to nie pociesza. - Mruknęła załamana.

Chwilę zastanawiałam się co by jej jeszcze doradzić, aż nie wpadłam na pewien pomysł.

- A może daj jej taki przed smaczek? 

Na kilka sekund zapadła cisza po drugiej stronie połączenia. 

- Co masz na myśli? 

- Na przykład pozwól jej wybrać kwiaty. Mówiłaś, że zna się na ogrodnictwie i ma bardzo dobry gust, więc daj jej wolną rękę co do tego. Ona będzie zadowolona, że wreszcie będzie mogła coś zrobić, a ty, że nie będzie ci już tak bardzo jęczeć. - Powiedziałam i czekałam na reakcje z jej strony.

Równocześnie podeszłam do kasy i zapłaciłam za zakupy. 

- No nie wiem... Przecież nadal nie będzie ustalonej daty. - Mruknęła Audrey nieprzekonana.

Wrong NumberOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz