Rozdział 17.

11.1K 569 9
                                    

Trzy kolejne dni minęły dość monotonnie, ale zanim się obejrzałam, nadszedł piątek. Czas dzieliłam między wytwórnię, studia i spotkania z przyjaciółmi. W środę na korytarzu zaczepił mnie opiekun grupy i pogratulował świetnych wyników w firmie Stylesa i Malika. Widząc moje zaskoczone spojrzenie, wyjaśnił, że dostał wiadomość od kierownictwa o postępach, jakie czynię. To było miłe, ale zastanawiałam się, do czego właściwie prowadzi. Miałam czuć wdzięczność? A może to Malik tym razem maczał w tym palce?

Oczywiście, podziękowałam i wyraziłam nadzieję, że tak już pozostanie.

Niewątpliwie był to bardzo spokojny tydzień. Jednakże, biorąc pod uwagę zamieszanie, jakie narobił w moim życiu Styles, czułam pewien… sama nie wiem… niedosyt? Można się było przyzwyczaić do małych przyjemności i było mi bardzo dziwnie z faktem, że nie wpadnie pod mój dom, nie przyciśnie mnie do drzwi i nie pocałuje. Na samo wspomnienie minionych chwil robiło mi się gorąco, dlatego starałam się o nich nie myśleć. Chciałam nacieszyć się wolnością i namiastką życia, jakie kiedyś prowadziłam.

Żadne z moich przyjaciół nie wypytywało już o Stylesa. Może dlatego, że nie mieli do tego nowych okazji. Właśnie z tego powodu jego wyjazd napawał mnie cholerną radością. Oczywiście, dostałam kilka sms-ów, czasami o bardzo dwuznacznej treści, ale w takich chwilach zazwyczaj zbywałam go czymkolwiek. Tylko raz, po kilku lampkach wina w towarzystwie Tomlinsona, poddałam się tej grze i zaszła ona… stanowczo zbyt daleko. W pojedynku na aluzje najwyraźniej był niepokonany. Ostatecznie zakończyłam pogawędkę twierdząc, że jestem zmęczona. Życzył mi bardzo przyjemnych snów. Kretyn.

Ale nadszedł piątek, a ja coraz bardziej zaczynałam czuć obecność Stylesa. Mimo, że znajdował się jakieś kilkaset kilometrów dalej, to jednak sam fakt spełnienia jego prośby sprawiał, że powoli wracałam do rzeczywistości. Około jedenastej dostałam wiadomość od nieznanego numeru:

„Spotkajmy się przed twoją wytwórnią, hm? J Perrie xx”

Ton sms-a był bardzo sympatyczny, dlatego moja niechęć lekko się zmniejszyła. W trochę lepszym humorze chwyciłam torbę i wyszłam z domu, zmierzając na niedaleko położoną stację metra. Zastanawiałam się, jaka właściwie jest ta Perrie. Jej chłopak wydawał mi się dość chłodny i zachowawczy, ale podświadomie czułam, że to naprawdę fajny człowiek. A ona… Mignęła mi kilka razy w gazetach, zawsze uśmiechnięta i zjawiskowa. Nie mogłam jej rozgryźć. Ale to chyba nic dziwnego, jeśli widujesz kogoś tylko na kawałku papieru? Miałam wielką nadzieję, że ten dzień nie okaże się katastrofą.

Zauważyłam Edwards już z daleka. Stała przed drzwiami firmy, rozglądając się trochę niepewnie. Widziałam zaciekawione spojrzenia przechodniów i dlatego przyspieszyłam kroku, podświadomie chcąc wybawić ją z tej niezręcznej sytuacji. Wyglądała mniej elegancko, ale nadal ślicznie. W duchu skuliłam się ze wstydu, wiedząc, że urodą chyba nigdy jej nie dorównam. Blond włosy z różowymi końcówkami częściowo schowała pod czapką. Miała na sobie zwykłe dżinsy, krótką koszulkę z zabawnym nadrukiem i skórzaną kurtkę. Na mój widok uśmiechnęła się serdecznie.

Chyba powoli zaczynałam ją lubić.

- Hej. Sophie, prawda? – zapytała, wyciągając dłoń w moją stronę – Harry pokazywał mi twoje zdjęcie, żebym mogła cię rozpoznać.

Uścisnęłam końcówki jej palców, rumieniąc się lekko.

- Właściwie to nie wiem, skąd on mógł je mieć – wymamrotałam, odgarniając kosmyk włosów.

- Facebook. – uśmiechnęła się – Nie bój się, jest trochę… dziwny, ale fotek z ukrycia raczej nie robi.

- Co za ulga – złapałam się za serce w ironicznym geście. Zaczynałam czuć się przy niej bardzo swobodnie. – Już się bałam.

lost | h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz