HARRY’S P.O.V:
Minęły już trzy dni. Trzy cholerne dni, które obiecałem Sophie. Przez dwa poprzednie nie miałem większych problemów, jak zawsze zresztą. Do piętnastej siedziałem w swoim gabinecie, potem jechałem do domu, aby się przebrać i chwilę odpocząć. A wieczorem czekały mnie kolejne imprezy i napalone kobiety. Nie odczuwałem żadnego braku. Żadnego niepokojącego braku.
Dopiero dzisiaj rano poczułem jakiś cholerny dyskomfort. Ciężko mi było wysiedzieć w swoim gabinecie. Miałem ochotę iść do jej studia i zagadnąć o cokolwiek, nawet o jakąś pierdołę związaną z pracą. Zasadniczo, mogłem to zrobić. Jakaś część mojej podświadomości podpowiadała mi jednak, że wtedy ostatecznie by mnie znienawidziła.
Jakby mogła jeszcze bardziej.
Około dwudziestej pierwszej jednak nie wytrzymałem. Minęły trzy dni, tak? A my mamy umowę i to ja tutaj dyktuję warunki. Chciałem jej coś zaproponować, a ona jak zwykle musiała się zgodzić.
Podjechałem pod jej dom. Światła były zgaszone – najwyraźniej Sophie nie wróciła jeszcze z wytwórni. Wiedziałem, że z powodu wyjazdu Louisa będzie zawalona robotą. Cierpliwie czekałem i po chwili zobaczyłem jakąś kobiecą sylwetkę na końcu uliczki. Poczułem niepokój dopiero wtedy, kiedy zauważyłem, że ktoś za nią podąża. Przez chwilę straciłem zdolność do jakiegokolwiek ruchu, kiedy zobaczyłem, jak ten skurwiel łapie kobietę za ramię i popycha na kamienny mur.
Wola działania przyszła dopiero wtedy, gdy ujrzałem, jak uderza ją w twarz. W ciągu kilku sekund wyskoczyłem z samochodu i cicho zamknąłem drzwi, aby go nie spłoszyć. Biegiem puściłem się w dół uliczki. I wtedy zobaczyłem, kto kuli się pod murem. A wtedy pociemniało mi z wściekłości przed oczami.
Nie kontrolowałem tego, co robię. Po prostu spuściłem mu wpierdol, z wielką przyjemnością. Widziałem jego wykrzywioną strachem twarz i to dawało mi cholernie niedobrą satysfakcję. Słyszałem, jak nos tego skurwysyna pęka pod moim uderzeniem, a z ust wypływa strużka krwi. Kolejny cios wycelowałem w żołądek. Bardzo precyzyjnie, tak, aby poczuł dokładnie to samo, co Sophie. Miałem ochotę stłuc go do nieprzytomności, ale wiedziałem, że ona potrzebuje mojej pomocy. I że to jest ważniejsze niż moja niewyładowana agresja. Dlatego odepchnąłem go od siebie i patrzyłem, jak spieprza. Cholerny tchórz.
Przykucnąłem przy Sophie. Opierała głowę na kolanach, wiedziałem, że jest bliska utraty przytomności. Kiedy uniosłem jej głowę, patrzyła na mnie nieprzytomnie, jakby nie do końca poznając. Miała głęboko rozcięty policzek, z którego spływała strużka krwi. Przez moment miałem ochotę pobiec za tamtym skurwysynem i go zabić.
Może jednak nie w tym cholernym momencie.
Nie namyślałem się zbyt długo. Jedną dłoń umieściłem na plecach Sophie, a drugą w zgięciu kolan i wraz z nią dźwignąłem się do góry. Głowa dziewczyny niemal natychmiast opadła bezwładnie. Dawno nie czułem takiego strachu. Nogi niosły mnie coraz szybciej. Minąłem swój samochód i wbiegłem po schodkach do mieszkania Sophie. Gdzie miała klucze?
Musiałem się nagimnastykować, żeby sięgnąć do torby zwisającej jej z jednego ramienia i wysupłać stamtąd ich pęk. Jakimś cudem zdołałem jednak wejść do środka. Zanim zamknąłem drzwi, przeszedłem z Sophie na rękach do salonu i ostrożnie ułożyłem ją na sofie. Była zupełnie bezwładna, a ja zaczynałem coraz bardziej się niepokoić. Szybko wróciłem na korytarz, zamknąłem drzwi i skierowałem się do łazienki. W międzyczasie zdjąłem kurtkę i rzuciłem ją gdzieś w kąt.
Otworzyłem szafkę i znalazłem tam apteczkę. Sprawdziłem zawartość – było tam wszystko, czego potrzebowałem. Kiedy zamknąłem za sobą cicho drzwi, usłyszałem jęk dobiegający z salonu. Najwyraźniej Sophie odzyskała przytomność.
CZYTASZ
lost | h.s.
FanfictionHarry Styles - spadkobierca świetnie prosperującej londyńskiej wytwórni płytowej. Nałogowy podrywacz i łamacz kobiecych serc. Zapragnie znacznie trudniejszego celu. I wtedy pojawi się ONA. Sophie Clarence - niepozorna studentka, która przyjechała do...