Rozdział 39.

10.1K 505 17
                                    

HARRY’S P.O.V:

Nigdy nie byłem typem pijącym w samotności, do tak zwanego „lustra”. Zazwyczaj otaczało mnie grono znajomych lub ludzi, których kompletnie nie znałem, ale wcale mnie to nie obchodziło.

Dzisiaj jednak moje upodobania uległy zmianie.

Siedziałem w swoim pieprzonym salonie, na kanapie i napełniałem kolejną szklankę jakimś alkoholem na chybił trafił wyciągniętym z barku. Uważałem tylko, żeby nie wybrać wina albo szampana. Potrzebowałem czegoś zdecydowanie mocniejszego.

Wpatrywałem się w kryształowe naczynie wypełnione rubinowym płynem i zastanawiałem się, kiedy to wszystko tak cholernie się popierdoliło? To nie miało tak wyglądać, zupełnie nie. Ona od początku, w zamierzeniu była moim kolejnym celem, nieco trudniejszym, niż zwykle i przez to tak bardzo emocjonującym. Kiedy zobaczyłem ją tamtego dnia w gabinecie, wiedziałem, że muszę ją zdobyć. Przelecieć, jak zwał, tak zwał. Po raz pierwszy czas, jaki musiałem na to poświęcić, schodził na drugi plan. Ale tylko tyle. Jej zgoda, łóżko, do widzenia. Tak, jak zawsze.

Tylko, że… mijał czas, a ja coraz bardziej starałem się to odwlec. Wmawiałem sobie, że przez to cały mój plan ma ten smaczek, którego brakowało wszystkim poprzednim razom. Gówno prawda.

Kiedy po raz pierwszy błysnęła mi niepokojąca myśl, że może chodzić o coś więcej? Chyba w momencie, w którym dawałem w mordę tamtemu agresywnemu skurwysynowi. Od tego momentu patrzyłem na nią i moim pierwszą myślą wcale nie było „ciekawe, jak sprawdziłaby się w łóżku”. No właśnie. I między innymi dlatego wyjechałem do Manchesteru. Chciałem uciec. Jak ostatni tchórz.

Będąc tam, rzuciłem się w wir spotkań, imprez, spotykałem się z innymi kobietami. Zawsze jednak miałem Sophie gdzieś z tyłu głowy, od czasu do czasu czułem też potrzebę zamienienia z nią chociaż paru słów. Usprawiedliwiałem sam siebie, że to dla podgrzania atmosfery. I znowu – gówno prawda.

Po prostu jej potrzebowałem.

Wcale nie wróciłem z Manchesteru bardziej ogarnięty. Wręcz przeciwnie, cieszyłem się jak szczeniak na nasz wspólny wyjazd. Patrzyłem na nią i nie mogłem się nadziwić, że się zgodziła. Mimo wszystkiego, co jej zrobiłem. Trzymanie za ręce, przytulanie – te wszystkie gesty, które dotąd uważałem za niepotrzebne i idiotyczne, nagle stały się całkowicie normalne. I potrzebne. Cieszyłem się widząc, że jej też to odpowiada.

A potem powiedziała, że to koniec. I była przygotowana na moją zemstę. Chyba to, kurwa, zabolało mnie najbardziej. Ale nie byłbym sobą, gdybym w widowiskowy sposób doszczętnie nie spierdolił sprawy. Po pierwsze – powinienem był wtedy wybiec za nią i błagać o szansę. Nie umiałem tego jednak, za długo siedziałem w swojej skorupie. Było mi w niej po prostu tak cholernie wygodnie.

Po drugie – po jaką cholerę pozwoliłem Caroline na to, aby sytuacja aż tak wymknęła się spod kontroli? Nie chciałem tego pocałunku, nawet nie wiem, jak to się stało. Nie mam pojęcia. Jednego byłem pewien – nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy Sophie w tamtym momencie.

Nienawidziła mnie.

Pogardzała mną.

I dlatego to, co powiedział jej przyjaciel, przygnało mnie do domu, aby w pojedynkę się urżnąć. To było jedyne, idiotyczne jak zwykle, wyjście z sytuacji.

Co było najgorsze? Że czułem dokładnie to samo. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. Nigdy nikogo nie kochałem, nigdy na nikim mi tak nie zależało. Nie w takim stopniu, jak na Sophie. Nigdy.

I dopiero Tomlinson musiał mi to uświadomić, bo sam przed sobą za cholerę bym się do tego nie przyznał. A jego słowa były gorsze, niż gdyby przywalił mi pięścią prosto w  żołądek.

lost | h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz