Rozdział 3.

16.4K 690 66
                                    

Z ulgą znalazłam się na jasnym i zaskakująco chłodnym holu wytwórni. Audrey gdzieś znikła – najwyraźniej jej praca nie ograniczała się do siedzenia za biurkiem i szczerzenia się jak ostatnia kretynka. To przynajmniej był plus – mimo, że dopiero zaczynałam, czułam, że nie za bardzo się polubimy.

Za to czekał tam na mnie Louis. Opierał się plecami o kontuar, więc nie mógł od razu mnie zobaczyć. Zauważyłam, że dłonią opartą o ciemny blat wystukiwał nerwowy rytm. Najwyraźniej on również się stresował i to było nawet… miłe. Cieszyłam się, że od razu mnie nie zauważył. Mogłam spokojnie odetchnąć i powachlować dyskretnie policzki, aby zeszła z nich ta cholerna czerwień.

Czasami przeklinałam swój typ urody. Nawet zarumienić nie umiałam się widowiskowo.

Stukot moich obcasów, kiedy mijałam ten cholerny kontuar, wyrwał Tomlinsona z zamyślenia. Odwrócił się gwałtownie, patrząc na mnie z oczekiwaniem w oczach. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.

- Czy twoim zadaniem w tej wytwórni jest stanie przed gabinetem prezesa? Jeśli tak, to pozazdrościć – zakpiłam, z westchnieniem ulgi uwalniając swoje długie włosy z koka. Miałam wrażenie, że klamra niemal wpija mi się w mózg.

- Bardzo, bardzo śmieszne – żachnął się Tommo – Nie bądź taka cwana, tylko mów, jak było. Przyjęli cię?

- No… - przestąpiłam z nogi na nogę, przygryzając wargę. Lubiłam czasami go tak irytować. W końcu jednak, po chwili milczenia, dałam sobie spokój – Tak, pewnie, że tak. Powiedzieli, że z taką opinią z uczelni mogłam aplikować bez pomocy.

Zanim zdążyłam się zorientować, albo chociażby uciec, poczułam, jak moje stopy odrywają się od podłogi, a ja sama wiruję w ramionach swojego przyjaciela. Louis wydał z siebie dźwięk podobny do gwizdu lokomotywy, przyciągając tym uwagę wszystkich znajdujących się na korytarzu. Trzepnęłam go po barku, zażenowana.

- Ogarnij się, kretynie! – syknęłam, czerwieniąc się jeszcze mocniej, kiedy ten zatrzymał się w końcu, ale zamiast mnie opuścić – pocałował lekko w czubek nosa. Kompletny głupek.

W końcu postawił mnie na ziemi z zadowoloną miną. Miałam nadzieję, że obu prezesów nie obchodziło za bardzo, co się dzieje za drzwiami ich gabinetu, bo naprawdę nie miałam ochoty na kolejne spotkanie z czarującym panem Stylesem. Co za dużo, to niezdrowo, jak na jeden dzień.

- Wiedziałem, że ci się uda – stwierdził, dumny jak paw. – Kupię jakieś wino po drodze do domu, oblejemy to przynajmniej trochę.

- No dobra, dobra, przecież obiecałam. Ale – pogroziłam mu palcem – bez przesady! Chcę jutro dobrze wypaść.

- Wiem, wiem – Tomlinson przewrócił oczami . Po chwili miał jednak bardzo konspiracyjną minę – Powiedz mi tylko… jak wrażenia – ruszył sugestywnie barkiem w kierunku zamkniętych drzwi, zza których niedawno się wyłoniłam.

Och, no wiesz, Loueh, obydwaj są cholernie przystojni, cholernie eleganccy i profesjonalni, ale pan Harry Styles zachowuje się tak, jakby chciał mnie rozebrać samym spojrzeniem. I zastanawiam się, czy miałabym wtedy coś przeciwko.

Nie mogłam mu przecież tego powiedzieć. Dlatego uśmiechnęłam się i modliłam w duchu, aby mój ton był tak lekki, jak to sobie wyobrażałam.

- Wydają się… w porządku. Są dość specyficzni, ale do przeżycia.

Louis spojrzał na mnie z rozbawieniem.

- Uważaj na Stylesa. To bestia, a ty jesteś stanowczo zbyt ładna, żeby pracować w pobliżu naszego szanownego prezesa.

lost | h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz