>wybaczcie za obsunięcie, ale przez najbliższe dni tak to będzie wyglądać. W nadciągającym tygodniu, mam wolne może jednego dnia, przez resztę zapierdziel taki, że nie wiem jak się z tego wygrzebie. Musicie mnie zrozumieć, prócz Wattpada jednak istnieje życie po za nim. <
Obiecałem pokazać ci śnieg.
Czekała nas długa podróż. Zgodziłeś się na tą wycieczkę bez zbędnych protestów... tylko z uwagi na to, że obiecałem pokazać ci śnieg. Zachwyciłeś się szczerze, gdy opowiedziałem ci o nim.
Na Arkanis nigdy nic nie padało, dlatego nie wiedziałeś, co to za zjawisko.
Na Ziemi, klimat jest zmienny, a obecnie w tym obszarze, zwanym Europą, panuje zima. Wypożyczyłem samochód, tak jak podczas nocy z deszczem Perseid. Pamiętasz?
Jedziemy teraz przez zupełnie inny kraj, niż ostatnio. Jednak nasze miejsce docelowe... znajduje się w Finlandii. Tam jest cała kupa śniegu, zima trzyma tam najlepiej.
Jest noc. Prowadzę, skupiając wzrok na drodze, kiepsko oświetlonej przez latarnie. Jedziemy pustą autostradą, niebo ukazuje tysiące gwiazd.
Patrzę w prawo i widzę ciebie. Śpisz głęboko na siedzeniu obok, zawinięty w dwa koce. Rzadko widzę, żebyś spał; ciągle tylko siedzisz i pracujesz. Cieszę się, że wreszcie możesz odpocząć. Wyglądasz tak pięknie, bez ciągłych nerwów... bo wciąż się denerwujesz.
Uwielbiam kolor twoich włosów. W każdym świetle przybierają inne kolory. Jednak.. najpiękniejsze są, gdy budzę się obok ciebie rano. Rozczochrane, bez ładu i składu.
Wciąż chcesz się tylko idealizować, a nie wiesz, że już jesteś idealny. Kocham patrzeć na ciebie, gdy czymś się ekscytujesz. Gdy coś cię podnieca, nie pokazujesz tego w żaden sposób, ale twoje oczy... gdybyś widział swoje oczy, Armie. Na bazie StarKiller, gdy wpatrywałeś się w ten laser. Byłem na Niszczycielu, ale dzięki mocy widziałem cię. Byłeś dumny z siebie. Osiągnąłeś niezwykły sukces; punkt kulminacyjny swojej kariery.
Jestem z ciebie dumny, Armie. I tak bardzo się cieszę, że i ty zacząłeś się cieszyć z własnych osiągnięć.
Spójrz na nas. Tak wiele razem przeszliśmy i przez cały ten czas nie powiedziałeś słowa.
Budzisz się nagle, powoli otwierając czy. Mrużysz je zaraz, trąc szybko. Światło latarni razi cię... wybacz, najdroższy. Mogłem opuścić zasłonkę na twoją część. Pytasz cichutko, czy możemy się zatrzymać, a ja zgadzam się. Stajemy na uboczu.
-Wyjdź ze mną. -prosisz słodko, a ja nie mogę się temu oprzeć. Gaszę silnik i wysiadam z tobą. Czekasz na mnie i gdy tylko do ciebie dołączam, bierzesz moją rękę i... wbiegamy razem w pole. Jest puste; w zimę wszystkie plony znikają. Ziemia jest sucha, spękana i twarda. Biegniesz przed siebie i śmiejesz się głośno. Pierwszy raz widzę cię w takim stanie.
Musiałem stanąć w miejscu i popatrzeć na ciebie. Jesteś taki szczęśliwy, zupełnie bez powodu.
-Ky, patrz. -po paru zakręconych piruetach, stajesz przy mnie znowu. Ogarniasz dłonią niebo, pokazując gwiazdy.
-Gwiazdy, Hux. Oto, co codziennie mijamy. Mamy obok siebie, na wyciągnięcie ręki. A ty stoisz tu tak, wyciągając ręce jak dziecko, wysoko w górę. Nigdy tego nie robisz, a to takie piękne.
Znowu wsiadamy, bo w sekundę robi ci się zimno. Ty głuptasie. Piękny, rudy głuptasie.
Znów zasypiasz, a ja ponownie muszę okryć cię kocem. Kto dbałby o ciebie, jeśli nie ja? Któż dbałby o to, byś spał w ciepłe? By twoja kawa była ciepła w idealnym momencie, gdy wstajesz? Byś nie siedział po nocach z papierami i innymi raportami? Kto byłby twoim Kylo?
Przyjeżdżamy na miejsce. Meldujemy się; dostajemy mały domek i rozpoczynamy rozpakowywanie rzeczy.
-Nie ma śniegu. Jest zimno, ale... śniegu nie ma. Kiedy będzie śnieg?
Marudzisz, głośno wzdychasz i walasz się po kanapie. Nie możesz skupić się na książce, którą wziąłeś? Zadzwonić do Phasmy? Przecież nie mogę kontrolować pogody. Irytuje mnie twoje gadanie i nuda, ale z drugiej strony to urocze.
Często jesteś zniecierpliwiony, ale wtedy jesteś w stanie wydać jakieś wyroki śmierci, więc wówczas wolę się nie zbliżać. Teraz jednak, przerywam rozpalanie kominka; włażę na kanapę i przytulam cię mocno, sadzając sobie na kolanach. Oplatasz mnie nogami w pasie i patrzysz tymi przepięknymi, zielonymi oczami. Pulsują zielenią, jak gdyby panowała w nich wieczna wiosna. Stwierdzam, że jesteś piękny, gdy się denerwujesz, a ty znowu wyrażasz ogromne oburzenie i zniecierpliwienie.
Byliśmy w pobliskiej knajpce, na paru drinkach. Miałeś gigantyczną nadzieję, że gdy wyjdziemy, na dworze będzie śnieg. Ale... nie było. Panowała za to ciemność i srogi mróz. Spieprzaliśmy do naszego domku najszybciej jak umieliśmy.
-Jest tak zimno... ogrzej mnie. -błagasz. Spędziliśmy kolejne godziny na siedzeniu i czekaniu na śnieg. To znaczy, ty siedziałeś. Ja oglądałem telewizję. A potem poszliśmy do łóżka. Ale obaj wiemy w jakim celu.
Natychmiast przytuliłeś się do mnie i dalej ględziłeś o tym, jakbyś chciał, żeby ten śnieg był ale go nie ma... chyba przez godzinę. Niebywałe, nigdy nie sądziłem, że jesteś zdolny do takiej gadaniny. Całe szczęście, uśpiłem cię jednym skinieniem głowy. Spałeś tak, jak podczas podróży. Zauważyłem, że gdy czujesz ruch, jesteś spokojniejszy.
Aż następnego ranka, o 6, budzisz mnie przerażony. Ubrałeś mój sweter i topisz się w nim; szturchasz mnie mocno i wymawiasz moje imię ciągle i ciągle. Podnoszę głowę, by ujrzeć twoją piękną, usianą piegami, zmartwioną buzię. Biorę ją delikatnie w dłonie i całuje w czoło.
-Świat zniknął! -mówisz głośno, wciągają z łóżka. Czuję gęsią skórkę, wyskakującą mi na całym ciele; mam na sobie tylko bokserki, a ty siłą wyciągasz mnie spod pościeli!
W kompletnym szoku pokazujesz okno, za którym, istotnie, nie widać... kompletnie nic. Biało. Bielusieńko, jakby cały świat wyprało z kolorów. Wpatrujesz się we mnie z tym zakłopotaniem i kompletną dezorientacją. Ja z kolei, wybucham głośnym śmiechem. Umieram ze śmiechu, i widzę narastającą w tobie złość.
-To śnieg kochanie. -wyjaśniam spokojnie, a ty stajesz jak wryty. Słyszę pytania w twojej głowie. Jak? Dlaczego? Czy to tak ma być?
Nie czekam na zbawienie. Zabieram cię pod prysznic, jemy szybkie śniadanie i ubieramy grube ubrania, które nie przepuszczą śniegu pod siebie.
Wybiegam na zewnątrz, ściskając puszek w dłoni. Ty stoisz jednak w przejściu. Boisz się zrobić krok, ale...
-Jestem tu.
Wyciągam do ciebie ręce a ty ściskasz je i robisz pierwszy krok. Zapadasz się; już czujesz, jak ciężko po tym iść. Śnieg sięga ci samych kolan, a na twojej twarzy rozkwita rumieniec. Zaczynasz chichotać; podoba ci się!
Zamykamy domek i wspólnie ruszamy na wędrówkę. Nie będzie łatwo, ale przecież damy radę.
Przebędziemy długą podróż, choć i tak mamy jej za sobą wiele. Pojedziemy górą, doliną... raz mostem, innym razem tunelem. Prostą autostradą, ale czasem... wyboistą szosą. To zarówno tak normalne, jak i kompletnie... nienormalne. Głupie to porównanie prawda? Życie i droga?
Zdarza się, że życie jest jak zwykły spacer. Wędrówka. Rejs. Można znaleźć na to tyle synonimów, drogi Armitage. Jednak, jedyną najprzyjemniejszą rzeczą długiej drodze jesteś ty, śpiący na siedzeniu obok, opatulony mnóstwem kocy. Ty, kochający śnieg, którego nigdy nie widziałeś.
CZYTASZ
Kylux January Challenge
FanficChallenge, rozpocznie się 1 stycznia 2018. Będzie składać się z one shotów, po jednym na każdy dzień! >pssst, okładka to Photoshop :3<