Zaraz rano wszyscy zbierają się w salonie na dole, by omówić szczegóły dotyczące tego całego wyjazdu. Wszyscy, rzecz jasna, oprócz mnie. Dobrze czuję się w swoim starym pokoju, a poza tym, muszę coś zrobić. Wyciągam z szafy swoją starą, czarną skórę, którą kiedyś kupiłam tutaj na targu i zakładam na siebie. Wygląda jak nowa, bardzo o nią dbałam, kiedy tu jeszcze mieszkałam. Sama nie wiem, dlaczego jej nie zabrałam ze sobą. Praktycznie nic nie zabrałam, to była szybka ucieczka.
Kilka minut później, ktoś puka do moich drzwi. Zakładam już buty.
- Hey. – Do środka wchodzi Shane, jego włosy tkwią jeszcze w porannym nieładzie. Wygląda niemalże seksownie, ale nie bardzo to do mnie przemawia. Jake też tak rano wchodził do mojego pokoju. Kolejne ukłucie w sercu. Wczorajszej nocy przyznałam się Blackowi, że kochałam Jacoba i nie czuję się z tym najlepiej. Chciałabym zapomnieć. Niestety nikt nie ma aż takiej mocy. – Wybierasz się gdzieś?
Wstaję z łóżka na proste nogi. Zerkam na szatyna, opierającego się sztywno o framugę drzwi.
- Właściwie, to tak. – Wyciągam falę włosów spod czarnej skóry. Opadają luźno na moje plecy. – A czemu cię to obchodzi?
- Znowu mnie odtrącasz, Varray.
Uśmiecham się blado sama do siebie. Ma rację, robię to. I wcale nie zamierzam przestać. Nie mogę... nie może mi zależeć na nikim, poza moim bratem. Nikt nie zburzy tych murów. Obiecałam to sobie już dawno temu, i nawet obietnica złożona Robin tego nie zmieni. Muszę chronić swoje serce. Wystarczająco się już nacierpiało.
Ale nie jest mi przykro.
- Wiem – przyznaję zgodnie z prawdą.
- Wiesz, ale nie zamierzasz nic z tym zrobić.
- Daj spokój, chcesz mi udowadniać raz po raz, że nie jesteś tym, za kogo cię uważam? Trzeba było tak od początku. Teraz już troszkę za późno, nie sądzisz?
Shane wywraca oczami. Chyba się poddaje.
- Dokąd idziesz? – pyta już bardziej obojętnym tonem.
- Nie zamierzam uciekać, spokojnie.
Black wchodzi do środka i zamyka za sobą drzwi. Teraz to o nie się opiera.
- Jeśli sądzisz, że nie ucieknę przez okno, to grubo się mylisz. Znam ten dom, jak własną kieszeń. – Wreszcie przerzucam całą swoją uwagę na chłopaka, który obserwuje mnie przez cały czas. Powoli się przyzwyczajam do tego stanu rzeczywistości. Zawsze pod jego czujnym okiem. – Pozwól mi być mną, a nie narobię ci problemów.
Śmiech. Chwilowy. Irytujący.
- Wiem, że nie narobisz mi problemów, ale sobie pewnie tak. Jest ranek, jesteś pewna, że chcesz wyjść? – Odpycha się od drzwi i podchodzi do mnie ostrożnie. Dzieli nas metr, no może pół. W każdym razie zachowuje bezpieczną odległość, co jest nowością z jego strony. Nie ufam temu, dlatego takim samym spojrzeniem go obrzucam. Wzdycha, jakbym właśnie zdradziła mu jakąś tajemnicę. – Słuchaj, wiem, że przechodzisz żałobę, ale wychodzenie o tej porze to naprawdę nie jest dobry pomysł.
Kręcę głową z dezaprobatą.
- Nie musisz udawać, że się martwisz. Moja żałoba to mój problem, z resztą to wcale nie jest żałoba. Po prostu muszę coś zrobić poza tym domem, okay? Zejdź ze mnie już.
Demoniczny uśmiech gości na jego twarzy. Niebieskie oczy wertują moją duszę.
- Oh, skarbie, nie siedzę na tobie, wbrew wszystkim twoim szalonym wyobrażeniom.
CZYTASZ
Nadzwyczajna
FantasyPozwól sobie zapłonąć. Pozwól sobie biec i wzbijać się w powietrze. Nie jesteś normalna i już nigdy nie będziesz, jedyna droga to akceptacja samej siebie, oraz ludzi, którzy zginą, by ratować twoje życie. Jakie granice przekroczysz, by zaspokoić pr...