17. Mechanizm człowieka

28 4 0
                                    

- Wow, niezła jesteś.

Wypuszczam powietrze z płuc, patrząc jeszcze na poruszający się koniec strzały. Dominic klepie mnie lekko po ramieniu, po czym sam powtarza tę kombinację ruchów. Jego strzała ląduje niedaleko od mojej, ale mnie jeszcze nie opuszcza zdziwienie zmieszane z przerażeniem. Przecież nawet nie próbowałam trafić w punkt, to po prostu wymknęło się z mojej kontroli. Ten obraz wzbudził we mnie jakiś dziwny rodzaj nienawiści lub złości. Mam wrażenie, że to jakaś cholerna pomyłka, ale milczę, bo oni są bardzo zadowoleni, a ja nie mam zamiaru tego psuć.

- Ja sobie chyba odpuszczę już – mówię podchodząc do pniaka, na którym Dominic opierał nogę i kładę na nim swój łuk. Zauważywszy najbliższe drzewo, tuż obok tego, w które lecą strzały, postanawiam się o nie oprzeć. Siadam na miękkiej trawie i obserwuję bezustanną rywalizację.

Naprawdę zaczynam się o siebie obawiać. Najpierw słyszę jakieś popieprzone głosy, potem ot tak sobie strzelam w sam środek punktu bez mrugnięcia, bo nagle wpływa na mnie nienawiść. Nigdy nie byłam nienawistna. Byłam zła, podła, samodzielna i dumna z tego powodu, ale nie nienawistna. Nie nienawidziłam nigdy zabójcy matki, chociaż kilka razy myślałam nad zemstą. Tak naprawdę cały czas obwiniałam siebie za jej śmierć. To moja wina. Może gdybym wcześniej wróciła, to zdołałabym ją uratować. I tak jestem z siebie dumna, bo Lucas żyje i jest całkowicie bezpieczny, ale nawet mimo to – doświadczył straty obojga rodziców, a jest na to za młody.

Wzdycham cicho i opieram głowę o drzewo. Skórę muskają delikatne powiewy letniego wiatru, pomieszane z zapachem wody (niedaleko znajduje się wodospad), ziemi i młodej zieleni. To przyjemny zapach, tak samo jak widok kwitnących kwiatów na polanie. Idealny na wypoczynek. Pomijając fakt, że Dominic i Seth urządzają sobie zawody w strzelaniu. Nawet nie wiem, kto wygrywa. Chyba przestałam zwracać na to uwagę, odkąd odłożyłam łuk.

W akcie znudzenia zaczynam bawić się palcami, ale chętnie pobiegałabym po lesie, sama. Wiem też, że mnie nie puszczą, bo Seth chyba jest przewrażliwiony po ostatnim ataku na mnie. Więc pomysł od razu odpada. Mimo wszystko uśmiecham się, widząc jak się przepychają, żeby stać w najlepszym miejscu. Nigdy nie sądziłam, że spotkam takich ludzi, ten zamek, który z czasem staje się dla mnie domem. I to jest chyba powód, do szczęścia. Niestety jest coś jeszcze, co w tym momencie przychodzi mi do głowy.

Po mroku, zawsze przychodzi światło, ale jest tak wiele rzeczy, które mogą je przyćmić. Obawiam się, że to może przeminąć. Że wszystko przeminie. Zniknie jak zdmuchnięty płomyk na świeczce. Przygryzam dolną wargę, usiłując wstać z ziemi. Ledwo zdążę się podnieść, a już słyszę bieg. Szybki. Szybszy, niż u normalnego człowieka. Od razu do głowy przychodzi mi Shane, ale on przecież pilnuje mojego brata, a poza tym ma lepsze zajęcia, niż ganianie się z nami po lesie.

Zdaję sobie sprawę, że jeżę się jak wystraszony kot, co szybko zwraca uwagę chłopaków. Kilka krótkich sekund później, za Dominicem pojawia się sylwetka Diany Vitarei. Moje obawy przemijają jak z wiatrem, rozluźniam mięśnie i prostuję się niczym wcześniej wspomniany kot. W moim wypadku byłby czarny, jak puma, i jak dla niej? Groźny. Sama właściwie nie wiem, dlaczego tak nie przepadam za Dianą. Przeszkadza mi jej dumny, protekcjonalny uśmieszek przyklejony do twarzy? Czy spojrzenie, którym ewidentnie zaznacza, że jest ode mnie lepsza we wszystkim? A może strach, że faktycznie mogę być.

Tak naprawdę wcale nie zależy mi na rywalizacji z nią. Nawet nie mam powodu.

Garraway obraca się powoli i pierwsze, co zauważa, to jej krzywy uśmiech. Powstrzymuję wybuch śmiechu, to jest serio niemalże zabawne.

NadzwyczajnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz