Shane
Budzę się z przeświadczeniem, że coś jest nie tak. Czuję to w kościach, nerwach, jak odłamki metalu krążące wraz z krwią po moim ciele. Brak czegoś, a raczej kogoś, odczuwalny jak ból fizyczny. Dopada mnie natychmiast po przebudzeniu. Nie zauważam przy sobie Sophii i wiem, że znowu coś wymyśliła. Coś, co mi się pewnie nie spodoba. Zrzucam z siebie kołdrę i idę pod prysznic – szybki, ponieważ mam bardzo złe przeczucia co do tego dnia. Przecieram rozmierzwione włosy ręcznikiem i zostawiam je w standardowym nieładzie, nie lubię się nimi zajmować, to bezsensowne i czasochłonne. A ja czasu, tak się składa, mam bardzo mało. Zwłaszcza na takie głupoty. Zabieram czarną koszulkę lezącą dotychczas na komodzie, ubieram ją i wychodzę z sypialni. Moja pierwsza myśl dotyczy Sophii. Chcę ją zobaczyć i sam siebie nie rozumiem, skąd ta chęć bycia ciągle blisko niej. Czuję, jakby była moim narkotykiem, przyciąga mnie jak żaden na świecie magnez; jak żadna na świecie kobieta, nadprzyrodzona.
Instynktownie kieruję się do jej komnat. Są puste. Jakby przeszedł po nich huragan, wszystkie rzeczy są porozrzucane dosłownie wszędzie. Pewnie gdyby mogła, na suficie też by coś powiesiła. Musiała być wściekła, nie wiem co nią targało, ale zamierzam się dowiedzieć. Dzisiaj jej tu nie było, to wiem na pewno. Wychodzę, kolejny cel to komnaty Lucasa. Pukam, lecz zanim chwycę za klamkę, ktoś otwiera drzwi. Moim oczom ukazuje się mniejsza wersja Sophii, tylko bardziej podobna do ojca, niż do matki – tak jak jego siostra. Szeroki uśmiech wydaje się przeganiać wszystkie prześladujące mnie myśli, ale ukłucie gdzieś w okolicy serca pojawia się dopiero, gdy nie zauważam w pokoju poszukiwanej istoty. Dominic, Ruth i Veronica wstają i skinąwszy lekko głowami, milczą jak zaklęci. Wzrok V uświadamia mi, że coś jest nie tak i powinienem się martwić, ale nie daję się wyprowadzić w manowce.
- Shane – odzywa się jako pierwszy Dom, a ja krzywię się w niesmaku. Nie lubię tego tonu. Zdradza mi strach, który z resztą wypływa z nich falami. Falami, które docierają do moich stóp i nie zatrzymują się, a wręcz natężają, gdy za moimi plecami słyszę kroki brata.
- Musimy porozmawiać – mówi Seth, poważnie jak nigdy.
Odwracam się z pytającym spojrzeniem. Ich zachowanie sprawia, że chyba nie chcę wiedzieć. Nie chcę wiedzieć, co się stało z Varray.
Pół godziny później, w Sali Głównej.
- Jak mogłeś jej na to pozwolić?!
Dobiegam do brata i rzucam nim o ścianę z siłą, jakiej się po sobie nie spodziewałem. Nie potrafię nawet opisać tego, co czuję w całym swoim ciele, w swojej głowie. Wszędzie wypełnia mnie rodzaj pustki, bólu, do którego doprowadzili. Ona i mój własny, rodzony brat. Z nadprzyrodzoną siłą i szybkością łapię go za koszulę i podnoszę tak, że nie sięga stopami podłogi. W tle słyszę krzyki dziewczyn, ale mało mnie to teraz obchodzi. Nikt mnie nie obchodzi. Tylko ona, a jej nie ma. Wiec jesteśmy w punkcie wyjścia.
Jak mogłem być tak głupi? Jak mogłem nie wiedzieć, że Gwardia przekroczyła jej granice? Granice poświęcenia i głupoty.
Słyszę jak szybko bije mu serce, jak walczy z moją siłą o oddech i nawet nie jest mi go żal. Chcę rzucić go o tą pierdoloną ścianę jeszcze raz. Jednak Veronica zaczyna śpiewać – trenowała dużo więcej ostatnimi czasy – cichą melodię, a ja stopniowo nieruchomieję. Diana podbiega i szybkim ruchem zabiera Setha z moich rąk. Zaciskam pięści tak mocno, jak potrafię, by wyrzucić z siebie złość ale cóż, jest to cholernie trudne i przede wszystkim niemożliwe.
Odebrali mi ją, muszą zapłacić.
- Shane, oddychaj głęboko. Seth nic nie zrobił, ona sama odeszła. To była jej i tylko jej decyzja, nikt nie mógł jej tego zabronić – tłumaczy mi Veronica, ale zdaje się, że to nie wystarcza. Gdy tylko przestaje nucić, biegnę w kierunku młodszego brata, chcę mu zrobić krzywdę. Chcę pozbyć się złości, bólu, na który pozwolił.

CZYTASZ
Nadzwyczajna
FantasyPozwól sobie zapłonąć. Pozwól sobie biec i wzbijać się w powietrze. Nie jesteś normalna i już nigdy nie będziesz, jedyna droga to akceptacja samej siebie, oraz ludzi, którzy zginą, by ratować twoje życie. Jakie granice przekroczysz, by zaspokoić pr...