Po zaćmieniu budzą się dni cieplejsze, jaśniejsze i niemalże cały czas świeci słońce. Uwielbiam tek okres w roku, mam wrażenie, że wraz z jego nadejściem, gdy po mroku nadchodzi światło – symbolizuje nadzieję. I pewność, że zawsze po mroku po prostu musi nadejść światłość. Lubię to. Lubię ten stan błogości, kiedy od rana świeci słońce i ze spokojną głową mogę pobiegać po lesie. Nic nie czai się w ciemności, nie muszę się obawiać o swoje życie. Wszystko automatycznie staje się lepsze. A przynajmniej tak mi się wydaje. Chociaż może nie dla wszystkich, ponieważ Robin i Izaak praktycznie nie opuszczają gabinetu albo biblioteki, zależy, czym się zajmują, ale przeważnie jest to jedna sprawa – ja i moje demoniczne problemy. Martwię się o nich, ale już nic nie mówię. Praktycznie nie odzywam się na zebraniach, nie chcę ich denerwować, ale osobiście dobrze wiem, że to bezsensowne – poszukiwanie informacji, których nie ma, lub które już nic nie znaczą, bo przecież nie jestem potępioną czystej krwi – albo duszy, cokolwiek to znaczy.
Tego dnia jednak wszystko staje się bardziej... normalne? Z samego rana Ruth i Alice postanowiły przyrządzić śniadanie na dworze, korzystając z pięknej pogody i zaprosiły nas na niewielki plac, na którym nie ma drzew, a Dominic podobno pofatygował się i nawet przyniósł większy stół z krzesłami. Wszystko znajduje się za zamkiem.
Przekraczam próg tylnego wyjścia z zamku i już z daleka zauważam ten pięknie przygotowany stół, czuję ciepłe pieczywo i pyszne jedzenie. Poza tym, mojej uwadze nie umyka obecność wszystkich, oprócz mnie. Veronica je kanapki z Tayrin, a Shane i Lucas nieopodal towarzystwa strzelają z łuku – głównie mój brat strzela. Mimo wszystko, na mojej twarzy pojawia się uśmiech. W lepszym nastroju niż miałam przez ostatnie kilka dni, siadam przy stole na wiklinowym krześle. Seth, Ruth i Robin witają mnie kiwnięciem głowy lub uśmiechem.
- Cześć – mruczę pod nosem, uśmiechając się delikatnie. Słońce dotyka promieniami moich policzków i razi mnie w oczy, ale nie zamierzam marudzić. – I smacznego.
- Wzajemnie – odpowiada Tay.
- W końcu jesteś – odzywa się Seth, jakbym spóźniła się na jakąś debatę. – Alice powiedziała, że zaraz zacznie cię szukać, jak nie przyjdziesz. Smacznego.
Kiwam głową podczas nakładania sobie wędlin na pieczywo. Pachnie wyśmienicie.
- Zaspałam. A gdzie ona jest? – rozglądam się za blondynką, ale nigdzie jej nie widzę.
- Poszła po herbatę.
- Sama? – pyta Robin, która chyba właśnie wybudziła się z myśli. Seth zerka na nią pobłażliwie i chyba nie ma zamiaru odpowiadać. – To co z ciebie za facet, skoro jej nie pomożesz?
Seth unosi ręce w geście kapitulacji.
- Tylko nie rób się niewidzialny, bo się jeszcze przestraszy i wszystko rozbije – dopowiada Dominic, przez co Black się krzywi, a mnie i całą resztę ewidentnie to bawi.
Zerkam za siebie. Alice akurat wychodzi z zamku, wiec Seth ją dogania i zabiera od niej dwa dzbanki. Ona pospiesznie dziękuje i posyła mi promienny uśmiech. Są z Ruth takie podobne do siebie. Jej siostra i Veronica są jednak bardziej zainteresowane małą sześciolatką na kolanach tej Very. Zawzięcie o czymś rozmawiają, natomiast reszta sprawia wrażenie, jakby wreszcie mogli odpocząć i chcieli z tego skorzystać.
Alice przechodząc, kładzie mi dłoń na ramieniu.
- Dzień dobry – rzuca z uśmiechem.
Ona chyba zawsze się uśmiecha.
- No dzisiejszy zaczyna się dobrze.
- Oby też tak się skończył. – Siada na krześle po mojej prawej stronie, po czym poprawia białą sukienkę. Jak zwykle, wygląda jak anioł. Blond włosy i biała sukienka to jej codzienność. Coś, jak moje przeciwieństwo. – Jak się czujesz? Po tej całej sprawie? Nie miałyśmy okazji porozmawiać.

CZYTASZ
Nadzwyczajna
FantasyPozwól sobie zapłonąć. Pozwól sobie biec i wzbijać się w powietrze. Nie jesteś normalna i już nigdy nie będziesz, jedyna droga to akceptacja samej siebie, oraz ludzi, którzy zginą, by ratować twoje życie. Jakie granice przekroczysz, by zaspokoić pr...