8.

448 63 17
                                    

Alan widział Dalię w kwiaciarni.

W środku panował półmrok, drgający wilgocią i nektarem. Wnętrze sprawiało wrażenie, jakby miało wkrótce ulec całkowitemu zniszczeniu. Ściany były pokryte spróchniałymi, starymi deskami, a szklany dach obrastał bluszcz. Piękne, wysokie rośliny w metalowych donicach i wiadrach pięły się po kolejnych stopniach własnego żywota, próbując dosięgnąć promieni słońca przeciekających między liśćmi okrywającymi budynek. Na ramionach ludzi drgały krople światła, złocąc się, wypełnione po brzegi własnym blaskiem. Zapach gnijących desek, słońca, nektaru, wilgotnej ziemi i kwiatów odurzał i sprawiał, że dłonie samoistnie dotykały dzikich róż, kłując palce o ich kolce i poznając budowę juki karolińskiej, z jej woskowym nalotem na liściach i kwiatami przypominającymi dzwonki. Gardenie i frezje wdzięczyły się w koszykach, pachniały chryzantemy przypominając o zapomnianym, a dziecięce oddechy falowały w świetle, gubiąc świat. Raz po raz w uszach dzwoniło coś na kształt szeptu lata, odgłosu drgającego kwiatu irysa i tańca bluszczu na dachu.

Alan też chciał tańczyć na dachu, kiedy widział Dalię w dżinsowych ogrodniczkach i kolorowych kaloszach, kiedy tak po prostu istniała wśród wielobarwnych bukietów, nieokiełznanych pnączy, gęstego powietrza i piosenek Cage The Elephant w radiu. Muzyka pochłaniała dźwięki z zewnątrz, które wkradały się przez otwarte drzwi, wirując i smakując jak słońce, zapomniane kwiaty we włosach i uśmiechy.

Dalia była kwiatem kochającym to światło i cień, kochającym podarte spodnie i serca. Dojrzewała na jego oczach, z kwitnącymi uśmiechami, pączkami rozwijających się kwiatów w oczach i zapachem ogrodu. Kupowała rośliny, dotykając ziemi, wkładając lekko zadarty nos pokryty bladymi piegami w kielichy kwiatów, odurzając się zapachem i własnym śmiechem. Młoda kobieta kręciła się obok niej, podlewając rośliny, nieświadoma piasku pod swoimi paznokciami i piękna Dalii.

Wyglądała jak właścicielka. Alan był tego prawie pewien, bo tylko właściciele, zakochani w swojej pracy patrzą na rośliny jak na ludzi, których się po prostu kocha, bo nie można inaczej. I dba się o nich, zatracając się w pięknie, w spulchnionej ziemi, zakopując marzenia razem z korzeniami. I tylko właściciele słuchają Cage The Elephant, tańcząc w rytm muzyki razem z wiatrem przemykającym przez otwarte drzwi; poruszającym liście i serca.

W tamtym miejscu była prawda, bo prawda kryje się w naturze, w kroplach wody na łodyżkach, w złocistym pyłku lśniącym w powietrzu, w łamiącym serce szeleście oddechów wśród kwiatów i w gęstym powietrzu sierpniowego dnia w kwiaciarni.

– Poproszę bukiet. Taki, gdzie będą kolorowe goździki, irysy, alstromerie i paprocie – poprosił Alan, wdychając głęboko w płuca zapach lata wśród naręczy roślin i ziemi.

– Jasne – odpowiedziała kobieta o długich, lśniących włosach, uśmiechając się słońcem.

Zaczęła zbierać kwiaty, by ułożyć je w zgrabną kompozycję. W tamtym czasie Alan patrzył na Dalię, która unosiła do nosa czerwone róże. Miała włosy w odcieniu złocistego, spranego różu i jasne oczy, tak jasne, że odbijały dobro w swojej szarej powierzchni. Jej pełne, śliczne usta w tonacji łudząco podobnej do koloru włosów wykrzywiły się w najpiękniejszym uśmiechu na świecie, takim, przy którym płoną galaktyki, spadają gwiazdy i spełniają się życzenia.

– Wyglądasz jak wychowanka kwiatów. – Alan sam nie wierzył, że to powiedział. Jego płuca pokryły rozkwitające pąki, uniemożliwiając oddychanie.

– A ty jak artysta – odpowiedziała, a Alan zauważył swoje odbicie w jej jasnych oczach i nigdy tak mocno nie pokochał swoich półdługich, czarnych włosów kręcących się w wilgotnym powietrzu.

– Czego szukasz? – zapytał, spoglądając na wysoki wazon z więdnącymi słonecznikami.

– Szczęścia. Miłości. Sensu.

I wtedy Alan poczuł, że to właśnie dlatego ludzie jeszcze nie są nieśmiertelni. Bo gdyby byli, nie byłoby dla nich takim cudem słuchanie czyjegoś głosu w kwiaciarni i upajanie się dźwiękami i ciszą.

Ludzie wciąż szukają.

Blondynka za ladą podała mu jego bukiet, a on zapłacił wymiętymi banknotami śmierdzącymi brudnymi palcami, z których zostały wyrwane i łzami desperacji, do jakich doprowadziły.
Nie żałował, że się ich pozbył.

– Wiem, że raczej nie szukałaś kwiatów, ale może to one szukały ciebie. – Alan podarował Dalii kolorową kompozycję, a ona podarowała mu ciepło.
To chyba było sprawiedliwe.

– A ty, czego szukasz?

– Pewnej dziewczyny imitującej lato, która być może mogłaby zapozować do mojego obrazu życia.

– Chyba jej tutaj nie ma.

– Ja czuję jej obecność. Może to to ciepło.

– Może. – Westchnęła cicho, wchodząc w alejkę pełną gęstej zieleni.

– A może ty chciałabyś zapozować?

– Do twojego obrazu życia? Nie wiem, czy godnie zastąpię dziewczynę imitującą lato.

– Ufam, że tak. – Nieumyślnie musnął jej dłoń, a na ramionach pojawiła mu się gęsia skórka.

– Odezwij się – powiedziała i zanim wyszła, włożyła mu do kieszeni spodni papierek od gumy do żucia z jej numerem telefonu.

Chyba właśnie wtedy spłonęła galaktyka, spadła gwiazda i jedno, jedyne marzenie się spełniło.

Dalia ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz