3.

688 102 42
                                    

Siedzieli w kawiarni.
Alan szkicował filiżankę z kawą, a Roza liczyła w myślach swoje oddechy wypełnione ciepłem i wonią kardamonu.

Przez długie, błękitne zasłony przebijały się złote wstęgi światła, połyskując w oczach i na sercach siedzących przy stoliku nastolatków. Na podłodze leżały miękkie dywany, wijąc się pod stopami niby łagodne fale pieszczące szczupłe łydki. Na ścianach wisiały czarnobiałe zdjęcia Coco Chanel, Audrey Hepburn i Marilyn Monroe oraz parę fotografii Jackie Kennedy, Marlene Dietrich, Brigitte Bardot i Elizabeth Taylor.

Roza patrzyła na zdjęcia, stukając czerwonymi paznokciami o powierzchnię blatu.

– Jak miałam dziesięć lat, to chciałam, żeby moją żoną została Coco Chanel – wyznała. – Moja mama zbierała wycinki z gazet o niej, jej zdjęcia oraz fotografie z pokazów mody. Nazywała ją mademoiselle Chanel i zawsze marzyła o kultowym zapachu od Coco, „Chanel No. 5”. Nazywała to perfumami pachnącymi kobietą. Ja też chciałam pachnieć kobietą i w ogóle to poznać tę wspaniałą Chanel, którą zachwycała się moja mama. Coco zawsze była dla mnie najpiękniejszym człowiekiem na ziemi.

– A jaka była ona? Twoja mama?

– Najlepsza. Nie była idealną panią domu, ale to ona nauczyła mnie robić makijaż i pleść warkocze. Była dla mnie największą ikoną stylu zaraz po Coco. Mama zawsze była bardzo kobieca i silna. I u niej to się nie wykluczało; ona zawsze powtarzała, że kobiecość łączy się z siłą i niezależnością. Inspirowała się stylem z lat pięćdziesiątych; nosiła kolorowe sukienki, podkolanówki i śliczne, błyszczące buciki. Żałuję, że nie potrafiłam być taka jak ona.

W kawiarni zapachniało espresso i jabłecznikiem. Alan pociągnął zamaszystą kreskę po stronie w szkicowniku. Przegryzł siną wargę i skupiony zaczął analizować światłocień na naczyniu.

– Wczoraj zostałam zgwałcona.

Zapadła ciężka, gorzka cisza. Milczenie dusiło swoimi zimnymi, suchymi dłońmi, wbijając paznokcie w tętnice. Pustka krzyczała. Alan chciał nie czuć. Ale czuł. Czuł żal, wielki żal i pretensje, sam nie wiedział do kogo. Pod powiekami widział Rozę, która szepcze po rosyjsku, gubiąc części garderoby i siebie. Piękna, błyszcząca pomadka na jej pięknych ustach została starta brzydkim, zamaszystym ruchem, który dla niego nie znaczył nic. Z jej powiek sypał się brokat, a z jej koszuli – guziki, wylatując w powietrze i spadając jak gwiazdy z kopuły nieba. Paczka papierosów w kieszeni jej dżinsów została zgnieciona, tak samo jak jej ciało i siła. Czarne smugi na jej policzkach nie symbolizowały zupełnie nic. Były po prostu smugami, które powstały przez połączenie łez, dotyku, walki i człowieka. Pewnie na jej szczupłym ciele kwitły siniaki, jak kwiaty na brudnej ziemi, a na jego ciele zadrapania – symbole wygranej walki i uśmiech, bo udało mu się zedrzeć z niej godność.

– Kurwa – zdołał wyjąkać Alan. – Chcesz o tym pogadać?

– Nie. – Uśmiechnęła się gorzko. – Powiedziałam to tylko dlatego, żebyś wiedział, że nigdy nie będę czysta. Nigdy nie wygram z życiem.

Odniosła się do jego słów z ich pierwszego spotkania, a on poczuł, że jego sztuczne autorytety (w które tak bardzo chciał uwierzyć) upadają wraz z nim samym.

– Roza, nie wiem, co powiedzieć. Chciałbym... Nie wiem. Po prostu nie mam słów. – Poczuł gulę w gardle i za nic nie potrafił jej przełknąć. – Musisz iść z tym na policję.

– Jak ty nic nie rozumiesz! Słuchaj. – Potarła nerwowo kark, wbijając wzrok w ladę, za którą stała młoda, całkiem ładna baristka. – Spotkałam go w klubie. Było ciemno; pachniało potem, piwem i słodkimi drinkami. Grało głośne techno. Piłam colę, tamtego dnia nie chciałam się upić. Może gdybym zechciała, nie cierpiałabym tak bardzo. Chciał kupić mi drinka, a gdy odmówiłam zaprosił mnie do tańca. Nie był nachalny. Tylko mnie komplementował, był miły, nie dotykał mnie w niechciany sposób. Pachniał jak skóra, drogie perfumy i papierosy. Wyszłam się przewietrzyć, poprosiłam, by na mnie poczekał. Ale nie poczekał; poszedł za mną. Paliłam. Podszedł od tyłu, wyszeptał mi coś do ucha, nie pamiętam. Zaśmiałam się. Chwycił mnie za rękę. Jego dłoń była ciepła i miękka. Pociągnął mnie w jakiś zaułek. Nie było tam nikogo, całkowita pustka. Nie widziałam nic oprócz niego. Był tak blisko, że czułam na policzku jego przyspieszony oddech. Zaczął mnie całować. Było miło. Całował moje usta, policzki, szyję, wreszcie zaczął się do mnie dobierać. Nie chciałam tego. Poprosiłam, by przestał, ale mnie nie posłuchał. Krzyknęłam, ale zasłonił dłonią moje usta. Próbowałam się wyszarpnąć, ale był silniejszy. Gwałcił mnie długo. Mówił, że mi się spodoba. Sześć razy nazwał mnie „szmatą”. Raz powiedział „kochanie”. Zdzierał ze mnie ubrania jak w amoku. Na końcu wcisnął mi między obolałe uda dwadzieścia złotych. Najgorsze jest to, że ludzie myślą, że nie da się zgwałcić dziwki. Da się. Da się nawet wtedy, kiedy wciśnie się jej pieniądze między uda. Da się nawet wtedy, kiedy ona nie płacze. Czasami nie ma już siły. Słowem kluczowym jest słowo „nie”. On tego nie rozumiał. Policja też tego nie zrozumie.

Płakała. To było lepkie, brudne. To było ciężkie. To gniło gdzieś w niej i Alan wiedział, że to będzie gniło jeszcze długo; może zawsze.

– Roza, ty nie masz prawa o tym wiedzieć.

– Nie, Alanie. Nie ufam obcym. Chcę żyć dalej. Chcę zapomnieć. – Jej głos mówił: „Wstydzę się. Chcę umrzeć. Czy mogę oczyścić ciało z brudu?”.

– Wiesz, że godności nie zbierzesz tak łatwo jak ubrań z chodnika?

– Wiem. – Roza na chwilkę zamilkła, by potem dodać: – Porozmawiaj ze mną o religii.

– Oszalałaś?! Dlaczego?

– Rozmowy na czyste tematy oczyszczają ludzi.

A Alan wiedział, że ona po prostu krwawi w środku.

– Religia to nie jest czysty temat. Religia prowadzi do nieporozumień, wojen, kłótni, bólu, nienawiści i złości. Swoją drogą ciekawe jest to, jak złudną masz nadzieję, że to właśnie religia oczyści cię od jego dotyku.

– Więc co jest czystsze od religii? Kto daje prawa być dobrym? – Udawała zainteresowanie. Udawała, że jest okej.

– Demokracja – odpowiedział, śledząc zamaskowane grymasy bólu na jej bladej twarzy.

– Demokracja mówi, że każdy z nas ma taką samą wartość, jest równie cenny. Religia mówi, że to, jak bardzo jesteśmy cenni zależy tylko od nas.

– Mówisz o dobrych uczynkach i tego typu bzdurach? – prychnął chłopak.

– Mówię o tym, że przemocy i nienawiści nie można zasłaniać religią. Religia to wiara, a wiara to dobro. Nienawiść nie pochodzi od wiary, ale od strachu.

– Zawsze byłaś wierząca?

– Nie. Nigdy nie wierzyłam. Nadal nie wierzę, ale uważam, że religia jest pięknem.

– A „Niebo jest po środku piersi człowieka, który ma Wiarę”.

– Salvador Dali?

– On też nie wierzył.

– Mylisz się. Dali wierzył. Wierzył w dobro, sztukę, piękno, miłość, szczęście, euforię, marzenia i w siebie.

– A ty?

– A ja nie wierzę w nic.

Dalia ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz