16.

239 52 6
                                    

W San Gimignano wszystko zaczynało się wcześniej. Możnaby powiedzieć, że w tej niewielkiej miejscowości ludzie odnajdywali siebie szybciej; szybciej kochali i nienawidzili; szybciej brali śluby, zrywali przyrzeczenia, tłukli talerze i całowali obce usta.

W San Gimignano każde obce usta smakowały jak lato i złamane obietnice (oraz serca).

I kiedy Alan leżał na trawie, wdychając w poobijane płuca wypełnione wiatrem, który łamie kręgosłupy moralne, zapach pola, słońca, skóry i owoców, myślał, że pocałunki we Włoszech mają najmniejsze i największe znaczenie na świecie. A kiedy Dalia położyła się obok niego, a jej włosy pachniały jak brzoskwinie pomyślał, że nie obchodzi go to zanadto.

– Chiara upiekła cantucci – powiedziała Dalia, a jej słowa brzmiały jak: Chiara uratowała świat; Chiara pokochała niekochanych; Chiara pokazała mi życie.

Może właśnie to zrobiła. Chiara Balamonte była aniołem.

Alan czuł zapach jesieni w powietrzu i zapach jej dłoni przy swojej twarzy, kiedy ona leżała obok niego i patrzyła w niebo. Alan czuł, że Dalia jest jego niebem. I mimo tego, że oni byli tylko przyjaciółmi, on kochał z nią być i nigdy nie zapominać jej różowych włosów; nigdy nie zapominać jej całej.

– Jutro wracamy do Polski – mruknął, przewracając się na bok i wbijając swoje błękitne oczy w jej; jasne i ciepłe i nieskończone.

– Jutro wracamy do zimna.

A on jej uwierzył, bo jego Polska była zimna.

Kochał ją (kogo?).

Dalia usiadła i z twarzą skierowaną do słońca zaczęła śpiewać. Wybijała rytm na udach odkrytych przez podwiniętą sukienkę.
Alan pomyślał, że te uda są sztuką.
Śpiewała piosenkę Transviolet.

Jailbait baby hunting men in their 20's

(tłum. Więzienne dziecko polujące na mężczyzn w wieku 20 lat)

Alan poczuł się znów młody, gdy z kieszeni jej sukienki wysypały się cienkie, miętowe papierosy.
Alan poczuł się znów stary, gdy ona włożyła jednego do ust, zostawiając na nim odcisk błyszczyka, a na jego sercu odcisk wspomnienia (jej ust na jego ustach; jego ust na jej ustach i smaku truskawki i różowych włosów wokół nich i słońca wpadającego przez zakurzone szyby).

Pochyliła się nad nim tak, że jej wargi pełne dymu i niewypowiedzianych słów były t a k blisko jego warg wypełnionych krwią z poprzegryzanych ust i niemego krzyku. Były tak blisko, że widział na nich lśniący błyszczyk i wszystkie linie (każdą z osobna i wszystkie razem) i małą rankę w kąciku po prawej stronie. Ona otworzyła te usta, uwalniając dym i słowa, ale Alan nie pozwolił im wypłynąć, bo złączył swoje metaliczne, zimne wargi z jej; ciepłymi i miękkimi jak lato.
A ona pomyślała, że łączy się z jesienią w Polsce.

Chiara Balamonte nie pamiętała początku. Ona rzadko pamiętała początki. Nie pamiętała nic poza słońcem we włosach i renesansem kwitnącym w sercu i w pamięci. Nie pamiętała pierwszego oddechu, pierwszego słowa, dotyku, pierwszego marzenia i pierwszej nieprzespanej nocy. Ktoś uznałby ja za ignorantkę, ale ona po prostu wtedy b y ł a. Była wielką literą. I to jej wystarczyło; to znaczyło więcej niż te wszystkie pierwsze razy, niż te początki.
Chiara właśnie w niej widziała początek.
I wtedy uwierzyła, że on sam nie jest czymś pierwotnym.

Bo ona czuła, że zaczyna coś nowego/pierwotnego, mimo, że nie pamiętała początku.

Dalia jadła twarde, migdałowe ciasteczka, na które receptura pochodziła z Prato (Chiara była świetną kucharką), przycinając Alanowi włosy. Czuła się okropnie, kiedy kolejne kosmyki czarnych fal (jak skłębione plamy atramentu na kartce) przesuwały się między jej palcami i opadały pod stopy. Włosy Alana były miękkie i pachniały jak deszcz i mgła w kraciastych szalikach. Chłopak poprosił ją o ich przycięcie, bo były już za długie (w jego mniemaniu – według niej mogły być nawet do pasa; uwielbiała ich każdy pojedynczy kosmyk); lubił, gdy sięgały lekko za uszy (wtedy tak pięknie układały się nad czołem). Dalia, słysząc zgrzyt nożyczek przy głowie pięknego chłopca i jego lekki oddech falujący w ciepłym powietrzu czuła się bezpiecznie. To wszystko było takie regularne, powtarzalne i przy tym tak bardzo kojące. Dalia szukała w życiu rzeczy kojących, które sprawiłyby, że poczułaby się sobą nawet bardziej niż gdy słyszała szum starego odtwarzacza w swojej sypialni w Polsce (ciekawe, czy jej płyty już zaszły kurzem?). Więc czując kosmyki włosów Alana pod palcami i widząc, jak bezwiednie opadają na łazienkowe płytki czuła, że sama opada z sił dokładnie tak samo jak te włosy i dokładnie tak samo jak one kłębi się sama w sobie, by wyrzucić obumarłą siebie do śmietnika.

Miała nadzieję, że coś jeszcze z niej zostanie.

Dalia ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz