9.

474 63 7
                                    

Leżał na łóżku, wdychając w płuca znajomą mieszankę dymu i farb olejnych. Jego pościel była przesycona równie znaną wonią papierosów, perfum Rozy i mandarynek, które dziewczyna z zapałem pochłaniała.
Jej mandarynki smakowały jak najgorsze gówno świata, ale ona je kochała. Kochała zapach ich skórki, kochała ich sztuczną słodycz na języku i dziwnie chrupki miąższ. A Alan całkowicie to akceptował, bo chyba na tym polegała ich przyjaźń – na wzajemnej akceptacji największych głupstw.

Więc kiedy Roza siedziała na jego parapecie, obierając owoc długimi, zadbanymi paznokciami, on wdychał głęboko w płuca ich odurzający, słodki zapach i myślał, że tak właśnie pachnie lato.

Ich sierpień był pomarańczowy. Jak zachodzące słońce, którego blask otula szare kamienice, dziurawe chodniki i letnie uśmiechy; jak światło latarni w ciepłe noce, kiedy jedyne, czego brakowało, to spokój i jak ohydne mandarynki w dłoniach, które to dłonie nie tak dawno trzymały coś zgoła bardziej ohydnego. Druga połowa sierpnia była słodka, łagodna i ciepła. Pachniała rozgrzaną skórą, gorącymi łzami i delikatnym, subtelnym oddechem na policzku; oddechem wonącym błyszczykiem i dymem.

W pokoju było ciepło. Słońce wpadało przez otwarte na oścież okno, padając na twarz dziewczyny i grając w jej ciemnych oczach. Długi pas jasności rozciągał się na niemal całej długości pomieszczenia, rozgrzewając drewnianą podłogę. W jakiś sposób to słońce dawało im więcej ich samych. Może to były tylko złudzenia, ale Alan był niemal pewien, że kiedy Roza wycierała ściekające po brodzie strużki soku, a słońce okrywało jej nagie ramiona, oni byli jakoś bardziej szczęśliwi.

Gierczyński siedział na łóżku, zatopiony w pościeli i miął w palcach malutką kartkę papieru z nadrukiem głoszącym, że kiedyś w ten sam papierek zawinięta była różowa guma balonowa. Teraz po drugiej stronie piętrzył się lekko rozmyty mur cyfr, przez który Alan, mimo prób, nie dał rady się przedostać.

Porównywał to do akcji uwalniania księżniczki, kiedy książę przedziera się przez gęstą puszczę i wysokie góry, by tylko uratować ukochaną. Jednak w tym przypadku księżniczka nigdy nie była zniewolona, a książę zabłądził.

– Po prostu do niej zadzwoń – powiedziała Roza, jakby to była najłatwiejsza rzecz pod sierpniowym słońcem.

– To nie jest takie proste.

– Alanie, ona dała ci swój numer. To oznacza całkowicie jednoznacznie, że chce, żebyś do niej zadzwonił. A podejrzewam, że wiecznie czekać nie będzie.

Alan poczuł silny zapach gorzkiej skórki mandarynki pomieszanej z dymem papierosowym, kiedy dziewczyna usiadła obok niego, opierając głowę na jego ramieniu. Jej krótkie, czarne włosy łaskotały go po policzku. Czuł ich silny zapach ciężkich perfum, ostrego szamponu do włosów i niewyczuwalną dotychczas woń bzów.

– Wszystko będzie dobrze – szepnęła, a na jego świecie zrobiło się nagle jaśniej i pogodniej. Chyba nawet zaczęło się lato.

Może to przez te bzy.

Chwycił jej dłoń. Była gładka i ciepła, lekko lepka od owocowego soku. Splótł swoje – brudne od farby – palce, z jej – czystymi i smukłymi.
Byli obok siebie, czując, że to wszystko jest okej, że mogą sobie pozwolić na tę chwilę. Alan czuł jej bliskość, a ona czuła jego bliskość i to dodawało im sił. Roza wiedziała, że do pokoju może zaraz wpaść matka chłopaka, z jej zaburzeniami psychicznymi, a Alan wiedział, że wieczorem Roza pójdzie do jakiegoś drogiego hotelu i straci godność kolejny raz, ale mimo tego wszystkiego potrafili być razem. W ich przyjaźni nie było miejsca na moralność i jakiekolwiek bariery, bo obydwoje już dawno je przekroczyli. Momentami Alan zastanawiał się, po co mu to wszystko, ta przyjaźń.
Ale przecież wiedział.
W Rozie odnajdywał samego siebie i dzięki niej potrafił choć trochę; choć przez chwilę pokochać swoje opuchnięte powieki i zagryzione usta. Była dla niego miłością i to tym rodzajem, którego nigdy nie spodziewał się otrzymać – miłością do niego samego.

Dalia ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz