Malował, ignorując zapach miętowych papierosów, farby i terpentyny. Nad jego górną wargą i na czole zebrały się kropelki potu. Połyskiwały w chłodnym błękicie nadchodzącego zmierzchu. Jego dłonie lekko nakładały barwy, mieszając je ze sobą w pełnej harmonii. Alan wielokrotnie powtarzał, że sztuka nie jest chaosem, a właśnie harmonią i nieograniczoną cierpliwością.
Więc kiedy ściskał w dłoni pędzel, lekko wilgotny od potu i mrużył zmęczone, połyskujące łzami oczy wierzył, że tak musi być. Wierzył, że sztuka wymaga tego, co się z nim działo; tego zmęczenia, ciężkiego oddechu i plam farb na koszulce. Jego nogi drżały z emocji i wysiłku, a on starał się je uspokoić, kołysząc szalejące myśli. Alan był sztuką i to się w pełni działo; w tamtej chwili Alan był stworzony z farb, a jego barwy malowały te zmartwione oczy, wyschnięte usta i brudne paznokcie.
Początek września sprawił, że malowanie stało się mniej komfortowe, a nadchodzący zmierzch ciągnął za sobą gęsią skórkę na kolanach i rozwiane przez chłodny wiatr włosy. Alan jednak tego nie zauważał, kiedy pogłębiał swoją relację z prawdziwą sztuką, tworząc miłość, szaleństwo i blade usta. Mrowiły go opuszki palców, kiedy śnił na jawie, odgarniając z twarzy mokre kosmyki włosów i próbując ochronić dzieło przed swoją własną, silną i obezwładniającą energią.
– Muszę się napić – szepnęła Dalia, drżąc nieznacznie pod naciskiem surowego spojrzenia Alana.
– Chwila. Wytrzymasz – odpowiedział, przymykając oczy, by przypomnieć sobie tę szaloną i genialną myśl, która odleciała wraz z głupim szeptem Dalii.
Z każdym dniem więź między nimi stawała się dla niego coraz bardziej nieznośna. Nienawidził jej jasnych oczu, w których było zbyt wiele szczerości i on czuł, że gardzi sobą, bo sam miał ochotę otworzyć przed nią swoje skrzywdzone, brudne serce. Chciał, żeby jej jasne oczy i ciepły uśmiech otuliły go tak ciasno, że nie będzie mógł oddychać.
Nienawidził jej; jej różowych włosów, szarych oczu i bladych piegów, ale malowanie jej sprawiało, że już nie wiedział, kiedy i kogo oszukuje.Chyba nie wiedział już nic.
Gdy skończył malować, jego oddech był już znacznie przyspieszony, a na jej twarzy rysował się wyraźny grymas bólu. Widząc to, Alan poczuł litość i smutek, które niemal zwaliły go z nóg. Zdążył tylko wyszeptać, łapczywie łapiąc powietrze, karmiąc się nim i próbując odnaleźć w nim dawnego siebie:
– Idź.
Pobiegła, zostawiając po sobie zapach papierosów, a w jego sercu uczucie wszechobecnego syfu. Ona go niszczyła.
Gdy wróciła, od razu zaczęła mówić, z tym swoim uśmiechem w oczach:
– Myślałeś o wakacjach przed rokiem akademickim?
– Nie – burknął, czyszcząc pędzle.
– Ja myślałam. O Włochach, dokładnie o Toskanii.
– Mhm.
– Byłeś kiedyś w Toskanii?
– Nie. – Odłożył pędzle i zaczął chować swoje rzeczy.
– Jedź ze mną – poprosiła, doskakując do niego i kładąc dłonie na jego rozgrzany kark.
Poczuł dreszcze. Zimne, paraliżujące dreszcze. W jego głowie coś zaczęło krzyczeć, tak głośno i tak wyraźnie; wrzeszczało głosem tak panicznym, że odmówienie mu wydawało się czystym okrucieństwem.
– Tak.
– Co? – zapytała, zdziwiona.
– Tak, pojadę z tobą do Toskanii – odpowiedział, udając znudzonego.
CZYTASZ
Dalia ✓
Teen FictionRoza nienawidziła dotyku, brudu, pytań, mężczyzn w krawatach i swojego pochodzenia. Dalia kochała poezję, kakao, alternatywny rock puszczany na starych odtwarzaczach i ciszę rozdzierającą chaos. Alan kochał Dalię i niebyt. Alan był sztuką i bólem. ...