11.

342 57 2
                                    

Malował, ignorując zapach miętowych papierosów, farby i terpentyny. Nad jego górną wargą i na czole zebrały się kropelki potu. Połyskiwały w chłodnym błękicie nadchodzącego zmierzchu. Jego dłonie lekko nakładały barwy, mieszając je ze sobą w pełnej harmonii. Alan wielokrotnie powtarzał, że sztuka nie jest chaosem, a właśnie harmonią i nieograniczoną cierpliwością.

Więc kiedy ściskał w dłoni pędzel, lekko wilgotny od potu i mrużył zmęczone, połyskujące łzami oczy wierzył, że tak musi być. Wierzył, że sztuka wymaga tego, co się z nim działo; tego zmęczenia, ciężkiego oddechu i plam farb na koszulce. Jego nogi drżały z emocji i wysiłku, a on starał się je uspokoić, kołysząc szalejące myśli. Alan był sztuką i to się w pełni działo; w tamtej chwili Alan był stworzony z farb, a jego barwy malowały te zmartwione oczy, wyschnięte usta i brudne paznokcie.

Początek września sprawił, że malowanie stało się mniej komfortowe, a nadchodzący zmierzch ciągnął za sobą gęsią skórkę na kolanach i rozwiane przez chłodny wiatr włosy. Alan jednak tego nie zauważał, kiedy pogłębiał swoją relację z prawdziwą sztuką, tworząc miłość, szaleństwo i blade usta. Mrowiły go opuszki palców, kiedy śnił na jawie, odgarniając z twarzy mokre kosmyki włosów i próbując ochronić dzieło przed swoją własną, silną i obezwładniającą energią.

– Muszę się napić – szepnęła Dalia, drżąc nieznacznie pod naciskiem surowego spojrzenia Alana.

– Chwila. Wytrzymasz – odpowiedział, przymykając oczy, by przypomnieć sobie tę szaloną i genialną myśl, która odleciała wraz z głupim szeptem Dalii.

Z każdym dniem więź między nimi stawała się dla niego coraz bardziej nieznośna. Nienawidził jej jasnych oczu, w których było zbyt wiele szczerości i on czuł, że gardzi sobą, bo sam miał ochotę otworzyć przed nią swoje skrzywdzone, brudne serce. Chciał, żeby jej jasne oczy i ciepły uśmiech otuliły go tak ciasno, że nie będzie mógł oddychać.
Nienawidził jej; jej różowych włosów, szarych oczu i bladych piegów, ale malowanie jej sprawiało, że już nie wiedział, kiedy i kogo oszukuje.

Chyba nie wiedział już nic.

Gdy skończył malować, jego oddech był już znacznie przyspieszony, a na jej twarzy rysował się wyraźny grymas bólu. Widząc to, Alan poczuł litość i smutek, które niemal zwaliły go z nóg. Zdążył tylko wyszeptać, łapczywie łapiąc powietrze, karmiąc się nim i próbując odnaleźć w nim dawnego siebie:

– Idź.

Pobiegła, zostawiając po sobie zapach papierosów, a w jego sercu uczucie wszechobecnego syfu. Ona go niszczyła.

Gdy wróciła, od razu zaczęła mówić, z tym swoim uśmiechem w oczach:

– Myślałeś o wakacjach przed rokiem akademickim?

– Nie – burknął, czyszcząc pędzle.

– Ja myślałam. O Włochach, dokładnie o Toskanii.

– Mhm.

– Byłeś kiedyś w Toskanii?

– Nie. – Odłożył pędzle i zaczął chować swoje rzeczy.

– Jedź ze mną – poprosiła, doskakując do niego i kładąc dłonie na jego rozgrzany kark.

Poczuł dreszcze. Zimne, paraliżujące dreszcze. W jego głowie coś zaczęło krzyczeć, tak głośno i tak wyraźnie; wrzeszczało głosem tak panicznym, że odmówienie mu wydawało się czystym okrucieństwem.

– Tak.

– Co? – zapytała, zdziwiona.

– Tak, pojadę z tobą do Toskanii – odpowiedział, udając znudzonego.

Dalia ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz