W gabinecie skąpanym w blasku świec stało kilka foteli wyglądających na bardzo wygodne. Ogień w kominku płonął wesoło pod całą półką zdjęć z uśmiechającymi się czarodziejami, którzy od czasu do czasu machali rękoma lub drapali się po nosie. Regały wypełnione były fiolkami najróżniejszych kolorów i wielkości, a w kącie można było zauważyć kilka pustych pudełek po kandyzowanych ananasach.
Czarodziej w średnim wieku, z rudymi lokami, ubrany w kamizelkę, która zdawała się pękać, ledwo zapięta na jego obfitym brzuchu, zdawał się kogoś wyczekiwać, sięgając co jakiś czas do kolejnej paczki z ananasami. Spojrzał na zegarek w chwili, kiedy drzwi zaskrzypiały i odwrócił się natychmiast.
- Dobry wieczór, profesorze...
Przed drzwiami stał młody chłopak w wieku około szesnastu lat. Był bardzo przystojny, choć jego, zazwyczaj idealnie ułożone, czarne włosy sterczały nieco, a blada twarz wyglądała na lekko zmęczoną.
- Dobry wieczór, mój drogi chłopcze, dobry wieczór. Wejdź, proszę. Masz może ochotę na herbatę?
- Nie trzeba. Dziękuję, panu - odparł uprzejmie chłopak i zrobił kilka kroków w przód, przez co niektóre srebrne pasy na jego krawacie zaczęły połyskiwać w blasku ognia. - Chciał mnie pan widzieć.
- To nic ważnego, Tom. Nie, nie...Ale profesor Dippet wyraźnie zażyczył sobie, aby opiekunowie domów o to zadbali.
Twarz chłopaka nazwanego Tomem drgnęła lekko, zdradzając pewne zainteresowanie.
- Niestety nie wiem, o co chodzi.
- Och, na pewno wiesz. W tym roku nie trzymamy się przecież tradycji i bal bożonarodzeniowy odbędzie się bez Turnieju Trójmagicznego, więc uczestnicy nie mogą wystąpić w pierwszej parze. - Profesor uśmiechnął się. - Chciałem zapytać kim jest ta tajemnicza wybranka, Toma Riddle, z którą zamierzasz pójść jutro na bal.
Tom uniósł lekko brwi i, siląc się na obojętny lecz uprzejmy ton, powiedział:
- Profesorze...Właściwie to nie miałem zamiaru przychodzić na ten bal...
Slughorn wyglądał trochę, jakby ktoś zdzielił go w twarz, zachichotał cicho i rzekł:
- Jeżeli chodzi o partnerkę...
- Nie. Ja po prostu...Wolę zostać w pokoju wspólnym. Nie za bardzo lubię takie przyjęcia, wolę zwyczajną kolację w gronie przyjaciół - skłonił lekko głowę w kierunku Slughorna, który zachichotał cicho - jeżeli wie profesor, co mam na myśli.
- Przykro mi, Tom. Gdyby to zależało ode mnie, to oczywiście pozwoliłbym ci zostać, ale profesor Dippet wyraźnie zaznaczył, że prefekci domów mają zatańczyć jako pierwsze pary.
Na twarz Riddla wkroczył ledwo zauważalny cień.
- Po jednym prefekcie z każdego domu?
- Zgadza się, Tom. Panna Amanda Gideon była zachwycona tym pomysłem, już mi powiedziała, że idzie z panem Goylem. Niestety po ostatnim meczu Quiddicha...Pani Sirup powiedziała że nie wyjdzie ze skrzydła szpitalnego przed balem. Sam widzisz, że cała odpowiedzialność spoczywa teraz na tobie.
Tom starał się zachować kamienną twarz, choć tak naprawdę był strasznie poirytowany.
- Przykro mi, profesorze - powiedział z wymuszonym uśmiechem - ale raczej nie zdążę znaleźć partnerki na bal do jutra.
Slughorn roześmiał się, trzymając swój wielki brzuch. Tom stał z miną wyrażająca uprzejmość i lekkie zdezorientowanie.
- Tym nie musisz się martwić, chłopcze. - Tom uniósł brwi. - Właściwie to nawet dobrze się składa. Rozmawiałem z profesorem Dumbeldorem i okazuje się, że panna Charlotte Wood jest w podobnej sytuacji. - Klasnął w dłonie. - Pójdziecie razem.
- Gryfonka? - zapytał trochę oniemiały, a jego twarz przez chwilę wydawała się jeszcze bardziej blada.
- Zgadza się.
Tom poczuł przypływ złości. Charlotte była jakąś zwyczajną dziewczyną wychowywaną przez jej mugolską ciotkę. A teraz on, najlepszy uczeń w szkole, potomek wielkiego Salazara Slytherina ma się pokazać z kimś takim?
Zacisnął lekko pięści, ale opanował się w porę. Slughorn niczego nie zauważył. To dobrze. Nie może popełnić żadnego błędu. Trzeba być miłym do samego końca po tej ostatniej rozmowie o horkruksach.
- Oczywiście, profesorze. Skoro to mój obowiązek...Ale - zawahał się i zrobił zawstydzoną minę. Nie zamierzał tak szybko się zgadzać - tak mi głupio, profesorze, nie mam żadnej szaty wyjściowej.
- To nie problem - rzekł dziarko mężczyzna - zaraz wyślemy sowę do Madame Malkin. Osobiście się tym zajmę.
Tom zdziwił się trochę. Przecież każdy nauczyciel doskonale wiedział, że chłopak nie posiada swoich oszczędności, a wszystkie niezbędne przedmioty do szkoły kupuje zawsze z pieniędzy Hogwartu.
Nie miał jednak czasu zajmować się tym w tej chwili. Patrząc na Slughorna, skinął lekko głową. Profesor wykrzyknął:
- No. Wszystko ustalone, Tom. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Chyba nie, Panie profesorze.
- W porządku. A teraz zmykaj. Nie chcę, żebyś przeze mnie zarobił szlaban za późne chodzenie po korytarzach.
Riddle przez chwilę pomyślał, że to byłby dobry sposób, aby wymigać się od tego całego balu. Ale nie...To tylko błahostka. Nie poniży się przecież z tak głupiego powodu. Robił już takie rzeczy, że nagle jego niepokój o jakiś taniec stał się dziwnie śmieszny.
Potarł delikatnie jego czarny pierścień, jego największy skarb, nagroda za zimną krew.
- Oczywiście, profesorze. Dobranoc - powiedział i wyszedł z gabinetu.
Będąc w ciemnym korytarzu, przez chwilę zastanawiał się w którą stronę skręcić. Wybrał korytarz po lewej stronie, który prowadził do długich, marmurowych schodów. Mimo wszystko nie posłuchał Slughorna i nie udał się do pokoju wspólnego ślizgonów. Postanowił przejść się jeszcze po jego ukochanym zamku, a jakaś niewidzialna siła pchała go w kierunku wieży gryfonów.
Nadal nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak przejmuje się tym balem. Przecież wyjdzie, zatańczy i wróci do pokoju wspólnego. Czy nie powtarzał sobie przed chwilą, że to błahostka, nic nieznaczące wydarzenie, całkowicie zbędne? No tak. Mógłby w tym czasie robić wiele innych pożytecznych rzeczy. I na pewno to napawało go takim strachem i taką złością. To było jedyne logiczne wytłumaczenie.
Tom Riddle zatrzymał się w połowie korytarza i szybko skręcił w jakiś inny, chowając się za jednym z gargulców. Mimo że o tej porze nie można było przebywać na korytarzach, zauważył dziewczynę o jasnych włosach, która szukała czegoś w swojej torbie. Stała przy portrecie Grubej Damy, która wydawała się być lekko znudzona czekaniem.
- Wchodzisz, czy nie? - mruknęła znużonym głosem.
- Tak. Za chwilę. Tylko...Nie jestem pewna...Och... - westchnęła - chyba zostawiłam moją książkę w bibliotece.
- I co? Pewnie chcesz po nią wrócić? - powiedziała Gruba Dama lekko zirytowana. Najwyraźniej nie była dzisiaj w nastroju.
Tom mógłby w tamtej chwili wyjść z cienia i odjąć punkty za zbyt późne przebywanie poza pokojem wspólnym. Tak...Mógłby. Gdyby nie to, że dziewczyna także była prefektem.
Charlotte Wood wyprostowała się i obdarzyła kobietę na portrecie nieco chłodnym spojrzeniem.
- Nie. Nie zamierzam. Finem Verba.
- Święte słowa - powiedziała Gruba Dama.
Obraz odchylił się, ukazując dziurę prowadzącą do pokoju wspólnego gryfonów. Charlotte udała się w jego stronę. Tom poczuł przemożną chęć pójścia za nią. Już od dawna wiedział, gdzie jest ukryte przejście, z którego korzystają uczniowie domu lwa, ale jeszcze nigdy tam nie był. No a teraz znał hasło...
- Dobry wieczór, Tom.
Ślizgon natychmiast się odwrócił i ujrzał przed sobą dobroduszną twarz Dumbeldora. Poczuł wściekłość, że dał się tak łatwo przyłapać, w dodatku przez profesora, który jako jedyny nie był zbyt urzeczony wielkimi osiągnięciami Riddle'a.
Nadal milczał, więc mężczyzna zapytał:
- Co cię tu sprowadza o tak późnej porze i dlaczego kręcisz się przy pokoju gryfonów?
Tak. Dumbeldore był czasami w stosunku do niego bardzo bezpośredni. Doskonale wiedział, że Tom zgłębił wiele tajemnic Hogwartu, więc to, że znał położenie przejść do poszczególnych pokoi wspólnych, było prawie tak oczywiste jak to, że jutro zjedzą wyborne śniadanie.
- Tylko przechodziłem, profesorze. Chciałem przejść się po zamku przed...
- Już po ciszy nocnej, Tom. - Jego twarz stała się lekko surowa. - Byłeś tu przez kilka chwil...
- Straciłem poczucie czasu...
- ...i obserwowałeś pannę Wood.
Tom chyba pierwszy raz w życiu nie wiedział, co odpowiedzieć. Zły na siebie i Dumbeldore'a, skinął lekko głową.
- Przed chwilą spotkałem profesora Slughorna. Mówił, że pójdziesz z Charlotte na bal.
Riddle nadal milczał.
- Jutro jej o tym powiem. Nie musisz podkradać się do niej o tej porze.
Tom drgnął lekko. Stary głupiec.
- Tylko przechodziłem - powtórzył.
Dumbeldore pierwszy raz się uśmiechnął.
- Oczywiście, że tak. Dobranoc, Tom.
I ruszył długim korytarzem, aby po chwili zniknąć w ciemności.
Chłopak dawno nie był tak zły. Jedym machnięciem różdżki przeciął gargulca, dając upust emocjom, i udał się do swojego dormitorium, zostawiając go z odciętą głową.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...