Celowały w niego dwie różdżki.
- Nie ośmieszajcie się - wycedził.
- Wybacz, Tom. Myśleliśmy... - zaczął Parkinson, opuszczając różdżkę, a Rosier natychmiast zrobił to samo.
- Co wy tu robicie? - przerwał mu Riddle lodowatym tonem i zamilkł. Po raz kolejny przybrał wyraz twarzy całkowicie pozbawiony emocji, widząc, kto jeszcze jest w klasie.
Przy ścianie stała, o ile można to było nazwać staniem, Charlotte Wood. Ledwo utrzymywała się na nogach, ale nie wyglądała na przestraszoną. Wręcz przeciwnie. Była wściekła, zwłaszcza kiedy ujrzała Toma.
- Co wy robicie? - powtórzył ślizgon niepokojącym szeptem.
- Spotkaliśmy ją w lochach, więc była okazja, aby się nią zająć. Mówiłeś, że...
- Mówiłem, że później. Wyraziłem się chyba jasno - zakpił. - Co jej zrobiliście?
- Cruciatus - odparła słabym głosem. - Myślałam, że to zaklęcie niewybaczalne. Cóż..jak widać was nie obowiązują żadne zasady.
Rosier wycelował w nią rożdżką.
- Dajesz się sprowokować jak małe dziecko - rzekł do niego Tom. - Zostaw ją.
- Nie powinniśmy czegoś z nią zrobić?
- To ja decyduję, co powinniśmy, a czego nie powinniśmy robić. Wynoście się stąd. Sam się nią zajmę.
Ślizgoni byli trochę źli, ale wyraźnie im ułożyło, że mogą już iść. Rosier podał Tomowi różdżkę dziewczyny i zniknęli za drzwiami.
Riddle odwrócił się w jej stronę. Ciężko było odczytać coś z jego twarzy. On sam nie wiedział, co czuje. Był poirytowany, wściekły, a jednocześnie jakiś smutny i rozbawiony.
- Nie będę grała w twoje gierki, Tom. Dobrze wiem, że ich na mnie nasłałeś.
- Niezupełnie.
- Co? - spytała zdziwiona.
Patrzyła, jak długie palce obracają jej różdżkę.
- Niezupełnie - powtórzył bardzo spokojnie, nie odrywając od niej swoich ciemnych, zimnych oczu.
Charlotte otarła rąbkiem szaty krew spływającą po jej poliku.
- Oddaj moją różdżkę.
- Nie zrobię tego.
- Czego ty odemnie chcesz? Najpierw atakujecie Gwendolin, a teraz...
- Myślisz, że jesteś taka ważna? - Zaniósł się przerażającym śmiechem. - Myślisz, że chodzi o ciebie? Nie...Finch była pierwszą lepszą szlamą. - Zrobiła oburzoną minę. - A ty...Ty po prostu jesteś bardzo wścibska.
Niespodziewanie Charlotte uśmiechnęła się.
- Zdajesz sobie sprawę, że właśnie się przyznałeś?
- I tak byłaś o tym przekonana. Zresztą to nic nie zmieni. Myślisz, że ktoś ci uwierzy? Nie słyszałaś Slughorna? Jestem dobrym chłopcem, można mi zaufać.
Jego twarz wykrzywił obrzywdliwy uśmiech.
- Nie wszyscy mają cię za świętego.
- Masz na myśli Dumbeldore? - Riddle podszedł bliżej niej. - Nie ma żadnych dowodów.
- A więc słowo Toma Riddle'a przeciwko słowu Albusa Dumbeldore.
Riddle zdał sobie sprawę, że nie wygra tej bitwy aż tak łatwo.
Blondynka chciała wyprostować się dumnie, ale znowu zasłabła.
- Jaki długi był ten Cruciatus?
- Zapomniałam policzyć - odparła zgryźliwie, ale w końcu się poddała, napotykając jego wzrok. - Może dwie minuty.
Ślizgon syknął coś w niezrozumiałym dla niej języku, a potem podszedł bliżej.
- Siadaj.
- Nie będziesz...
- Wyglądasz dość nędznie, więc lepiej mnie słuchaj, bo możesz skończyć w Mungu jak twoja przyjaciółka.
Przez chwilę się wahała, ale ostatecznie usiadła na jednej z ławek.
- Zgrywasz bohatera.
Prychnął.
- Czasami tak. Ale przed tobą? Vulnera Sanentur - szepnął mierząc rożdżką w Charlotte. Rana na jej twarzy zniknęła.
- Sama bym to zrobiła.
- Chyba musiałabyś mieć różdżkę. - I zanim zdążyła coś powiedzieć, on rzekł: - Zastanawiam się, co mam z tobą zrobić.
Zamyślił się przez chwilę. Musiał znaleźć najlepsze dla niego rozwiązanie.
- Imperius? Cruciatus? A może mnie zabijesz? - podsunęła mu pomysły.
- Dumbeldore wykryje imperiusa -mówił zamyślonym głosem. - Nie zabiję cię, nie bądź śmieszna.
- Został cruciatus. No dalej. Udowodnij, że sam też coś potrafisz.
- I to właśnie nas różni. Gryfoni mają to swoje męstwo, a ślizgoni rozum...
Uśmiechnął się tryumfalnie.
- Powiedziałabym, że to drugie to raczej mania wyższości.
- Działasz mi na nerwy. - Pierwszy raz dostrzegł strach na jej twarzy. - A Lord Voldemort nie lubi, kiedy ktoś mu przeszkadza.
- Twoje oczy...
Wiedział o co jej chodzi. Czasem w przypływie emocji w jego oczach tlił się dziwny czerwony błysk. Odkąd stworzył horkruksy, jego wygląd nieco się zmienił.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Wiesz zdecydowanie za dużo...
- I co? Mam cię błagać o litość?
Drgnął. Dotarło do niego, że właśnie tego chce.
- Nie mam nic przeciwko - powiedział zgodnie z prawdą. - Tak czy tak, oczekuję tego, że nikomu o niczym nie powiesz. O NICZYM. Nie powiesz o Hagridzie, o Finch, o tobie. Nie powiesz o tym, co mówię ci teraz.
- Żeby inni też cierpieli?
Roześmiał się.
- Wręcz przeciwnie. Każdy ma swoje słabe strony, Wood. Co jest twoją?
Poczekał przez chwilę, a kiedy się nie odezwała, kontynuował:
- Może inni ludzie? Przyjaciele?
- Co?
- Powiesz, choć słowo o tym, co robiłem, a przysięgam ci, Finch już nie wróci z Munga, a reszta twoich przyjaciół na pewno do niej dołączy.
Nie żartował. Charlotte nie miała wyjścia.
- W porządku. Ale nie rób im krzywdy.
- Jeśli zobaczę...
- Nie zobaczysz - powiedziała prawie natychmiast.
- Mimo wszystko, mam cię na oku.
Patrzyła na niego nienawiścią.
- Jesteś potworem.
- A ty jesteś kolejnym słabym człowiekiem.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Ona najwidoczniej nie chciała się odezwać, a on nawet nie wiedział, co powiedzieć. Chyba pierwszy raz w jego życiu.
- Parkinson potrafi wyczarować silnego cruciatusa - rzekł. - Chodź.
- Chyba wiem od kogo się uczył - mruknęła, ale wstała i wyszła za nim z klasy.
Przez chwilę szli w milczeniu, ale Charlotte nagle się zatrzymała.
- Skrzydło szpitalne jest tam - wskazała na schody, a on uśmiechnął się kpiąco.
- Naprawdę myślałaś, że cię tam zaprowadzę? Pani Smith zadaje dość kłopotliwe pytania. Na pewno by się zaniepokoiła.
- Nic jej nie powiem! - krzyknęła i zakręciło jej się w głowie.
- To byłoby podejrzane.
- W porządku. Pójdę do salonu gryfonów - westchnęła.
Zrobiła już kilka kroków, kiedy Riddle złapał ją za nadgarstek i wyciągnął jej różdżkę. Myślała, że chłopak chce ją oddać, ale on powiedział:
- Raczej wątpię, że ktoś ci tam pomoże. Pozatym nie możesz o tej porze włóczyć się, ledwo przytomna, po szkole. Pójdziesz ze mną do pokoju ślizgonów.
Patrzyła na niego zdziwiona, a na jej ustach błąkał się lekki uśmiech.
- Bardzo śmieszne.
- Uważasz, że żartuję?
Miał kamienną twarz.
- Ktoś się zorientuje.
- Są święta. Prawie nikogo nie ma. Zwłaszcza o tej porze. Rusz się.
Tom trzymał wysoko uniesioną różdżkę. Rad, nierad, poszła z nim.
Tom zatrzymał się przed kamienną ścianą i wyszeptał:
- Wężousty.
Przejście otworzyło się. Przez chwilę szli przez kamienny tunel, a potem wkroczyli do zalanego zielonym światłem pomieszczenia. Tak jak myślał Tom, nikogo już tam nie było.
- I jak ci się podoba? - powiedział, podchodząc do fotela. - Siadaj.
- Ta zieleń jest trochę przytłaczająca - mruknęła i zrobiła to, co jej kazał.
Wykrzywił twarz w uśmiechu.
- Rennervate - powiedział i wycelował różdżką w Charlotte. - Zaklęcie wzmacniające.
- Dlaczego ty to robisz?
- Jak zwykle, muszę posporzątać po tych półgłówkach.
- Nie ty ich na mnie nasłałeś?
- Nie - odparł spokojnie i zauważył, że na sąsiednim stole stoi jego torba, w której widać stary podręcznik do transmutacji. Lekko machnął rożdżką, a torba przewróciła się w kierunku ściany.
Charlotte niczego nie zauważyła. Wpatrywała się w Toma, a minę miała niepewną. Wiedział, że mu nie uwierzyła.
- Zostaniesz tutaj. Idź do jakiegoś pustego dormitorium. Nie ma żadnej dziewczyny z siódmej klasy.
- Mam tu spać? - zapytała zdziwiona.
- Nie zmuszam cię. Masz tylko zejść mi z oczu.
- Mogłabym...
- Nie. Nie mogłabyś. Różdżkę dostaniesz rano - powiedział chłodno.
- Posłuchaj. Wygrałeś, nic nie powiem, ale nie będziesz mi rozkazywał. Nie jestem jedną z twoich...
- Czyżby? - przerwał jej. Zrobił groźną minę i wstał. - Zrobisz wszystko, co każę, a wiesz czemu? Bo znam twój słaby punkt, Charlotte Wood. Wiem o tobie więcej, niż możesz sobie wyobrazić. - Jego twarz wyglądała teraz bardzo dziko. - Przestań w końcu gadać, bo i tak ze mną przegrasz.
Oddychała z trudem. Była zła i przestraszona, a w dodatku całkowicie bezradna.
- Jutro stąd pójdę - powiedziała cicho. - I mam nadzieję, że więcej cię nie spotkam.
Szybko wspięła się po kamiennych schodach i zniknęła w drzwiach dormitorium.
Tom chwycił jakąś książkę i cisnął nią przez cały pokój.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...