- Co wy sobie wyobrażacie? - krzyknął, trzaskając drzwiami dormitorium. Parkinson i Rosier wzdrygnęli się. - Chyba wam mówiłem, że Wood zajmiemy się później!
Zaciskał swoje pięści tak mocno, że aż pobielały. Miał ogromną ochotę wyciągnąć różdżkę i strzelić w nich jakimś zaklęciem. Z trudem się opanował.
- Była dobra okazja - rzekł cicho Rosier.
- Okazja do czego? - zakpił. - Przez was, durnie, udowodniliśmy, że wszystkiemu jesteśmy winni my. Do tej pory tylko coś podejrzewała, a teraz...
- Przecież nic nie powie. Nieźle ją nastraszyliśmy - zaśmiał się Parkinson.
- Milcz.
Ślizgon wzdrygnął się. Riddle wyciągnął różdżkę i zaczął nią obracać.
- Oczywiście, że nic nie powie. Zadbałem o to. Mimo wszystko, i tak trzeba mieć ją na oku. Jest niebezpieczna.
- Można od razu ją zabić. I po kłopocie.
Tom nie wytrzymał. Wycelował rożdżką w Rosiera, który zahwiał się lekko i cicho syknął z bólu.
- Świetny pomysł - wycedził - jeżeli chcesz mieć dodatkowo na głowie Dumbeldore i całe ministerstwo.
Wyprostował się dumnie i opanował nieco.
- Bardzo mnie dzisiaj zawiedliście. Następnym razem najpierw użyjcie mózgu. I jeżeli zobaczę was w pobliżu Wood to przysięgam, że się policzymy. Czy tym razem wyrażam się jasno?
Jeden i drugi pokiwali głowami.
- W nagrodę dostaniecie odemnie specjalne zadanie.
- Nie, panie...
- Panie? - Uniósł brwi. - A więc w końcu się nauczyliście, co?
Zaniósł się zimnym śmiechem.
- Następnym razem nie zrobicie już nic bez mojej zgody.
I, nie mówiąc nic więcej, założył pidżamę i położył się w łóżku zasłoniętym zieloną kotarą. Później słyszał tylko ciche skrzypnięcie materacu na łóżkach obok.
Obudził się w nocy. W dormitorium było wyjątkowo cicho. Chłopak przez chwilę leżał spokojnie, ale coś dziwnego zaczęło mu podpowiadać, że powinien zejść na dół.
W pokoju wspólnym ogień w kominku tańczył wesoło, a ogromny zegar w kącie cicho tykał. Nie było tu nic niepokojącego.
- Witaj, Tom - powiedział Avery siedzący w fotelu. Na kolanach miał chyba dziesięć stóp pergaminu, po którym skrobał coś zawzięcie. Obok niego siedziała Amanda Gideon z szalikiem Gryffindoru w dłoni. Była nienaturalnie wesoła.
- Co robisz, Avery? - zapytał chłodno Riddle.
- Udaję, że piszę wypracowanie dla Binnsa.
- Udajesz? - mruknął Tom i uniósł w górę swoje brwi.
- Czekamy, aż szlamy zaczną krzyczeć - zachichotała Amanda i skinęła głową w kierunku wyjścia.
Riddle poszedł tam. Znalazł się na korytarzu pogrążonym w kompletnej ciemności. Nic nie dawało nawet zaklęcie lumos.
I nagle jego głowę wypełnił dziwnie niepokojący, znajomy krzyk...
Coś zaszeleściło. Tom usiadł i przetarł twarz dłońmi.
- Nie, nie... - powiedział cicho do siebie. Chciał w ten sposób uświadomić sobie, że to był tylko jakiś dziwny sen.
W dormitorium było już trochę jaśniej. Pewnie dochodziła szósta.
Riddle nigdy nie przywązywał wagi do swoich snów. Uważał je za coś zbędnego, tym bardziej, że najczęściej dręczyły go koszmary. Nadal miał jednak dziwne wrażenie, że ten krzyk był znajomy. Czy słyszał go już wcześniej?
Tak, wczoraj, pomyślał i wstał z łóżka, wzdychając ciężko.
Jak zwykle, ubrał się w nienaganny strój i przygładził włosy, które z wdziękiem opadały mu delikatnie na czoło.
Mimo że od roku jego twarz stała się jakoś bardziej podobna do węża, to Tom Riddle i tak był uznawany za jednego z najprzystojniejszych uczniów w szkole, przez co nie mógł czasem odpędzić się od wielbicielek, a tym samym, od przemożnej ochoty rzucenia na kogoś avady.
Ale Toma Riddle'a nie interesowały rozterki miłosne. Jeżeli w ogóle czymś się przejmował to tym, aby przez przypadek nie wypić eliksiru miłosnego. Nawet nie mógł policzyć, ile razy jakaś dziewczyna się o to starała.
Ciekawe czy byłoby tak, gdyby wiedziały o nim to, do czego mają dostęp tylko nieliczni...
Tom wpadł na kogoś na schodach. Na początku trochę się zdziwił, widząc przed nim Charlotte Wood, ale potem oprzytomniał.
- Ach.. - westchnął i uśmiechnął się złośliwie. - Śpieszy ci się?
- Właściwie to tak - odparła. - Dzisiaj pierwszy dzień świąt, w którym mam zwyczaj wczesnego wstawania. - Uśmiechnęła się szczerze. Chyba pierwszy raz odkąd poznała Toma. - No wiesz...Muszę mieć pewność, że nikt nie rozpakuje moich prezentów.
Riddle prychnął. Święta. Prezenty. Cała ta niepotrzebna szopka. On od dawna nie dostawał prezentów. Kiedy mieszkał w sierocińcu, pani Cole miała w zwyczaju dawać wszystkim jakieś cienkie, wełniane czapki, rękawiczki albo szaliki, których on wręcz nie znosił.
Teraz, w Hogwarcie dostał sporo różnych prezentów od swoich przyjaciół, mając jedenaście lat. I to był chyba ostatni raz, kiedy odważyli się coś mu dać. Później dostawał już tylko jakieś kartki i czekolady, których nigdy nie czytał i nie jadł, od swoich wielbicielek.
- A ty co dostałeś? - zapytała, siląc się na przyjacielski ton.
- Nic wartego uwagi - syknął i posłał jej lodowate spojrzenie, ale ona nie wzdrygnęła się.
- Dobrze, że cię spotkałam. Możesz oddać moją różdżkę.
No tak. Wyjął ją z szaty i pogładził tak delikatnie, jakby zaraz miała się rozpaść. Z jakiegoś powodu bardzo chciał ją zatrzymać. Ale nie mógł tego zrobić. Musiał pokazać, że dotrzymuje obietnic, nie powinien stracić jej zaufania (o ile w ogóle go jakimś darzyła). Jeśli zrobiłby inaczej, Wood mogłaby już w tej chwili iść do Dumbeldore.
- Bardzo proszę - powiedział i podał jej różdżkę.
- Dziekuję. Pójdę już. Wesołych świąt, Tom.
I nie czekając na pozwolenie, wyszła z salonu ślizgonów.
Tom Riddle był nieco zdezorientowany. Wczoraj gryfonka kipiała złością, a dzisiaj nawet złożyła mu świąteczne życzenia. Nie miał pojęcia, czym sobie na to zasłużył.
Kiedy wszyscy wracali ze śniadania, ślizgon wertował stare księgi o historii Hogwartu. Raz przeczytał gdzieś o pokoleniach uczniów bezskutecznie poszukujących starego diademu Roweny Ravenclaw, który podobno obdarowuje mądrością każdego właściciela. Riddle'a nieszczególnie to obchodziło, ale za wszelką cenę chciał posiadać przedmioty należące do wszystkich założycieli szkoły. Jego horkruksy nie mogły być przecież jakimiś zwykłymi przedmiotami.
Przewrócił stronę i jego oczom ukazał się stary szkic diademu wyglądającego jak orzeł. W samym jego środku znajdował się błękitny kamień. Toma zainteresowało jednak coś innego. Była tam krótka wzmianka o tym, że Rowena Ravenclaw posiadała córkę Helenę. Ślizgon uśmiechnął się krzywo. Duch wieży Ravenclaw, Szara Dama miała na imię Helena. Być może to właśnie ona była potomkinią założycielki szkoły.
Chciał iść do niej jak najprędzej. Tyle czasu spędził na poszukiwaniach przedmiotów czworga legendarnych czarodziejów, że teraz każda sekunda, którą poświęcał na coś innego, wydawała mu się stracona i okropnie się dłużyła. Musiał z tym jednak zaczekać.
Uroczysta, świąteczna kolacja miała się odbyć lada moment. Riddle bardzo chętnie zostałby w salonie, ale jako prefekt musiał dawać dobry przykład. Co by pomyślał stary Horacy Slughorn, gdyby zabrakło Toma...
- Dziękuję, że zechcieliście się tu dzisiaj zjawić! - rzekł Armando Dippet pół godziny później, kiedy wszyscy nauczyciele i garstka uczniów siedziała przy jednym stole w wielkiej sali i czekała na kolacje. - Życzę wszystkim wesołych świąt. I smacznego - dodał z uśmiechem, a dookoła pojawiły się cudownie pachnące potrawy.
Wszyscy zajęli się pieczonymi ziemniakami, duszoną wołowiną i szpinakowym puddingiem. Tom nałożył sobie tylko trochę sałatki.
- Na brodę Merlina, Tom! - powiedział Slughorn, który siedział kilka krzeseł od niego z przestraszoną miną. - Zjedz coś. Wyglądasz jak pół człowieka.
Ślizgon uśmiechnął się sztucznie i posłusznie chwycił jakiś półmisek.
- Ma pan rację, profesorze. Po prostu nie jestem zbyt głodny.
- To zbrodnia, nie być głodnym, widząc takie potrawy.
Dumbeldore zachichotał cicho.
Riddle kątem oka zerknął w bok. Po przeciwnej stronie siedziała Charlotte Wood i rozmawiała dziarsko z jakimś zielonookim gryfonem.
Przestał wpatrywać się w nich dopiero wtedy, kiedy owy gryfon również zaszczycił go spojrzeniem.
Po kolacji przyszedł czas na deser, a stoły natychmiast wypełniły się owocami, kajmakowymi tartami, kremówkami, ciastkami i świątecznym puddingiem.
Tom przypomniał sobie święta w sierocińcu. Tam dla kilkunastu wychowanków przyrządzano pieczoną kaczkę, wyjątkowo wodnistą zupę i trochę puddingu. Riddle bardzo nie lubił tamtego dnia i zawsze starał się unikać kolacji, chociaż pani Cole bardzo się to nie podobało.
Zjadł trochę tarty i rozejrzał się. Każdy był najedzony.
- No, moi drodzy - rzekł Dippet, wstając - jeszcze raz dziękuję wam za ten wieczór. Jeżeli już zjedliście, możecie udać się do swoich pokoi wspólnych.
Uczniowie wstali i szybko skierowali się w stronę wyjścia. Tomowi towarzyszyli Parkinson oraz Rosier, ale nie odezwał się do nich jeszcze od wczorajszego wieczora. Wolał przyglądać się jasnym włosom, które po chwili zniknęły za rogiem.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...