Dzień, w którym zaplanowali, jak skutecznie przestraszyć uczniów Hogwartu, zbliżał się wielkimi krokami, a wraz z nim obawa, że zrobią coś nie tak.
Riddle niepokoił się szczególnie o siebie. Od kilku dni był strasznie rozkojarzony i nawet już przestał sobie wmawiać, że to z innego powodu niż rozmowy z Charlotte Wood.
Szczególnie rozproszył go bardzo istotny fakt, o którym dowiedział się w pokoju wspólnym.
Siedział wówczas wygodnie w fotelu, bawiąc się rożdżką. Czekał na wszystkich, aby ustalić dalsze szczegóły planu. Naprzeciwko niego siedział Mcnair. Nagłówek na Proroku Codziennym, który czytał, był napisany grubą czcionką.
- Nowe ofiary Grindelwalda - przeczytał Tom cicho i podniósł brwi.
W szkole zawsze panował ogólny chaos, kiedy mężczyzna ukazywał się na stronach gazety. Tak. Gellert Grindewald był największym i najstraszniejszym czarnoksiężnikiem, jaki kiedykolwiek pojawił się w świecie czarodziejów. Riddle śledził uważnie jego postępowania, ale nie zachwycał się jakoś szczególnie jego czynami. Wiele z nich było bardzo nierozważnych, czasem nawet głupich. Może znał się na magii, ale jakoś nie imponował Tomowi. Popełniał zbyt dużo błędów, na przykład wtedy w Nowym Yorku, kiedy schwytał go jakiś autor podręcznika do opieki nad magicznymi stworzeniami, Scamander, oraz amerykański rząd MACUSA.
- Tak. Rozpisali się na całe trzy strony - mruknął Mcnair.
- Przeczytaj - zażądał Riddle i założył rękę na rękę.
- Od trzydziestu ośmiu lat czarnoksiężnik Gellerd Grindelwald panoszy się po czarodziejskim świecie, niosąc za sobą strach i zamęt. Czarodzieje już od dłuższego czasu błagają słynnego czarodzieja Albusa Dumbeldore o starcie pojedynku z czarnoksieżnikiem, niestety, nauczyciel transmutacji w szkole magii i czarodziejstwa - Hogwart, pozostaje głuchy na te prośby. W ciągu tych prawie czterdziestu lat wielu uzdolnionych czarodziejów bezskutecznie próbuje powstrzymać Grindelwalda i jego zwolenników. Wśród tych najlepszych byli m.in.: Peter Carey, Garry Weasley, Eleonora Wick, Mary i Robert Dixonowie, Tiana Humter, Rose Miller, Oprah i Richard Wood'owie, Samuel...
- Zatrzymaj się - powiedział głośno Tom i wyrwał mu gazetę. Przejechał szybko swoim wzrokiem po wszystkich nazwiskach i zatrzymał się na dwóch osobach. Opprah Wood i Richard Wood. Opprah Kent...
I nagle wszystko stało się jasne.
Dowiedział się wszystkiego, co trapiło go do tej pory. Wszystkiego, czego nie wiedział jeszcze o Charlotte Wood.
To dlatego jest taka odważna i tak bardzo nienawidzi czarnej magii. Jej rodzice poświęcili życie, aby z nią walczyć.
Riddle rozmyślał tak intensywnie, że nawet nie zauważył jak dookoła niego zgromadzili się wszczyscy jego zwolennicy.
- Tom? - zapytała Walburga Black. - Będziemy kontynuować nasz plan?
Skinął głową, choć tak naprawdę jej nie słuchał.
- Może powinniśmy wybrać osobę, która - Parkinson przełknął ślinę - będzie wtedy w korytarzu i uda, że jest trafiona...
- Nie - mruknął Riddle natychmiast. - To zrobimy na sam koniec. Nie może się przecież okazać, że nagle ten ktoś zachorował na smoczą ospę albo ma jakiś szlaban u Dumbeldore. Żeby było jasne: wszyscy macie być gotowi i nie zepsuć tego. Wiecie, co was czeka, jeśli coś pójdzie nie tak.
To były jego ostatnie słowa dotyczące planu, bo później nawet nie starał się słuchać.
- Tom, co o tym sądzisz? - zapytał jakiś ślizgon po upływie kilku minut.
- Muszę coś zrobić - powiedział tylko. - Rozejdźcie się.
Wstał i ruszył przed siebie do wyjścia z pokoju wspólnego. Musiał pilnie przeszukać stare Proroki Codzienne od 1926 roku, aby natrafić na jakąś wzmiankę o rodzicach Charlotte. Spodziewał się, że może mu to zająć dużo czasu, dlatego wolał nie zwlekać.
Tom wszedł niepostrzeżenie do biblioteki, wykorzystując chwilową nieobecność pani Smith, która kręciła się w innym skrzydle biblioteki, karcąc wielu uczniów za zagięte rogi lub porysowane okładki jej ukochanych książek. Od razu udał się do archiwum skrywającego wiele starych kronik szkolnych i Proroków Codziennych.
Tak jak postanowił, zaczął od roku 1926, czyli roku, w którym on i Charlotte przyszli na świat.
- Znowu na siebie wpadamy - zachichotał jakiś dziewczęcy głos, a Tom odwrócił swój wzrok od gazet i zerknął na gryfonkę.
- Całkiem dobrze się składa, Wood - mruknął, a ona zmarszczyła brwi.
- Dlaczego przeglądasz stare Proroki Codzienne?
- Chcę coś sprawdzić. Czytałaś ten dzisiejszy?
- Jeszcze nie miałam okazji.
- Szkoda - rzekł z ironią i wrócił do szukania.
- Coś się stało?
- Grindelwald zabił kilku nowych czarodziejów - powiedział beznamiętnie, chcąc zobaczyć jej reakcję. Tak jak się spodziewał, Charlotte odetchnęła ciężko i spuściła wzrok. Jej ręce wydawały się drżeć.
- Mogę ci pomóc? - zapytała cicho po upływie kilku sekund.
- Właściwie to tak. Szukam czegoś na temat dwóch czarodziejów.
Widać było, że się zdziwiła. W końcu Tom Riddle raczej rzadko potrzebował pomocy. Mimo to, zapytała po prostu:
- Kogo?
- Opprah i Richarda Wood'ów.
- Słucham?
Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami, oddychając ciężko. Jej twarz była napięta, blada i wyjątkowo smutna.
- Znasz ich, prawda?
- Skąd ty...
- Już dawno próbowałem się dowiedzieć, dlaczego mieszkasz u swojej mugolskiej ciotki. Trochę mi to zajęło, aż w końcu napisali o twoich rodzicach w dzisiejszym Proroku Codziennym. Jedni z najlepszych czarodziejów, którzy zginęli z rąk Grindelwalda...
- Wiesz już wszystko. Po co jeszcze przeszukujesz stare gazety?
- Chcę wiedzieć więcej.
Pokręciła głową ze łzami w oczach. Tom poczuł dziwne ukłucie w sercu. Coś czego nie czuł chyba nigdy wcześniej.
Bał się zbliżać do Charlotte, a jednocześnie chciał być blisko niej. Nie chciał jej ranić, ale musiał wiedzieć...
- Przepraszam - rzekł szczerze i sam sobie nie dowierzał. Kiedy na niego spojrzała, złapał ją za ramiona i delikatnie przytulił.
Stali tak przez chwilę w zupełnej ciszy, aż w końcu ona się odezwała:
- Byli niesamowitymi aurorami. Zajmowali się ściganiem Grindelwalda. Pewnego dnia go znaleźli, ale nie był sam. Miał przy sobie armię. Powiedział, że daruje im życie i tylko umieści w Nurmengadrze, ale oni walczyli do samego końca. W wieku sześciu lat trafiłam do siostry mojego taty. Nie chciała, żebym poszła do Hogwartu, bo od śmierci rodziców bardzo boi się magii...
- Jesteśmy nawet podobni - rzekł Tom. Często tak mówił, ale zazwyczaj po to, aby nakłonić kogoś do czegoś. Teraz powiedział to, ponieważ naprawdę tak uważał.
Chwila. Tom Riddle właśnie stał przytulny do jakiejś gryfonki, pocieszając ją i przepraszając.
Odsunął się szybko. Co się z nim dzieje?
- Dlaczego ja ci to mówię? - zapytała cicho, ale w jej głosie było słychać nutkę rozbawienia.
Nie odpowiedział jej, tylko prychnął cicho i uśmiechnął się. Jeśli można to było nazwać uśmiechem.
- Muszę iść. Przyjaciele na mnie czekają.
- Czy nie miałeś przypadkiem szukać starych Proroków Codziennych?
- Zmieniłem zdanie.
I odszedł, zostawiając ją w towarzystwie rozpadających się, szkolnych kronik. Musiał zdecydowanie rzadziej widywać Charlotte, która z jakiegoś powodu mieszała mu w głowie. Powinien teraz poświęcić cały swój czas na opracowanie dokładnego planu.
Tom schodził do lochów powolnym krokiem. Zastanawiał się, czy jego przyjaciele omówili szczegóły planu bez niego. Przy każdym kolejnym stopniu powtarzał sobie cicho w myślach: ,,Nie jestem słabym człowiekiem".
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...