Uczniowie, którzy na święta wyjechali do domów, mieli wrócić już jutro, więc był to dla Toma ostatni dzień, aby spokojnie pomyśleć.
Byłoby jeszcze lepiej gdyby Rosier i Parkinson nie łazili za mną jak cienie, pomyślał z goryczą i zacisnął zęby.
Tak naprawdę ślizgoni bali się trochę Toma i unikali go, jak mogli, ale sama ich obecność w pokoju wspólnym działała na niego jakoś rozpraszająco.
Po godzinie dziesiątej ostatni uczniowie z pełnymi brzuchami wracali po śniadaniu do swoich salonów, ciesząc się końcem wolnych dni, w których spokojnie mogli grać w eksplodującego durnia i pić ognistą whiskey przemyconą z Hogsmeade.
Riddle mijał ich wszystkich, idąc do biblioteki, która była teraz wyjątkowo cicha. Mimo surowej opieki nad książkami sprawowanej przez postrach uczniów - panią Pince, nie dało się wszystkich powstrzymać od cichych rozmów, a Toma drażnił nawet najmniejszy szmer, kiedy czegoś szukał.
W dłoni trzymał zawinięty kawałek pergaminu z pozwoleniem na wypożyczenie czegoś z działu ksiąg zakazanych. Na początku chłopak zamierzał pójśc z prośbą o podpis do Slughorna, ale przypomniał sobie, że profesor ostatnim razem udawał, że nie słyszy swojego ulubionego ucznia. Zapewne domyślał się, w jakim dziale znajdowała się książka, z której Tom zaczerpnął wiedzę o horkruksach. Tym razem na kartce widniał podpis starej nauczycielki obrony przed czarną magią, Marythought, która bardzo lubiła ślizgona i na pewno uważała, że książka potrzebna mu jest do celów naukowych. Nic bardziej mylnego.
Riddle zamierzał dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe o legendarnym diademie, aby przypadkiem nie popełnić żadnego głupstwa w rozmowie z Heleną. Miał nadzieję, że znajdzie jakąś księgę, która powie mu coś więcej.
- Riddle! - krzyknął ktoś. Tom zatrzymał się w połowie korytarza, usłyszawszy swoje imię. Odwrócił się powoli z cynicznym uśmiechem, chcąc zobaczyć twarz tego wyjątkowo odważnego czarodzieja, którego głosu nie poznał.
Stał przed nim dość przystojny gryfon o mocno zielonych oczach. Tom poznał go od razu; to on rozmawiał wczoraj na kolacji z Charlotte.
- Czyżbyś miał jakiś ważny powód, dla którego mnie zatrzymujesz? - wycedził ślizgon, nie zmywając uśmiechu z ust. Zielonooki zacisnął pięści.
- Tak się składa, że owszem.
- Radzę ci się pospieszyć. Nie mam zbyt wiele czasu. I... - zmierzył go od stóp do głów - raczej nie sądzę, żebyśmy się znali.
- Nazywam się Clinton Jolie - rzekł wściekły. - I chciałem cię zapytać o Charlotte Wood.
Uśmiech zniknął z twarzy Toma i zagościł na niej dziwny chłód. Podniósł brwi.
- Tej...gryfonki? - zakpił.
- Nie udawaj. Dobrze wiesz o kogo chodzi. Byłeś z nią na balu.
- No cóż...Widocznie nie mam pamięci do mało istotnych rzeczy. I ludzi - dodał trochę ciszej, z satysfakcją obserwując, jak Jolie powstrzymuje się od wyciągnięcia różdżki.
- Patrzyłeś wczoraj na nią.
- To przestępstwo? - zapytał, ale głos lekko mu zadrżał.
- Nie wiem, co jej zrobiłeś, ale masz to naprawić - mruknął gryfon, a Riddle wybuchnął śmiechem. - Rozmawiałeś z nią kilka razy, a wczoraj dopiero rano zjawiła się w pokoju wspólnym.
- Być może ceni moje towarzystwo bardziej niż twoje.
Clinton wycelował rożdżką w Toma, ale ślizgon nawet się nie poruszył.
- Widocznie Gryffindor codziennie zasługuje na stratę punktów z byle powodu. Twój dom traci przez ciebie pięć punktów, a jeśli zaraz nie opuścisz różdżki, to straci jeszcze więcej. Chyba zapomniałeś, że jestem prefektem, Jolie.
Clinton zawahał się, ale w końcu opuścił różdżkę.
- Nie chcę, żebyś z nią rozmawiał. Dobrze wiem, kim jesteś, Riddle.
Tom uśmiechnął się jadowicie.
- Od zawsze podziwiałem głupotę gryfonów - rzekł i, nie czekając na reakcję Clintona, obrócił się na pięcie i ruszył do biblioteki.
Po drodze myślał trochę i z trudem panował nad złością. Jak oni w ogóle śmią mówić mu, co ma robić! Kiedyś za to zapłacą. I Jolie, i Wood, i wszyscy pozostali.
Szybkim krokiem wszedł do biblioteki i z ulgą stwierdził, że nie ma tam żadnego z uczniów. Przy jednym z regałów stała tylko pani Pince. Tom podał jej karteczkę.
- Księgi zakazane? - zapytała, patrząc na niego podejrzliwie. - Znowu czegoś tam szukasz, Riddle?
- Tak, proszę pani. Szukam czegoś na lekcję z profesor Marythouhgt.
- Mamy tu dużo różnych książek o czarnej magii. Nie wszystkie są z działu ksiąg zakazanych - powiedziała, zaciskając usta tak mocno, że wargi jej pobielały, ale po kilku sekundach ze zrezygnowaniem zaprowadziła ślizgona w najmroczniejszy kąt biblioteki i odeszła.
Tom popatrzył na książki i przejechał dłonią po kilku grzbietach. Sam nie wiedział czego szukać...Szukał kluczowych słów, takich jak: diadem, Rowena Ravenclaw, orzeł. Po kilku minutach uznał jednak, że to byłoby zbyt proste i zaczął wertować opasłe tomy od nowa.
W końcu zatrzymał swój wzrok na wyjątkowo grubej księdze w kasztanowej, zakurzonej okładce. Napis na grzbiecie głosił: ,,Niezwykłe i niebezpieczne artefakty magiczne".
Riddle sięgnął po nią szybko i przekartkował.
Pierwsze przedmioty o magicznych właściwościach sięgały już starożytności. Ślizgon wyszukał rozdziału o dziesiątym wieku i znalazł to, czego szukał. Było tam kilka wzmianek o założycielach Hogwartu.
Z jadowitym uśmiechem i jakąś dziką satysfakcją, usiadł przy jednym ze stołów i zdjął swoją torbę z ramienia. Coś grzmotnęło o ziemię.
Stara książka z transmutacji leżała otwarta na podłodze. Tom przewrócił oczami i sięgnął po nią. Kiedy chciał ją zamknąć i ponownie wcisnąć do torby, coś przykuło jego uwagę. Dwa słowa napisane pochyłym pismem w rogu strony.
- Opprah Kent - przeczytał cicho. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek słyszał to nazwisko, ale od razu poznał ten charakter pisma. Było nim zapisane wiele notatek.
Skoro Tom nie znał tej osoby, to znaczy, że nie była dla świata czarodziejów ważna. Więc dlaczego jej nazwisko znalazło się w tej książce?
To oczywiste, pomyślał po chwili, książka nie jest nowa, to mógł być poprzedni właściciel. Tylko dlaczego Charlotte jest do niej tak przywiązana?
Bo była.
Tom Riddle co jakiś czas otwierał podręcznik na przypadkowej stronie i czytał to, co zapisała tam Wood. Zazwyczaj znajdował tylko coś w stylu: ,,Dwie stopy pergaminu (kamień księżycowy, eliksiry) na jutro!". Ale czasem było tam coś więcej. Raz Tom dowiedział się nawet czegoś o cioci Charlotte: ,,16 sierpnia 1939. Dostałam dzisiaj rano list od Cheryl Bell. Właśnie wróciła z Egiptu i chce iść jutro ze mną na Pokątną zrobić szkolne zakupy. Powiedziałam cioci, że jadę jutro do Londynu. Nie wyglądała na zadowoloną. Pewnie rano oznajmi, że muszę jej pomóc w posprzątaniu domu. Gdyby mogła, w ogóle wypisałaby mnie z Hogwartu. Uważa, że magia jest strasznie niebezpieczna...".
Tom zamyślił się na chwilę. Szkoda czasu na takie rzeczy. Teraz jest coś ważniejszego.
Schował podręcznik do torby i zaczął czytać rozdział poświęcony założycielom domów w ,,Niezwykłych i niebezpiecznych artefaktach magicznych".
-Och, cześć, Tom... - usłyszał za sobą po upływie kilku chwil. Uniósł brwi i uśmiechnął się chłodno.
- Wood - wycedził, wciąż wpatrując się w ten sam wyraz - czym sobie zasłużyłem na twoją obecność?
Charlotte usiadła narzeciwko niego. Na twarzy błąkał jej się lekki uśmiech.
- Nie myśl sobie, że to przeprosiny. Na nie nie zasłużyłeś... - westchnęła, a on powiedział, kręcąc głową:
- Gdybybym chciał, żebyś mnie przeprosiła, już dawno byś to zrobiła.
- W każdym razie okazało się, że wczoraj... - Zamilkła. Chyba zastanawiała się, co powiedzieć.
Tom prychnął i wrócił do czytania.
- Wczoraj słyszałam waszą rozmowę. I wiem, że to nie ty ich na mnie nasłałeś.
Jeśli ślizgon miał na twarzy jakiekolwiek rumieńce, to w tej chwili zniknęły całkowicie.
- Podsłuchiwałaś? - wycedził i mocniej ścisnął książkę.
- Niespecjalnie. Usłyszałam jakiś huk i poszłam to sprawdzić. Mówiłeś, że nie mają się kręcić w moim pobliżu.
Tom początkowo starał się przypomnieć, o czym rozmawiali, a potem uśmiechnął się kpiąco. Sam nie wierzył w swoje szczęście. Wood przyszła, kiedy Tom użył zaklęcia, a to znaczy, że słyszała tylko, jak Riddle mówi do tych idiotów, że bardzo go zawiedli.
No proszę. I wilk syty, i owca cała.
- Co czytasz? - zapytała.
- Spotkałem twojego przyjaciela - zmienił temat - Clintona Jolie. Mówi, że mam się trzymać od ciebie z daleka.
Uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy Charlotte zrobiła lekko zdezorientowaną minę.
- Clinton? - zapytała. - Ale...
- Może mu wytłumaczysz, że to ty prosisz się o spotkania ze mną.
- Słucham? - zapytała lekko oburzona.
Kiedy on nie odpowiedział, Charlotte oddaliła się i zniknęła między regałami.
Riddle przeczytał o diademie chyba wszystko, co możliwe, ale na wszelki wypadek wziął książkę ze sobą.
Zabrał też z jednej z półek całą stertę starych kronik szkolnych.
Kiedy mijał panią Pince, wyciągnął różdżkę i rzekł cicho:
- Oblivate.
Bibliotekę wypełniło białe światło, a Riddle wyszedł zadowolony.
Teraz Stara bibliotekarka nie będzie już narzekać na ciągłe wypożyczanie książek z działu ksiąg zakazanych.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...