Jeszcze tego samego dnia Tom usiadł wygodnie w fotelu przy kominku w salonie ślizgonów. Był już trochę zmęczony tymi wszystkimi magicznym artefaktami i nie miał ochoty przeglądać dalej tej starej książki. Zresztą i tak podejrzewał, że nie dowie się z niej niczego więcej o zaginionym diademie Roweny Ravenclaw.
Ślizgon zastanawiał się tylko, kiedy będzie miał sposobność, żeby porozmawiać z Heleną. Nie chciał długo zwlekać, ponieważ bardzo pragnął znać miejsce położenia diademu, ale jednocześnie nie mógł zrobić tego zbyt szybko, aby nikt go przypadkiem nie zauważył. Nie chciał mieć przecież żadnych świadków, kiedy będzie rozmawiał z Szarą Damą. Ktoś mógłby potem zadawać dość niewygodne pytania.
Tom odłożył starą książkę na bok i chwycił podręcznik do transmutacji, którego jeszcze nie oddał Charlotte.
I pewnie już nie oddam, pomyślał i prychnął cicho.
Otworzył podręcznik na właściwej stronie, ponieważ wcześniej w bibliotece zagiął jeden z rogów, i od razu zatrzymał wzrok na słowach zapisanych pochyłym pismem: ,,Opprah Kent".
Już wcześniej doszedł do wniosku, że mógł być to stary właściciel podręcznika; ta książka zdecydowanie nie wyglądała na nową.
Mógł być to właściwie nic nieznaczący czarodziej, ale dlaczego ktoś miałby zapisywać swoje nazwisko w samym środku podręcznika zamiast na okładce?
Pozatym te dwa małe słowa miały w sobie dokładnie takie samo ,,p" i takie samo ,,n" oraz resztę liter do złudzenia przypominających litery z innych wyrazów zapisanych, z całą pewnością, przez Charlottę.
Podręcznik stanowił dla Charlotte coś w rodzaju pamiętnika, więc Riddle domyślał się, że Opprah musiała być dla niej kimś ważnym, a on koniecznie musiał wiedzieć kim. Musiał dobrze poznać Charlotte, która, ku jego zdziwieniu, nadal stanowiła dla niego zagadkę. Miał tylko nadzieję, że ta Kent nie okaże się słynną mugolską aktorką lub kimś podobnym.
Zaczął od najstarszej szkolnej kroniki. Położył ją na kolanach, zdmuchnął kurz i otworzył na pierwszej stronie.
Po kilku minutach na fotelu obok rozłożył się Parkinson i ze zmrużonymi oczami patrzył w ogień. Kiedy wchodził, wyglądał na nieco zdziwionego, że Tom znowu czyta kroniki.
Riddle robił to kiedyś bardzo często. Przeszukiwał opasłe tomy zawzięcie, każdego dnia, szukając tylko dwóch słów: ,,Tom Riddle". Po wielu nieudanych próbach przestał to robić, jednak nigdy nie porzucił myśli, że jego ojciec był czarodziejem. Wszystko skończyło się, kiedy zawędrował do domu wuja Morfina, badając przeszłość matki. Tam dowiedział się całej prawdy. Dowiedział się, że jego ojciec nigdy nie chodził do Hogwartu...
Tom wzdrygnął się i przeniósł spojrzenie swoich ciemnych oczu na Parkinsona.
Przez chwilę układał sobie w głowie wszystko, co wie o Charlotte: gryfonka, pani prefekt, przyjaciółka Clintona Jolie oraz Gwendolyn Finch, mieszka z mugolską ciotką, która uważa magię za niebezpieczną, nienawidzi czarnej magii, jest albo głupia albo bardzo odważna, ładnie wygląda w kolorze bzu.
- Parkinson - rzekł Tom, chcąc szybko zapomnieć o tym ostatnim - właśnie coś wymyśliłem. Postaraj się, aby wszyscy byli tutaj jutro o piątej. Możesz powiedzieć Rosierowi. I zadbaj o to, aby nikt inny się o tym nie dowiedział.
Parkinson uśmiechnął się złośliwie i skinął głową.
- Co szykujesz, Tom?
- Wszystko w swoim czasie - mruknął tamten trochę zirytowany, ale z nutką rozbawienia w głosie. W jego oczach znów zatańczyły złowrogie czerwone iskry. Czas w końcu pokazać innym, jak zacierać za sobą ślady. - Mogę ci tylko powiedzieć, że to będzie coś, czego szlamy przez długi czas nie zapomną.
Parkinson roześmiał się złowrogo i pobiegł do dormitorium przekazać wszystko Rosierowi.
Następnego dnia pogoda zdecydowanie sprzyjała Tomowi. Było zimno, ale na niebie nie było ani jednej chmury. Kiedy ekspres Londyn-Hogwart przyjechał, mnóstwo osób udało się na obiad, a potem szybko na błonia, aby cieszyć się, być może, ostatnią w tym roku białą zimą oraz słońcem.
Parkinson i Rosier przez cały dzień krążyli między ślizgonami, którzy byli dość blisko Riddle'a, aby powiadomić ich o zebraniu.
Przed piątą w pokoju wspólnym nie było żywej duszy, co znacznie wszystko ułatwiało.
Tom stukał palcami o stół, czekając na innych i rozmyślając dokładnie nad swoim planem. Wszystko musi być idealne. Przerażające, ale bez dowodów, że to oni.
Po kilkunastu minutach do pokoju zeszło się kilku najwierniejszych przyjaciół Toma. Wszyscy mieli podekscytowane miny, ale widocznie bali się odzywać pierwsi.
- To wszyscy? - zapytał Riddle, przyglądając się twarzom obecnym.
- Tak - rzekł Rosier cicho.
Przez chwilę trwała cisza, a potem głos zabrał Mulciber:
- Podobno masz jakiś nowy plan, Tom.
- Zgadza się. Właśnie dlatego się tu dzisiaj spotykamy. Pomyślałem, że może powinniśmy coś zrobić, kiedy wszyscy są jeszcze w tych świątecznych nastrojach.
Kilka osób zachichotało.
- Miejmy nadzieję, że uda nam się załatwić kilka szlam.
- Co mamy robić?
- Nie mam jeszcze całej koncepcji. Na pewno potrzebny będzie proszek natychmiastowej ciemności - mruknął, przypominając sobie swój niedawny sen.
- Można takie dostać u ,,Borgina i Burkesa" - zauważył blondwłosy Yaxley z dumną miną.
- Więc to ty o to zadbasz - rzekł Riddle, a tamtemu zrzędła mina, ale posłusznie kiwnął głową.
- Wyobraźcie to sobie - zaczął Riddle tajemniczym głosem. - Cały korytarz w nieprzeniknionej ciemności.
- A co dalej? - zapytała jakaś czarnowłosa ślizgonka z zadziorną miną.
- Wszystko w swoim czasie, Black. Tym razem nie możemy popełnić nawet najmniejszego błędu. Musimy skupić się na każdym szczególe. Najpierw znajdziemy miejsce, gdzie będziemy mogli to zrobić. Najlepiej jakieś z dala od lochów, gdzie w jednym momencie przejdzie dużo osób.
Jego ton głosu wyraźnie sugerował, że oczekuje odpowiedzi. Po kilku chwilach odezwał się ktoś z tyłu:
- Możemy to zrobić kiedy wszyscy będą wracali z wielkiej sali.
Tak, pomyślał Tom, można to urządzić pod koniec dnia, kiedy wszyscy będą zmęczeni i niczego się nie spodziewają.
- Więc znajdźmy miejsce, obok którego przechodzi dużo osób, idących z kolacji - mruknął cicho, patrząc na wszystkich.
- Przy marmurowych schodach na trzecim piętrze. Przy tym starym pomniku uskrzydlonego dzika - powiedział Mulciber. - Ten korytarz jest bradzo długi...
- I prowadzi do trzech salonów - dokończył Riddle. - No, no. Nie spodziewałem się tego po tobie, Mulciber - rzekł z uznaniem, a ślizgon zaczerwienił się nieco.
Tom zazwyczaj nie poświęcał jednej osobie zbyt wiele uwagi, więc zapytał:
- Rosier, co o tym myślisz?
Rosier zamrugał kilkakrotnie. Widać było, że dokładnie zastanawia się nad odpowiedzią.
- Myślę, że nie mogliśmy znaleźć lepszego miejsca.
Riddle zaśmiał się gorzko, a w jego ślady poszło jeszcze kilku śizgonów.
W końcu, po upływie czasu, ustalili dokładną datę, miejsce i okoliczności tego, co chcieli zrobić.
Tom postanowił, że kolejne spotkanie będzie dopiero za kilka dni w mniejszym składzie, aby nikt nie nabrał żadnych podejrzeń.
Tej nocy ślizgoni spali smacznie, myśląc o tym, co czeka tych biednych uczniów, którzy znajdą się za kilka dni na korytarzu na trzecim piętrze, a Riddle dalej siedział wygodnie w zielonym fotelu i przeglądał kolejną kronikę szkolną.
Już wiedział, co będzie pochłaniało jego uwagę przez kilka najbliższych tygodni.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...