Przez kilka następnych dni Tom był jakoś dziwnie wesoły. Bardzo starał się tłumić w sobie to uczucie i go nie okazywać, ale nawet jego przyjaciele zauważyli, że od pewnego czasu drażni go mniej rzeczy, nie przywiązuje już tak wielkiej uwagi do ich planu i jest po prostu bardziej ludzki.
Sam nie miał pojęcia, dlaczego tak jest, ale czuł to od ostatniej nocy w Zakazanym Lesie. Jego plan przecież się nie udał, do tego te głupie centaury wszystko pogorszyły... A mimo to czuł w brzuchu jakieś dziwne mrowienie, kiedy ukradkiem spoglądał w stronę Charlotte. I wcale nie wyglądało na to, aby jego twarz wyrażała tylko chłód i obojętność, tak jak zamierzał, bo gryfonka uśmiechała się lekko za każdym razem, kiedy napotkała jego spojrzenie. Przecież powinna być zła za tą wyprawę do lasu! Riddle, najlepszy uczeń w szkole, najinteligentniejszy ze wszystkich, nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. On, potomek największego Salazara Slytherina.
Pewnej marcowej soboty pogoda była wyjątkowo piękna, więc wielu uczniów rozeszło się na błonia, aby cieszyć się słońcem.
Riddle nie wyglądał, jakby je lubił. Wręcz przeciwnie, jego twarz była tak blada, jakby nigdy nie opuszczała ciemnych lochów. A jednak tego dnia udał się na krótki spacer po szkole oświetlonej słońcem. Było tu wyjątkowo cicho i pusto.
Ślizgon sunął korytarzami. Miał nikłą nadzieję, że może uda mu się spotkać Helenę, ale wolał zostawić to przypadkowi.
Jego serce podskoczyło do gardła, kiedy wychylił się zza wielkiego gargulca, i to wcale nie ze strachu.
Ujrzał tam Charlotte w towarzystwie swojego przyjaciela, Clintona Jolie. Rozmawiali cicho, stojąc bardzo blisko. Tom zaczął się im przyglądać. Żałował, że nie może podejść bliżej, bo nie słyszał ani słowa.
Nie wiedział, ile tak stał i dlaczego, ale nic go nie niepokoiło do czasu, aż Clinton uśmiechnął się do Charlotte i założył kilka kosmyków jej włosów za ucho. Potem zbliżał się coraz bardziej, zamykając ją w uścisku. Ale Charlotte nie odwzajemniała jego gestów. Wręcz przeciwnie, lekko odchylała głowę.
Tom poczuł ogromny przypływ złości. Jak on śmie...Zacisnął pięść, a jego różdżka w mgnieniu oka znalazła się w jego dłoni. Wykonał nią lekki obrót i z satysfakcją przyglądał się, jak Jolie łapie się za swoje brwi, które rosły w błyskawicznym tempie.
Gryfonka, powstrzymując śmiech, rozejrzała się, a jej wzrok spoczął na Riddle'u. Ślizgon szybko odwrócił się i odszedł w drugą stronę z wrednym uśmiechem na twarzy.
- Cholera! - Usłyszał głos Clintona. - Kto to zrobił?! Prawie nic nie widzę!
- Uspokój się. Obok jest skrzydło szpitalne. Chodź - powiedziała Charlotte i złapała go pod ramię, ale nie minęło nawet pół minuty, kiedy dogoniła Riddle'a.
- Tom! - zawołała. - Zaczekaj.
Odwrócił się wolno. To był właściwie pierwszy raz, kiedy rozmawiał z nią od pójścia do lasu. Starał się wyglądać obojętnie.
- Dlaczego mnie zatrzymujesz? - zapytał poważnie lodowatym tonem. - Myślałem, że nie przepadasz za naszymi pogawędkami.
- Nie udawaj. Przynajmniej raz.
- Nie udawaj czego? - warknął. - Mogłabyś wyrażać się jaśniej?
Założyła rękę na rękę i uniosła dumnie głowę.
- Dlaczego to zrobiłeś? Clinton jest w szkrzydle szpitalnym.
Tom chciał zaprzeczyć, ale nie potrafił. Z trudem powstrzymał się od śmiechu, więc uśmiechnął się wrednie. Zawsze był doskonałym kłamcą, ale ta dziewczyna sprawiała, że tracił swoje niezwykłe umiejętności.
- Nie powinieneś tego robić.
- To tylko głupie zaklęcie. Równie dobrze mogłem go zabić.
- Albo nie robić nic.
Uniósł brwi i spojrzał jej prosto w oczy.
- Uwierz mi, mnie nie obchodzi, co cię łączy z tym Jolie, ale przynajmniej powinnaś mi podziękować.
- Słucham?
- Nie wygladałaś na zbyt zadowoloną, jeżeli mam być szczery.
Nie udało jej się ukryć czerwonych jak piwonie rumieńców na policzkach.
- To tylko przyjaciel... - mruknęła cicho.
- Więc nie ma za co - powiedział i ruszył przed siebie.
- Zaczekaj! - Pobiegła za nim i złapała go za rękaw. - Właściwie to nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Dlaczego to zrobiłeś? Skoro moja mina nie wyrażała wielkiego zadowolenia, to chyba tym lepiej, prawda? W końcu ty lubisz patrzeć na czyjeś nieszczęście...
Riddle westchnął.
- Wcale nie muszę odpowiadać.
Tego się nie spodziewała, ale nie zatrzymała się. Szła dalej, krok w krok za nim.
- Przestań za mną chodzić - rozkazał po kilku zakrętach poirytowany. - Wracaj do swojego przyjaciela. Na pewno zastanawia się, gdzie jesteś - zakpił, a ona uniosła brwi.
- Nie sądziłam, że kiedykolwiek powiem to do Toma Riddle'a, ale czy ty...jesteś zazdrosny?
Ślizgon zatrzymał się oniemiały, prawie uderzając w jakiś obraz. On? Zazdrosny?
Roześmiał się chłodno i głośno. Ona naprawdę myślała, że to zazdrość? Nie...Jedyne, co Tom widział w Charlotte, to jej bystrość i odwaga, która mogłaby świetnie mu się przydać w późniejszych latach, kiedy już zrealizuje swoje wszystkie plany.
- A chciałabyś? - zapytał podchwytliwe i przybliżył się nieco.
- Rozumiem, że nie - mruknęła.
Bo nie był zazdrosny? Prawda?
Tom otrząsnął się z tej myśli, ale było już za późno; stał zdecydowanie za blisko Charlotte. Gryfonka o dziwo nie wyciągnęła z szaty różdżki. Patrzyła prosto w ciemne oczy Riddle'a.
Stali tak przez jakiś czas wpatrzeni w siebie. Tom za bardzo nie wiedział, dlaczego coś sprawia, że nie może się poruszyć.
Oboje odskoczyli od siebie jak poparzeni, słysząc miły, kojący głos przy nich.
- Dzień dobry - powiedział uśmiechnięty Dumbeldore, w ogóle nie speszony tym, że zastał ich w takiej sytuacji.
Głupi starzec, pomyślał Tom. Coś w jego duszy szalało i kazało mu zabić profesora. Dlaczego on zawsze się wtrącał w tak bardzo nieodpowiednich momentach?! A potem myślał sobie niewiadomo co.
- Dzień dobry, profesorze - odparła Charlotte z lekkim rumieńcem na policzkach.
Tom nic nie powiedział. Dumbeldore przeniósł na niego swoje prześwietlające spojrzenie.
- Właściwie to miałem zapytać, dlaczego nie spędzicie takiego pięknego dnia na świeżym powietrzu, ale chyba nie ma potrzeby.
Mrugnął do nich porozumiewawczo i Tom już wiedział, co nauczyciel ma na myśli.
- Wpadłam na Toma, kiedy wracałam ze skrzydła szpitalnego - wydukała dziewczyna.
- Skrzydła szpitalnego?
- Tak...Bo...mój przyjaciel, Clinton Jolie...ktoś rzucił na niego jakieś zaklęcie. Dla żartów - dodała.
- Doprawdy? Kto mógłby być aż tak złośliwy?
I ponownie prześwietlił Toma swoim błękitnym spojrzeniem. Dumbeldore wie, że to ja, pomyślał Riddle, ale udawał, że nie ma o niczym pojęcia.
- Pewnie ktoś z przeciętnym poczuciem humoru, profesorze - rzucił tylko, żeby nie być jeszcze bardziej podejrzanym.
- No cóż...Mam tylko nadzieję, że nie było to nic groźnego.
- Nie, panie profesorze - odpowiedziała Charlotte.
- Dobrze - zachichotał - Nie będę wam dłużej przeszkadzał.
Z ogromnym uśmiechem na ustach ruszył przed siebie, ośmielając innych uczniów swoją obecnością.
Tom prychnął głośno. Ledwo powstrzymywał się od wyciągnięcia różdżki.
- Powinnam mu powiedzieć - mruknęła blondynka, zagryzając wargę.
- Nie powinnaś - rzekł ostro. - Gratuluję. Robisz postępy. Już potrafisz kłamać, Wood.
Gryfonka zmarszczyła brwi.
- I nie jestem z tego dumna, Tom.
Riddle popatrzył w jej oczy. Były takie smutne, a jednocześnie takie roześmiane. Przypomniał sobie jednak, w jakiej sytuacji zastał ich Dumbeldore i nie mógł dopuścić do kolejnego spotkania z jakimś nauczycielem. Szczególnie obawiał się Slughorna.
- Wracam do salonu. Nie próbuj nawet za mną iść - powiedział chłodno, a ona kiwnęła głową.
W drodze do pokoju wspólnego Tom ciągle oglądał się za siebie. Sam sobie nie dowierzał, ale był szczerze zawiedziony za każdym razem, kiedy nie dostrzegał blondwłosej gryfonki.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...