Potomek Slytherina

2.9K 215 5
                                    

Plan był już gotowy.
Od kilku dni ślizgoni drżęli ze strachu i podniecenia. Od otwarcia Komnaty Tajemnic w Hogwarcie nie działo się nic godnego uwagi. Aż do teraz.
Tom Riddle też był niespokojny, ale z innego powodu. Po tym pocałunku, ku jego rozpaczy, nie myślał prawie o niczym innym niż Charlotte Wood. Niepokoiło go to, czy ktoś mógł ich wtedy zobaczyć, ale to jeszcze nie było najgorsze. Znacznie gorzej robiło się, kiedy ślizgon rozmyślał o tym, co wtedy poczuł. Patrzył wówczas na czarny pierścień na ręce. Był on pamiątką po tym, jak zabił swojego brudnego ojca i dziadków w willi w Little Changleton. Ktoś taki jak on miałby darzyć kogoś uczuciem?
- Zdobyliśmy różdżki - powiedział blondwłosy Yaxley, a Riddle zwrócił w końcu uwagę na swoich przyjaciół. - Tak jak kazałeś. Zrobiliśmy to niedawno, więc pewnie nie wszyscy się zorientowali.
- Świetnie - mruknął Tom. Chociaż raz na coś się przydali. - A proszek?
- Mam - rzekł Rosier. - Zdobyłem też rękę Glorii.
Wszyscy prócz Toma pokiwali z uznaniem głowami. Rosier spojrzał na niego wyczekująco. Najwyraźniej domagał się pochwały.
- Na pewno już wiesz, jak działa ten proszek. Pójdziesz tam o osiemnastej czterdzieści i go rozpylisz - Rosier przytaknął, zanim Tom dokończył: - a potem zostaniesz tam i będziesz czekał na innych. Jak będzie po wszystkim, zaczniesz udawać, że jesteś ranny. Chyba że nie będziesz musiał - wyszeptał Tom ze złowrogą iskrą w oku.
- A-ale, panie...
- To zaszczyt, Rosier. Nagroda. Świetnie się spisałeś. Chcesz to zrobić, prawda?
Przez kilka sekund trwała cisza, a potem Rosier cicho rzekł:
- Tak... Tak.
Prawdę mówiąc, Tom już od dawna był zły na Rosiera. Miał nadzieję, że to nauczy go trochę posłuszeństwa. Reszta ślizgonów nie zdołała ukryć przed nim swojej ulgi.
Wszystko miało się zacząć o za piętnaście dziewiętnasta. Tom, aby zrzucić z siebie podejrzenia, poszedł na kolację z Parkinsonem, Yaxleyem oraz Walburgą o osiemnastej trzydzieści, by przez cały ten czas być pod okiem nauczycieli i innych uczniów oraz udawać, że nie ma z tym nic wspólnego. W ciemności na trzecim piętrze miała się ukryć mała grupka ślizgonów na czele z Mulciberem. Dzięki ręce Glorii z łatwością mogli dostrzec wszystko w ciemności i rzucić zaklęcia na innych uczniów. Pamiętali oni, oczywiście, aby oszczędzać czarodziejów czystej krwi.
   Tak jak było ustalone, po godzinie osiemnastej trzydzieści Riddle i jego przyjaciele siedzieli już w wielkiej sali i rozmawiali swobodnie, sprawiając wrażenie beztroskich i niczym niemartwiących się uczniów.
   - Ciekawe czy już się zaczęło - powiedziała Black, stukając palcami w stół. - Denerwuję się.
   - Jeszcze prawie dziesięć minut, moja droga - odparł spokojnie Yaxley, ale lekko przerócił oczami. Wydawał się być bardzo zadowolony z faktu, że otrzymał honorowe miejsce na kolacji z Tomem. Inni musieli brudzić sobie ręce przy tej całej sprawie.
   Tom wypił szklankę soku dyniowego i nalał go ponownie. Mieli na kolacji spędzić jakieś pół godziny, więc nie powinni się śpieszyć.
   - Parkinson - zwrócił się do przyjaciela naprzeciwko - odłóż tą gazetę. Kto czyta Proroki o tak późnej porze?
   Chłopak skinął głową i posłusznie ją odłożył. W oczy Riddle'a rzucił się wielki nagłówek na pierwszej stronie: ,,Nowe ofiary Grindelwalda".
   Odruchowo rozejrzał się i ku swojemu przerażeniu spostrzegł Charlotte Wood właśnie wstającą ze swojego miejsca przy stole Gryffindoru. Odchodziła sama, trzymając w ręku jakiś zwitek papieru. Jej przyjaciółki zostały, aby dokończyć kolację.
   Ślizgon wstał i szybko ruszył za nią.
   - Dokąd idziesz? - spytała przerażona Walburga.
   - Zostały tylko trzy minuty - szepnął ostrzegawczo Yaxley na tyle głośno, aby Tom to usłyszał i na tyle cicho, aby nie usłyszał tego nikt więcej.
   - Coś ważnego mi się przypomniało. Będę w innej części zamku.
   I zostawił ich z zaniepokojonymi minami. Jeśli Tom będzie w pobliżu to Dumbeldore oraz inni uczniowie na pewno wszystkiego się domyślą.
   Riddle wiedział, że to istne szaleństwo. Szedł dokładnie w to miejsce, gdzie byłby najbardziej podejrzany. Ale musiał zawrócić Charlotte. To liczyło się bardziej niż... on sam?
   Była już na trzecim piętrze, ale od planowanego miejsca dzieliły ją dwa krótkie korytarze.
   Tom przyśpieszył kroku i zagrodził jej drogę.
   - Musisz ze mną porozmawiać - rzekł szybko i nad wyraz spokojnie.
   - Teraz? - Jej brwi powędrowały ku górze, a na twarzy odmalowało się zdziwienie. Starała się ukryć swój rumieniec chłodnym, obojętnym tonem: - Wybacz, teraz nie mogę. - Pomachała mu przed twarzą skrawkiem pergaminu wyglądającym na jakiś esej i spróbowała go ominąć. - To aż takie ważne?
   - Nie aż tak - prychnął i zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem. - Ale i tak musisz ze mną iść.
    Cofnęła się kilka kroków i otworzyła drzwi do pustej klasy. Riddle wiedział, że to zdecydowanie za blisko, ale Charlotte chyba naprawdę się śpieszyła, więc nie zdołałby jej przekonać do pójścia na inne piętro. Teraz musiał ją trzymać tutaj tak długo, aż wszystko ucichnie. Czyli całe piętnaście minut.
   Gestem zaprosiła go do środka i stanęła przy pustej ławce, a on zamknął drzwi. Kiedy przeniósł na nią swoje spojrzenie, niczym lodowaty strumień wody, uderzyła go bolesna prawda - to była ich pierwsza rozmowa od tego pocałunku.
   - Mam naprawdę całą stertę zadań domowych. Możesz mi już powiedzieć, to co chciałeś, Tom. Właściwie to ja też chciałam z tobą porozmawiać.
   Podszedł trochę bliżej.
   - Więc zacznij - rozkazał. Charlotte westchnęła i odgarnęła swoje włosy z oczu.
   - Wtedy na błoniach...
   - Nie o tym chciałem rozmawiać! - powiedział szybko wściekłym tonem. Był naprawdę rozkojarzony i nie miał pojęcia, co mówić. Właśnie tego najbardziej się obawiał. - Mam coś. Znalazłem to w bibliotece i chyba należy do ciebie.
   Z wielkim żalem, wyjął z torby stary podręcznik do transmutacji. Gryfonka rozpromieniła się.
   - To mój... to jest... Szukałam tego wszędzie! Jak długo to masz?
   - Od niedawna - odpowiedział beznamiętnie. Był jednak trochę rozbawiony, widząc reakcję blondynki na widok wiekowej książki. Właściwie to nawet to rozumiał. Do niektórych rzeczy także był bardzo przywiązany.
   - Charlotte Ann Wood. - Pogładziła okładkę. - Czytałeś?
   - Odrobinę.
   O dziwo, tylko się uśmiechnęła.
   -Dziękuję. A teraz może wróćmy do...
   - Co? - wycedził. - Czy ty w ogóle zrozumiałaś, co przed chwilą powiedziałem?!
   -  Nie chcesz o tym rozmawiać, wiem - podeszła bliżej - ale ja chcę.
   Tom Riddle był wściekły i zszokowany jednocześnie. Żaden z uczniów nigdy wcześniej mu się tak nie przeciwstawiał.
   Zaniósł się szyderczym śmiechem.
   - Czy ty naprawdę uważasz, że to coś znaczyło?
   - To zależy jak często Tom Riddle całuje gryfonki, które w dodatku, nie są czystej krwi.
   Uśmiech natychmiast zszedł mu z twarzy. Wood trafiła prosto w sedno. Nigdy wcześniej Tom nie czuł do nikogo tego, co czuł do Charlotte.
   - Dla mnie znaczyło - szepnęła bardzo cicho, ale Riddle zbladł i uniósł brwi. - To zwariowane. Powinnam cię nienawidzić. Nienawidzę tego, co wciąż robisz, a mimo to...
   Przełknęła ślinę, walcząc z łzami i spojrzała w jego ciemne, bezduszne oczy.
   - Kocham cię, Tomie Riddle.
   Tom nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. Nikt nigdy mu tego nie powiedział. Nikt nigdy go nie kochał.
   Kochali tylko głupcy i słabeusze.
   A on przecież nie był słaby.
   Chciał się roześmiać, chciał zrobić jakąś niedowierzającą minę lub po prostu wyjść. Ale nie mógł.
   Dlaczego ją tu sprowadził?!
   Bo chciał ją chronić. Bo on też...
   - Nie zasługujesz na mnie - rzekł, ale nie wytrzymał jej spojrzenia i spuścił wzrok.
   - To nieprawda, Tom. Przecież możesz się zmienić.
   - Nie. Ja nie chcę się zmieniać. To co do ciebie czuję...
   - Czujesz coś w ogóle?
   - Tak - mruknął z ogromnym trudem i zamilkł na chwilę, nie wierząc w to, co powiedział i że nie było to kłamstwo.
   Charlotte chciała pogłaskać go po włosach, ale on przytrzymał jej dłoń.
   - Nie masz pojęcia, kim jestem. Nie masz pojęcia, co robiłem... - wycedził cicho, patrząc na swój pierścień. Pierścień z ukrytą cząstką jego duszy.
   - Przecież możesz to naprawić.
   Pierwszy raz się uśmiechnął. Niestety nie był to szczery uśmiech.
   - Nie. To coś, czego nie można naprawić.
   - Tom...
   - Dajmy sobie spokój. Uznajmy, że nigdy się nie spotkaliśmy na tym przeklętym balu i nie rozmawialiśmy. Zapomnijmy o tym, jasne?
   Westchnęła cicho. Była wyraźnie smutna.
   - Zgoda. Ale wciąż wierzę, że nie jesteś taki zły.
   W klasie rozbrzmiał krzyk. Straszny i głośny, który niósł się po zamku z trzeciego piętra.
   - Co to było? - zapytała Charlotte niepokojącym tonem. - Pójdę sprawdzić.
   - Nie. Zaczekaj. - Chwycił ją za łokieć. Idioci. To wszystko miało się odbyć w absolutnej ciszy.
   - Ktoś potrzebuje pomocy!
   - Nie. Możesz. Tam. Iść - odparł głośno.
   Wyrwała mu się i spojrzała na niego z przerażeniem.
   - Ty coś wiesz!
   - Wood...
   - Ty coś znowu knujesz! - krzyknęła przez łzy. - A ja przed chwilą... Ja naprawdę myślałam...
   - Charlotte...
   - Nie!
   Podeszła do drzwi i szybko je otworzyła, po czym ostatni raz na niego spojrzała i powiedziała:
   - Jednak masz rację. Ty nigdy się nie zmienisz, Tomie Riddle.
   Drzwi zamknęły się za nią z hukiem.
   I potomek Salazara Slytherina z bladą, kamienną twarzą został sam w tym magicznym pomieszczeniu, w szkole, w której mógł uczyć się tylko ktoś tak wyjątkowy jak Tom Riddle.

Chamber of RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz