Następnego dnia Tom grzebał widelcem w puddingu, siedząc ze swoimi przyjaciółmi. Nie odzywał się. Nigdy nie mówił zbyt dużo, ale kiedy to robił, wszyscy wokół milkli i słuchali go z uwagą.
Tego dnia był bardzo poirytowany. Gdzie tylko nie spojrzał, uczniowie rozmawiali przyciszonymi głosami i chichotali. Niby tak jak zazwyczaj. Riddle jednak wiedział o czym dyskutują.
- A ty, Tom? - zapytała jedna ze ślizgonek i wszyscy umilkli natychmiast. - Idziesz z kimś na bal? Słyszałam, że prefekci mają zacząć tańce... - powiedziała z nadzieją w głosie.
Posłał jej lodowate spojrzenie, a ona lekko zbladła.
- Nie sądzę, aby pójście samemu miało jakikolwiek sens. O ile ten bal w ogóle ma jakiś sens - wycedził.
Wszyscy już wiedzieli, że nie warto dłużej o tym dyskutować, więc zmienili temat.
- Wczoraj byłem w bibliotece i znalazłem jakiś podręcznik - mruknął Zabini i wyciągnął z torby książkę, która wyglądała jakby swoje najlepsze lata miała za sobą. - Pełno w niej zapisków. Posłuchajcie: ,,Nie jesteś tym, za kogo mają cię inni".
- To na pewno napisała jakaś szlama. Może wierzyła, że w ten sposób będzie miała czystszą krew.
Riddle zerknął na okładkę. Wyskrobane tam były drobnym, pochyłym pismem trzy litery: C.A.W.
- Daj mi to.
Zabini spojrzał na niego z lekkim przestrachem i od razu wręczył mu książkę.
Tom przyjrzał się jej z każdej strony i otworzył. Był to zwyczajny, stary podręcznik do transmutacji. W niektórych miejscach były notatki ułatwiające zrozumienie treści, w innych jakieś złote myśli. Była połączeniem pamiętnika, kalendarza, podręcznika i brudnopisu. Widać, że ktoś był do niej bardzo przywiązany...
Wszyscy oglądali w skupieniu jak Riddle wertuje książkę, uśmiechając się co jakiś czas pod nosem.
- Mylisz się. To czarownica półkrwi.
Nikt nie zapytał skąd Tom to wie, chociaż wszyscy wydawali się być zdziwieni.
Chłopak mimochodem zerknął na stół gryfonów, ale nie dostrzegł tam twarzy Charlotte. Pewnie przed śniadaniem wolała zajrzeć do biblioteki w poszukiwaniu swojej książki. No cóż...Będzie musiała się zawieść.
Pierwszą lekcją była transmutacja. Tom nie przepadał za nią. Wprawdzie ze wszystkim zawsze dawał sobie znakomicie radę, a te rzekomo trudne przemiany były dla niego po prostu śmieszne, ale Dumbeldore jakoś nigdy nie docenił jego niezwykłych umiejętności, podczas gdy inni nauczyciele wciąż rozpływali się nad jego wielkimi sukcesami. Tom miał wrażenie, że starzec nie lubił go już w chwili, kiedy po raz pierwszy pojawił się w Hogwarcie. Trochę szkoda. Dumbeldore był naprawdę wielkim czarodziejem...
- Lestrange, uważaj, twoja poduszka chyba chce odlecieć - zauważył profesor, a uczeń krzywo się uśmiechnął i mocno ją złapał. - Bardzo dobrze, Tom.
Riddle właśnie schwytał do klatki drugiego białego gołębia, który wcześniej był poduszką.
- Dziękuję, profesorze - odpowiedział grzecznie, wymuszonym tonem i zajął się trzecią poduszką, podczas gdy inni wciąż usiłowali zmusić pierwsze do zmiany kształtu.
Dzwonek zadzwonił, obwieszczając koniec lekcji, kiedy wszyscy, prócz Toma, byli już wystarczająco obklejeni piórami. Wychodzili z ponurymi minami, próbując otrzepać szaty, a Riddle został jeszcze w klasie, wpychając ostatniego ptaka do klatki.
W końcu zarzucił torbę na ramię i wyszedł, trącając w drzwiach jakąś roztargnioną blondynkę.
- Uważaj jak... - zaczął chłodnym tonem i urwał, bo zauważył, kto go minął.
- Przepraszam - mruknęła, nie patrząc na niego i udała się w kierunku Dumbeldore. Tom zdołał dosłyszeć jeszcze, jak mówi: - Dzień dobry. Już jestem. Chciał mi pan coś powiedzieć.
Zdawało mu się, że starzec zatrzymał na nim swój wzrok, więc poprawił torbę i szybkim ruchem poszedł przez siebie.
Kolejne lekcje mijały niepokojąco szybko, a na eliksirach ledwo dało się wytrzymać te wszystkie podekscytowane szepty zbyt wesołych ludzi.
Tom warzył eliksir w skupieniu i robił to chyba jako jedyny z klasy, dopóki nie rzucił kilku ślizgonom lodowatego spojrzenia, zmuszając ich tym samym przynajmniej do udawania, że coś robią.
- Koniec czasu! - zawiadomił ich po upływie czterdziestu minut Slughorn. - Odejdźcie od swoich kociołków.
Profesor zaczął przechadzać się po klasie. Wzgrydnął się nad kilkoma kociołkami ślizgonów, nad dwoma postał krótką chwilę, całkiem zadowolony z rezultatu, ale przy większości zmarszczył brwi. W końcu doszedł do Toma.
- No i proszę, tak właśnie powinien wyglądać prawidłowy eliksir na szybsze wchłanianie wiedzy. Niech z pracy pana Riddle'a wezmą przykład wszyscy ci, którzy, z powodu dzisiejszego balu, postanowili pozostawić swoje kociołki puste. - Pogroził im palcem. Nie wydawał się jednak zły tylko rozbawiony. - No. Posprzątajcie tutaj, choć oczywiście nie ma za bardzo czego. - Rozejrzał się i dodał: - A ty, Tom zostań jeszcze na chwilę.
- Oczywiście, profesorze.
Chłopak szybko wpakował swoje rzeczy do torby i udał się w kierunku nauczyciela.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, chłopcze, że wszystko ustalone. - Riddle uśmiechnął się krzywo. - Oj, daj spokój. Zapomnijmy, choć na jeden wieczór, o tej niekończącej się wojnie między Slytherinem i Gryffindorem. Jestem przekonany, że ty i panna Charlotte będziecie tworzyć naprawdę uroczą parę.
Ślizgon nie mógł powstrzymać swoich czarnych brwi, które szybko uniosły się ku górze. Slughorn zachichotał.
- A co? Może nie mam racji? - zapytał.
- Nigdy z nią nie rozmawiałem, profesorze...
- Więc dzisiaj będziesz miał okazję. Ale skończmy już to. - Machnął ręką. - Przysłali twoją szatę wyjściową.
Mężczyzna rozwinął nieco papier. W środku połyskiwał delikatny, czarny materiał.
- Dziękuję, profesorze - powiedział i wziął paczkę. - Jutro ją panu zwrócę.
- Ale nie ma potrzeby...
- Nie potrzebuję jej. Pożyczę tylko na dzisiaj. Bardzo panu dziękuję, ale nie mogę tego przyjąć.
Znał słabość Slughorna do pieniędzy, za które mógłby kupować kolejne paczki z ananasami, więc nie zdziwił się, kiedy Slughorn mruknął:
- No dobrze, już dobrze. Idź się szykować. Musisz wyglądać elegancko - dodał z uśmiechem, mrugając znacząco.
Tom powlókł się do lochów, a stamtąd do pokoju wspólnego ślizgonów. Było prawie pusto. Najwidoczniej wszyscy ubierali i czesali się na bal.
Riddle nie miał pojęcia, dlaczego komukolwiek potrzebna jest ta szopka. Przez ostatnie dni wszyscy bardzo go irytowali. Nawet jego najwierniejsi przyjaciele, którzy normalnie byli postrachem szkoły, złaszcza dla tych brudnych szlam, sprawiali wrażenie, jakby ktoś wyprał im mózgi.
Ślizgon zacisnął szczękę i wyjął z torby stary podręcznik do transmutacji, po czym zaczął go przeglądać. Jeszcze do końca nie wiedział, dlaczego to robi, ale coś w tej gryfonce podpowiadało mu, że lepiej dobrze ją poznać.
- Cześć, Tom. - Rosier zjawił się znienacka w salonie i usiadł na przeciwko Riddle'a, który zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
Chłopak ubrany był w zwyczajny strój i nie wyglądało na to, że zamierza gdzieś iść.
- Rosier, no proszę. Spodziewałem się zastać ciebie w szacie wyjściowej.
- Nie idę na bal. Nie mam partnerki. Ale słyszałem, że ty...
- Ten temat powoli zaczna mnie drażnić, Rosier, więc nie zadawaj zbędnych pytań, bo i tak wszystkiego dowiesz się za kilka godzin. Nawet mi przez gardło nie przejdzie imię tej...
W sumie nie wiedział, jakie określenie byłoby dla niej wystarczająco obraźliwe, więc zamilkł i wrócił do ponownego wertowania stron podręcznika.
- Wybacz, Tom - zreflektował się. - Zwykła ciekawość.
- A to pierwszy stopień do piekła - podsumował Riddle.
Rosier zamilkł i spojrzał na kominek, a w jego oczach zatańczyły dzikie iskry.
- Właściwie to dobrze się składa, że nigdzie się nie wybierasz. W szkole będzie duże zamieszanie. Nikt nie będzie ciebie podejrzewał...
- Co mam zrobić?
- Pozostawiam ci wolną rękę, Rosier. Zaskocz mnie - odpowiedział cicho Tom, a jego przyjaciel uśmiechnął się paskudnie i, zadowolony, skinął głową.
Kiedy pokój wspólny powoli zaczął się wypełniać ludźmi gotowymi na bal, Tom uznał, że najwyższa pora się przebrać. Wspiął się po kamiennych schodach na górę dormitorium i założył swój strój, kiedy już przekroczył próg swojej sypialni. Szata wyglądała na nim nieziemsko. Pasowała tak dobrze, że ktoś mógłby pomyśleć, iż Riddle spędził u Madame Malkin cały dzień.
Udał się z powrotem, ignorując tęskne westchnienia niektórych dziewczyn, kiedy podchodził do grupki swoich przyjaciół.
- Możemy iść. Lestrange, nie musisz ciągle poprawiać tych mankietów, to nic nie da - powiedział, a inni zachichotali. Kiedy wychodzili z pokoju, Tom mruknął jeszcze: - A ty, Rosier, nie zawiedź mnie.
Cała grupa ruszyła w górę po schodach. Mimo że wszyscy mieli na sobie eleganckie szaty wyjściowe i sukienki, nie wyróżnialiby się niczym, gdyby nie Tom. To on dodawał im jakiejś majestatyczności. Inni patrzyli na nich ze zdziwieniem, zaskoczeni samą obecnością Riddle'a, a w ich oczach błąkał się strach.
W wielkiej sali każdy rozszedł się w swoją stronę. Tom stał pod jednym z obrazów, przewracając oczami na widok całej tej szopki.
- Tom? - zapytał jakiś głos.
Chłopak odwrócił się powoli i napotkał wzrok blondynki ubranej w sukienkę liliowego koloru.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...