Czy jest coś o czym Tom Riddle mógł nie wiedzieć? Teraz już nie.
Wiedział, dlaczego Charlotte mieszka u ciotki. Wiedział, dlaczego ta ciotka nie lubi magii. Wiedział, co stało się z rodzicami dziewczyny.
Wiedział wszystko.
Więc dlaczego ciągle o tym rozmyślał, jakby zastanawiał się czy w tej historii nie ma może jakiegoś kłamstwa?
Denerwowało go to niemiłosiernie. Już jutro ich plan miał zostać zrealizowany, a on nadal nie potrafił się na nim skupić.
Postanowił, że wyrzuci z głowy Charlotte Wood i wszystko, co jej dotyczy.
Niestety ktoś mu w tym przeszkodził.
W ten słoneczny, chłodny dzień odbywał się długo oczekiwany mecz Quiddicha, w którym ślizgoni mieli grać przeciwko krukonom. Tom Riddle miał jednak w zwyczaju gardzić wszystkimi głupimi grami, więc nie ruszył się z zamku na krok.
Przemierzał mury pustego Hogwartu, rysując w swojej głowie mapy korytarzy, schodów i tajemniczych przejść. Trzecim piętrem przechodzili uczniowie wychodzący z bilblioteki i wielkiej sali, aby dostać się do wyższych pięter lub do piwnicy. Miejsce było idealne, aby chronić ślizgonów i złapać w pułapkę uczniów tych trzech brudnych domów.
Właśnie na tym piętrze Tom usłyszał znajomy głos i prychnął z zażenowaniem.
- Mówiłem, żebyś trzymał się od niej z daleka! Udajesz takiego mądrego, a nie umiesz zrozumieć prostego zdania.
- Jest drobna różnica pomiędzy tym co umiem a tym co chce, Jolie - odpowiedział ślizgon spokojnie, choć wściekał się na Clintona. Zaczynał naprawdę działać mu na nerwy.
- Wróciła z biblioteki smutna. Prawie płakała. Mówiła, że spotkała ciebie.
- A mówiła o czym rozmawialiśmy? - zakpił.
- Nie...
- Myślisz, że to ja rozpoczynam te rozmowy? Sama do mnie przychodzi.
- Charlotte cię nienawidzi.
Riddle roześmiał się głośno i chłodno.
- Jakoś nie zauważyłem, by pałała do mnie taką nienawiścią.
- Widocznie przywykłeś do bycia wielbionym.
Tom zacisnął pięści, a jego knykcie pobielały.
- Ja przynajmniej nie całuję dziewczyn, kiedy one sobie tego nie życzą.
Przez chwilę trwała cisza. Atmosfera była tak gęsta, że możnabyło pokroić ją nożem.
- To ty! - krzyknął nagle Clinton. - Ty użyłeś tego zaklęcia!
- Oczywiście, że to ja - wyszeptał, uśmiechając się cynicznie - i chętnie zrobiłbym to ponownie.
Clinton Jolie wyciągnął różdżkę, zanim to zdążył zamrugać. Na szczęście odskoczył za najbliższy posąg, zanim trafiło w niego zaklęcie. Wyjął różdżkę z szaty. Cis, trzynaście i pół cala, pióro z ogona feniksa. Potężna różdżka dla równie potężnego czarodzieja. Jolie nie miał najmniejszych szans.
- Expelliarmus! Expelliarmus! Destengeuo! - krzyczał gryfon, rzucając zaklęcia gdzie popadnie. Żadne z nich nie ugodziło Toma, który na chwilę wychylił się zza kamiennego dzika.
- Cru... - zaczął.
- Co się tutaj dzieje?! - wykrzyknął ktoś, a Riddle zamilkł i wyprostował się dumnie. Przez ułamek sekundy pomyślał, że może nakrył ich jakiś nauczyciel. Riddle straciłby wówczas swoją znakomitą reputację wśród nauczycieli. Na jego szczęście, była to tylko Charlotte Wood.
- Co wy robicie?!
- Charlotte...
- To tutaj tak się śpieszyłeś, Clinton? - zapytała. Na jej twarzy malowała się złość. - A ty, Riddle? Może wpadliście na siebie przypadkiem?
Tom poczuł wściekłość. Wood odzywała się do niego tak, jakby była kimś naprawdę ważnym. A przecież w Hogwarcie, wśród uczniów, to on był najważniejszy.
- Twój przyjaciel mnie szukał - wycedził. - A ty chyba wiesz do kogo mówisz.
Charlotte zignorowała to.
- To prawda? - zwróciła się do Clintona. - Dlaczego?
- Nie podoba mi się to, że od balu cały czas z nim rozmawiasz. On cię wykorzystuje. Jest niebezpieczny.
- Wykorzystuję? - zapytał Riddle i roześmiał się. - Niby jak? Myślisz, że ona mogłaby mi się na coś przydać?
- To dlaczego...
- Może jest jedną z moich wielbicielek? - spytał, zanim ugryzł się w język. Charlotte zbladła.
- Idę na błonia. Clinton, nie waż się za mną iść.
Zostawiła ich samych. Po kilku sekundach Jolie odwrócił się na pięcie i z ponurą miną pomaszerował do salonu gryfonów, a Tom odszedł w drugą stronę.
Na błonia.
Charlotte przecież powiedziała, że tylko ten gryfon nie ma za nią iść.
Tom znalazł ją już na zewnątrz. Stała pod największym z drzew. Pod tym samym, pod którym rozmawiali w trakcie balu. Riddle przywołał te wspomnienia. To wówczas Wood oskarżyła go o tępienie szlam, wrobienie Hagrida, a nawet o udział w czymś, co dzieje się w Komnacie Tajemnic. Była strasznie zła i Jolie miał rację - nienawidziła go.
A jednak wszystko zmieniło się, kiedy podsłuchała rozmowę ślizgonów, w której Tom mówi, że mają zostawić ją w spokoju. Od tamtej pory Charlotte nawet go...lubiła?
- Wiedziałam, że za mną pójdziesz - powiedziała cicho, kiedy podszedł bliżej.
- Sama tego chciałaś - mruknął beznamiętnie.
Stało chwilę w ciszy, wpatrując się kamienne mury Hogwartu. Tom nawet nie przypuszczał, że może być tu tak spokojnie.
Na stadionie rozbrzmiały brawa i wiwaty.
- Nie powinieneś być na meczu Quiddicha? - zapytała Charlotte. - Dzisiaj gra Slytherin.
- Nie jestem fanem tej gierki - odpowiedział. - To strata czasu.
- Nieprawda - zaprzeczyła, zakładając rękę na rękę. - To chyba najlepsza gra, jaką ktoś kiedykolwiek wymyślił.
- Najlepsza nie oznacza dobra. Inne też są głupie.
- Byłeś kiedyś w ogóle na jakimś meczu?
- Na jednym. Może dwóch.
Charlotte roześmiała się. Najwidoczniej nie dowierzał, że ktoś w ciągu sześciu lat w Hogwarcie był tylko na dwóch meczach Quiddicha.
- Bawi cię to? - wycedził, ale nie był zły. Gryfonka uśmiechnęła się.
- Wiesz co...Clinton na chyba rację. Ostatnio za dużo rozmawiamy.
- To coś złego?
- Nie chodzi o to. Ale ty jesteś...no...Tom Riddle.
Tak. A Tom Riddle przecież nie powinien mieć przyjaciół. Zwłaszcza tych, którzy nie są czystej krwi.
- Wiem - mruknął. - To chyba wszystko zmienia.
Spojrzała w jego czarne, chłodne oczy, ale tym razem nie dostrzegła w nich tego czerwonego złowrogiego błysku.
Riddle nie miał pojęcia, co się z nim dzieje, ale przysunął się nieco do gryfonki. Zdecydowanie za blisko.
Ale ona zrobiła to samo.
Do jego głowy napłynęły setki różnych myśli jednocześnie, kiedy ich usta złączyły się w pocałunku.
Trwało to zaledwie kilka sekund, ale miał wrażenie, że czas stanął w miejscu.
Tom Riddle pocałował Charlotte Wood.
I nikt nie mógł tego wiedzieć.
Wliczając tych ślizgonów, którzy zmierzali korytarzem przy błoniach.
Chłopak odsunął się od czerwonej jak piwonia gryfonki i odchrząknął cicho.
- Tom, ja... - zaczęła cicho, ale on przerwał:
- Wybacz, Wood. Muszę już iść.
Minął ją szybko i ruszył przed siebie, prosto w kierunku ślizgonów. Oni na szczęście zauważyli go dopiero teraz.
- Cześć, Tom. Też idziesz na mecz? - zapytał Mulciber zdziwionym tonem.
- Nie. Chciałem tylko się przejść. Dlaczego idziecie tak późno?
- Kończyliśmy eseje dla Dumbeldore. Strasznie dużo ostanio dowalił ten stary głupiec.
Grupka ślizgonów zachichotała, ale Tom nawet się nie uśmiechnął.
- Miłej zabawy - wycedził i wspiął się po marmurowych schodkach do sali wejściowej.
Zatrzymał się w jakimś pustym korytarzu i spojrzał na swoje ręce, jakby były czymś zakażone. Całe dygotały.
Riddle odetchnął głęboko. Powinien o tym zapomnieć. Ten pocałunek to była tylko zwykła chwila słabości.
Ostatnio miał ich za dużo, ale to się zmieni. Musi się zmienić.
Potomek Slytherina nie wie przecież, co to jest miłość.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...