Lekcja zaklęć zawsze była bardzo swobodna. Profesor zazwyczaj pokazywał uczniom jakieś zaklęcie na początku, po czym zajmował się czymś innym, zwracając uwagę tylko wtedy, gdy jakiś uczeń prawidłowo wykonał zadanie.
- Brawo, Finnigan - mruknął z uznaniem, kiedy jakaś czarnowłosa dziewczyna wyczarowała ze swojej różdżki kilka ptaków, i ponownie zaczął sprawdzać jakieś eseje.
Tom w tym czasie przeglądał jakieś stare książki, szukając czegoś, co może go zaciekawić.
Po kilku minutach poczuł jakieś grzechotanie w swojej torbie i uśmiechnął się lekko. Wyciągnął z niej kawałek pergaminu, na którym wypisane były słowa: ,,Na świecie występuje wiele pożytecznych, ale także niebezpiecznych stworzeń magicznych."
Riddle szybko chwycił pióro i naskrobał nim: ,,Całkiem niezły wstęp Wood", zanim pojawiły się kolejne zdania.
Przez kilka minut czekał z niecierpliwością, po czym przeczytał: ,,Miałeś mnie nie prześladować. Zaklęcie Proteusza?".
"Zgadza się", odpisał, "Po raz kolejny mnie zaskakujesz. Mam dla ciebie propozycję."
Znowu czekał kilka minut, pukając palcami o ławkę ze zniecierpliwieniem.
"Jaką?", przeczytał i natychmiast chwycił pióro.
"Zobaczysz, Wood. Bądź o siódmej w zakazanym lesie.".
Spodziewał się, że dziewczyna zaprotestuje albo zacznie wypytywać o szczegóły. Tymczasem nie dopisała ani słowa.
Musi przyjść, pomyślał i zaczął znowu przeglądać książki, zanim przerwał mu dzwonek.
Tom chwycił torbę i wyszedł z klasy z grupą ślizgonów.
Minęło kilka kolejnych godzin, a z każdą z nich przybywało nowych zadań domowych i wypracowań do napisania. Uczniowie byli tym wyraźnie oburzeni i starali się protestować, licząc na głos ulubieńca wszystkich nauczycieli, ale on miał to w głębokim poważaniu. Przez cały czas zastanawiał się tylko, czy nie powinien znaleźć Charlotte i porozmawiać z nią jeszcze raz, ale ostatecznie zawsze rezygnował. To będzie jej problem, jeżeli nie przyjdzie.
Dzisiaj był umówiony z grupką ślizgonów na dalsze omawianie planu.
- Ustalmy, co wiemy - mruknął Yaxley, ślęcząc nad wypracowaniem z zielarstwa. - Mamy dzień, godzinę, miejsce i potrzebny jest nam proszek natychmiastowej ciemności...
- ...który z wielką przyjemnością zostanie mam dostarczony przez Rosiera. Tak swoją drogą, to gdzie on jest? - zapytał Tom.
- Na treningu Quiddicha. Niedługo odbędzie się mecz. Krukoni vs ślizgoni.
- Mecz? Quiddicha? - rzekł Riddle kpiącym głosem. Dla innych to brzmiało pewnie jak: ,,Głupia gra jest dla niego ważniejsza?". Każdy doskonale wiedział, że Tom brał takie rzeczy za całkowitą stratę czasu.
- Tak - powiedział cicho Parkinson. - Muszą wygrać, żeby mieć szansę na puchar Quiddicha.
Tom nie odpowiedział. Był zbyt poirytowany.
- Co się stanie, kiedy użyjemy proszku? - zapytał ktoś z tyłu. - Co będzie dalej?
- Odczekamy chwilę i posłuchamy sobie zdezorientowanych głosów osób, które się tam znajdą - odpowiedział spokojnie Riddle, a reszta zachichotała głośno. - A potem...Potem użyjemy rożdżek.
- Ale... - zaczęła Walburga.
- Nie myśl sobie, że o tym nie pomyślałem - przerwał jej Tom. - Zdobędziemy różdżki od kogoś innego. Postarajcie się o to. Nie ważne jak, ważne aby nikt się nie dowiedział, że to wy. Wszystko jasne?
- Tak - odpowiedzieli chórem, ale bez wielkiego entuzjazmu. Niektórym głos lekko drżał.
- No tak. Byłbym zapomniał - mruknął Riddle, a inni ponownie wstrzymali oddech. To, co ich pan mówił na końcu, zazwyczaj okazywało się najstraszniejsze. Niestety i tym razem tak było. - Walburga podsunęła mi ostatnio doskonały pomysł.
Tom specjalnie podkreślił imię dziewczyny, aby cała wina nie spadła na niego. Teraz jego przyjaciele będą bardziej obwiniać ślizgonkę i nie stracą do niego zaufania.
- Ja tylko... - zaczęła czarnowłosa, próbując się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko jakiś grymas - ...tylko się tak zastanawiałam. Może to mogłoby pomóc.
- Nie bądź taka skromna, moja droga.
Serce zazwyczaj podskakiwało dziewczynom w Hogwarcie, kiedy Tom tak się do nich zwracał. Nie wiadomo jednak było czy ze strachu, czy z zauroczenia.
Na Walburgę widocznie też to zadziałało, ponieważ zamilkła i tylko oblała się lekkim rumieńcem.
- W każdym razie - kontynuował - powiedziała, że ktoś powinien się poświęcić, aby nie padły żadne podejrzenia na nas.
Ślizgoni umilkli całkowicie, a Tom uśmiechnął się szeroko, widząc ich niepokój.
- Bez obaw - rzekł uspokajająco. - Nie będę nikogo wyznaczał. Sami to zrobicie.
Popatrzyli po sobie. Riddle zacmokał.
- Nikt nie chce kogoś zaproponować? No dalej. Nie wstydźcie się. Mulciber, ty coś powiedz.
- J-ja? - Głos tęgiego chłopaka zadrżał. To był cudowny widok dla Toma.
- Dobrze, skoro nie chcecie - powiedział, postanawiając ich już nie męczyć. W salonie robiło się coraz cienkiej, a wskazówka na zegarze powoli zbliżała się w kierunku liczby siedem. - W takim razie, zadecyduję później, kiedy dostarczcie mi już różdżki. Oczywiście musicie je ukraść w ten sam dzień, a którym to się stanie.
Wszyscy pokiwali głowami.
Tom wstał z fotela z zadowoloną miną i poszedł w kierunku wyjścia. Nikt nie ośmielił się ruszyć za nim.
Riddle miał nadzieję, że nie idzie do zakazanego lasu na marne, chociaż mogło tak być. Przez cały dzień rozmyślał, co zrobi Charlotte i zdecydował, że miała właściwie dwie opcje. Mogła nie pójść, narażając się na gniew Toma Riddle'a, co byłoby bardzo lekkomyślne. Z kolei samotne pójście z nim do zakazanego lasu byłoby chyba jeszcze głupsze.
Ale w końcu Charlotte Wood jest taka szlachetna, że zrobiłaby wszystko, aby chronić swoich przyjaciół, pomyślał z pogardą i prawie na kogoś wpadł.
Ślizgon chciał zrobić swoją groźną minę, chcąc przestraszyć tą osobę, ale w porę oprzytomniał i zamrugał kilka razy.
- Przepraszam, profesorze - powiedział uprzejmym tonem.
- Nie szkodzi, Tom, ale uważaj - ostrzegł go Dumbeldore. - Ciągłe chodzenie z głową w chmurach nie jest zbyt zdrowe. Sam coś o tym wiem - zachichotał.
Mężczyzna o kasztanowych włosach przyjrzał się ślizgonowi wnikliwie zza swoich okularów-połówek na haczykowatym nosie, sprawiającym wrażenie złamanego przynajmniej w dwóch miejscach.
- Coś cię niepokoi, chłopcze? - zapytał troskliwie mężczyzna.
- Nie. Nie, profesorze. - Pokręcił głową. O co znowu chodzi temu starcowi?
- Może powinieneś iść do skrzydła szpitalnego? Ale jeżeli uważasz, że wszystko w porządku to dobrze - powiedział szybko, widząc, że chłopak chce mu przerwać. - Niech tak zostanie, Tom.
Riddle już chciał grzecznie odejść od Dumbeldore, ale wtedy on zachichotał:
- Jakieś problemy sercowe?
Mina ślizgona diametralnie się zmieniła. Najchętniej wyrażałaby złość, ale wtedy mógł sobie pozwolić tylko na lekkie zdezorientowanie.
- Słucham? - zapytał wolno, a profesor uśmiechnął się dobrodusznie.
- Tylko żartuję, Tom. Chociaż muszę wyznać, że zaciekawiły mnie twoje spotkania z panną Wood.
Ślizgon ledwo powstrzymywał złość i z trudem łapał oddech. Ile razy Dumbeldore widział go już z Charlotte. I w jakich momentach?
Profesor chyba czytał mu w myślach, bo powiedział:
- Raz widziałem was w bibliotece i raz przy klasie. Bardzo się cieszę, że dzięki takim wydarzeniom, jak Bal Bożonarodzeniowy, uczniowie nawiązują nowe...przyjaźnie.
Riddle nie za bardzo wiedział, co powinien powiedzieć, więc zdecydował, że będzie milczeć.
- Nie będę Cię zatrzymywał. Dobranoc, Tom - rzekł w końcu Dumbeldore i ruszył przed siebie dziarskim krokiem.
- Dobranoc - odpowiedział ślizgon z mocno zaciśniętymi zębami.
Już miał zaprzeczyć wszystkiemu, co powiedział profesor, ale przypomniało mu się, że przecież właśnie szedł na spotkanie z Charlotte Wood.
Roześmiał się gorzko; nie o takim spotkaniu mówił Dumbeldore.
Podtrzymywany tą myślą, Tom ruszył przed siebie do sali wejściowej i wyszedł z Hogwartu na ciemne błonia, a potem zaczął kierować się w stronę zakazanego lasu.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...