Wyglądała przepięknie. Jej jasne włosy rozwiane na wszystkie strony połyskiwały w blasku przygaszonych świec, a liliowa sukienka sprawiała wrażenie jakby była zrobiona z mgły.
- Charlotte Wood - powiedział powoli, przybierając wyraz twarzy całkowicie wyprany z emocji. - Tyle ostatnio o tobie słyszałem...
- Ostatnio? - zapytała, a jej szare oczy zaiskrzyły. - Ja o tobie słyszę cały czas, Tom...
- Czuję się zaszczycony.
- ...niestety same przykre rzeczy.
Riddle'a uniósł brwi.
- Czy to nie ty prowadzisz tą grupę tępiącą mugolaków? - Dalej drążyła temat, a chłopak uśmiechnął się złowrogo i odpowiedział:
- Wolę to nazywać grupą, która ma jakiś szacunek do czystej krwi.
Tym razem brwi gryfonki poszybowały ku górze. Tom chwycił jej dłoń, zamierzając zademonstrować swoje dobre maniery, jednak Charlotte lekko mu ją wyrwała, kiedy miał złożyć na niej delikatny pocałunek. Wyprostował się dumnie.
- Nie chcesz tego robić. W końcu jestem półkrwi.
Dziewczyna ewidentnie była do niego bardzo źle nastawiona. Podziwiał jej odwagę, ale nie podobał mu się ton, jakim z nim rozmawiała. Widocznie była jedną z tych obrońców szlam.
I nagle uświadomił sobie straszną prawdę - on także był półkrwi. No tak. Ale w jego żyłach płynęła krew najszlachetniejszego z założycieli Hogwartu. Samego Salazara Slytherina.
- Odważna jesteś - syknął. - Ale radzę ci pamiętać z kim rozmawiasz.
- Ocho, tutaj jesteście - powiedział znienacka Slughorn, podchodząc do nich z Dumbeldorem u boku. - Szukamy was i szukamy. Zaraz będą tańce. Wyglądacie niesamowicie.
- Muszę zgodzić się z Horacym - przyznał Dumbeldore. - Wszystko w porządku? - zapytał na widok ich zdziwionych twarzy.
- Tak, profesorze - odparł uprzejmie Riddle.
Dumbeldore zmierzył Charlotte spojrzeniem, w którym czaiła się jakaś troska i odsunął się, żeby zrobić im miejsce.
Gryfonka złapała Riddle'a pod ramię i razem ruszyli na parkiet w chwili, kiedy zaczęła grać muzyka.
Rozległy się szepty. Nikt nie zwracał uwagi na dwie pozostałe pary wirujące na środku sali. Wszyscy patrzyli tylko na Toma i Charlotte, nie wierząc własnym oczom.
- To Riddle, Tom Riddle. Z tą Gryfonką.
- Charlotte? To naprawdę ona? Z NIM?
Podobnych głosów było jeszcze mnóstwo. Wiele dziewczyn, zwłaszcza ślizgonek, chciwym wzrokiem obserwowało Toma i łypało spode łba na Charlotte, a kilku gryfonów zaciskało pięści ze złości.
Riddle cały czas mierzył Charlotte wzrokiem, a ona starała się dzielnie wytrzymywać jego spojrzenie, choć czaił się w nim jakiś nieokiełznany chłód.
- Twoi przyjaciele chyba mnie nie lubią - rzekł spokojnie z kpiącym uśmiechem na ustach, kiedy atmosfera trochę się rozluźniła i na parkiet wkroczyło więcej par.
Nie odpowiedziała mu, ale spuściła wzrok.
- Nie przejmuj się - szepnął. - Dopóki nie zaczną się prosić, nic im nie będzie.
Spojrzała na niego z odrazą.
- Czy to jest groźba?
- Ostrzeżenie - rzekł spokojnym tonem.
Charlotte zmarszczyła brwi.
- Nie myśl sobie, że wszyscy mają cię za takiego świętego. Wielu uczniów poznało twoją drugą stronę. Nie podoba im się, że jestem tu z tobą.
- Więc czemu tu jesteś? - zapytał, niewzruszony jej wcześniejszymi słowami.
- Dumbeldore mnie poprosił. - Jej usta zadrgały lekko. - Ale...
- Ale co?
Zawahała się.
- Nic. Musiałam się zgodzić.
Nawet nie zauważyli, że muzyka się skończyła. Zatrzymali się dopiero, kiedy wszyscy skończyli tańczyć.
- Dziękuję, że przybyliście tutaj wszyscy w ten cudowny wieczór - rozbrzmiał głos Armanda Dippetta. - Dziękuję naszym prefektom za zatańczenie pierwszego tańca - skłonił lekko głowę w ich kierunku - i dziękuję wszystkim nauczycielom za pomoc w organizacji tego balu. No, ale nie będę już przedłużał. Bawcie się dobrze.
Rozległy się gromkie brawa i muzyka znowu zaczęła grać.
- Dokąd idziesz? - zapytał Tom tonem, który mówił: ,,Stój".
- Jestem na balu, więc chyba mam prawo do odrobina zabawy - odpowiedziała Charlotte.
Zrobił kilka kroków w jej kierunku, jednak zaraz się wycofał, widząc spojrzenia swoich przyjaciół.
Ruszył w ich stronę.
- Tom, nie wiedziałem, że idziesz z gryfonką - odezwał się ktoś, a inni zachichotali. Riddle też pozwolił sobie na uśmiech. Wziął szkalankę z sokiem dyniowym, upił łyk i rzekł cynicznym tonem:
- Prawda, że urocza? Slughorn uparł się, żebym z nią poszedł. - Przewrócił oczami.
- Co ona w ogóle ma na sobie... - fuknęła jakaś ślizgonka w falbankowej sukience.
- Szlama? - zapytał Lestrange.
- Półkrwi - mruknął Riddle. Spojrzał na blondynkę, która rozmawiała z jąkąś kędzierzawą dziewczyną w czerwonej sukience. Wcale nie uważał, że wygląda źle. Właściwie to wręcz przeciwnie...
Otrząsnął się z tej myśli i upił kolejnego łyka.
- Może chcesz coś mocniejszego, Tom? Piwo kremowe? - zapytał Avery.
- Nie, nie trzeba - powiedział tonem, ucinającym rozmowę. Zmrużył oczy, kiedy spostrzegł, jak jakiś szatyn zaprasza Charlotte do tańca. - Właściwie do dobrze byłoby dać naszej nowej znajomej lekcję dobrych manier.
Ślizgoni zachichotali, kiedy Tom z cynicznym uśmiechem zaczął podchodzić do tańczących.
- Odbijamy? - zapytał chłodnym tonem. Gryfoni zdziwili się na jego widok.
- Czego od niej chcesz, co? - Szatyn zaciskał pięści. - Tańczyliście już razem. Jeżeli myślisz, że boję się tej twojej...
- Nie wydaje mi się, żeby był jakiś limit w tańcu - odparł Tom lodowatyn tonem. - Pozatym, jeśli się nie mylę, Wood przyszła na bal ze mną.
- W porządku, Reg - mruknęła Charlotte. - Mogę zatańczyć.
Chłopak łypnął jeszcze na Toma, po czym oddalił się nieco chwiejnym krokiem.
Ślizgon prychnął.
- Ma szczęście, że nie powiedział o słowo za dużo.
- Po co ci to? Czy moja obecność nie wpłynie źle na twoją sławę?
- Wpłynie. Chodźmy się przejść. Na zewnątrz.
- Jest zimno.
- Powiedziałem, że idziemy. - Jego głos nie znosił sprzeciwu. Charlotte poszła za nim i razem wyszli z zamku.
Zatrzymali się pod jednym z drzew. Muzyka cicho grała w tle. Śnieg sypał mocno, pokrywając ich włosy śnieżnobiałym puchem, a mróz bezlitośnie szczypał policzki.
- Ostrzegam, że będzie wyglądało podejrzanie, jeśli mnie teraz zabijesz - zauważyła blondynka, a on zaniósł się mrożącym krew w żyłach śmiechem.
- Myślisz, że traciłbym na to czas? Nie...
- Więc po co mnie tu ściągnąłeś?
- Mimo wszystko, wiesz niepokojąco dużo, Charlotte Wood...
- I co? Zamierzasz mnie torturować...zaraz...Jak to było? Lordzie Voldemorcie?
Jego twarz natychmiast się zmieniła. Pojawił się na niej grymas wściekłości i nawet w ciemności widać było, że zbladł.
Podszedł do niej szybko i szarpnął za nadgarstek.
- Jak śmiesz wypowiadać to imię, nędzna...
- Czy to nie tak każesz się teraz nazywać swoim przyjaciołom?
Zamilkł. Gotowała się w nim taka wściekłość. Jeszcze nikt nigdy mu się nie przeciwstawił. Zawsze wszyscy potwornie się go bali.
Jego dłoń zacisnęła się na różdżce.
- Nie twój interes - warknął. - Wydaje mi się, że jesteś zbyt wścibska.
Mimo złości, która ogarnęła całe jego ciało, dziewczyna bardzo go zaintrygowała. Chciał wiedzieć skąd u niej źródło takiej odwagi.
- Zastanawiam się, co mógłbyś mi zrobić, żeby nie wyglądało to podejrzanie. No wiesz...w końcu to trochę dziwne, że coś stało się ze mną, zaraz po tym, jak poznałam Toma Riddle'a. - Tom zacisnął zęby ze złości. - Może mógłbyś mnie w coś wrobić? Tak jak Rubeusa Hagrida?
Chłopak wyprostował się dumnie i opanował nieco gniew. Nie mógł pokazać, że to on za tym stoi.
- Wrobić? - zapytał. - Uznali go za winnego.
- Naprawdę myślisz, że Hagrid kogoś skrzywdził? - mruknęła, cała się trzęsąc. Nie wiadomo jednak czy ze złości, czy z zimna.
- Komnaty Tajemnic już więcej nie otworzono, kiedy usunięto stąd tego...
- Może ktoś świetnie to sobie zaplanował? - mruknęła, a on zamarł. Zastanawiał się, czy są to tylko podejrzenia, czy Charlotte rzeczywiście coś wiedziała.
Nawet nie zorientował się, że oboje celują już w siebie różdżkami.
Po chwili, ni stąd, ni zowąd, Riddle zapytał:
- Zauważyłaś, że muzyka nie gra już od kilku minut?
Rzeczywiście. Przez długi czas nie było nic słychać. Dippet chyba nie wygłosił kolejnego, tak długiego przemówienia...
Charlotte schowała różdżkę i zaczęła kroczyć w stronę zamku, a Tom bez wahania ruszył za nią.
Wielka sala zmieniła się, nie do poznania. Zamiast rozradowanych uczniów zastali ponure, przestraszone twarze.
- Panna Wood, tutaj jesteś! - powiedział Dumbeldore, kiedy ich zobaczył. Z jego twarzy niewiele można było odczytać. - Dlaczego jesteś taka zmarznięta?
Profesor wyczarował koc i okrył nią Charlotte, po czym przeniósł swoje uważne, prześwietlające spojrzenie na Toma.
- Czy coś się stało, Profesorze? - zapytała z niepokojem.
- Niestety tak. Panna Brown została znaleziona na korytarzu przez kilka duchów. Była nieprzytomna. - Gryfonka zakryła sobie usta dłonią, a Riddle stwierdził, że nie widzi już w tłumie kędzierzawej dziewczyny w czerwonej sukience. - Nic jej nie jest. Pani Pomfrey się nią zajmie.
- Ale co jej się stało?
- Osobiście podejrzewam, że to jakaś klątwa, ale na razie jeszcze nic nie wiadomo.
Dumbeldore oddalił się w stronę profesora Dippeta, a inni uczniowie zaczęli się rozchodzić.
- To twoja sprawa? - zapytała Charlotte drżącym głosem i z nienawiścią spojrzała na Toma.
- Przez cały czas byłem z tobą - wycedził, ale ona już tego nie słuchała. Pognała przed siebie i liliowa sukienka zniknęła mu z oczu.
Tom Riddle stał przez chwilę sam. Z białą twarzą i włosami opadającymi lekko na czoło wyglądał bardzo niewinnie.
Ale to on był winny.
CZYTASZ
Chamber of Riddle
Fanfiction,,Zrodziłem się więźniem, By tkwić za kratami. Z wściekłością rozniosłem je w pył. Choć Riddle'ami zatrutą mam krew, Z Gauntów jestem. To oni sprawili, Żem się już z okowów uwolnił." ☆☆☆ - Widzisz, to ciebie różni...