🔮 Część czwarta

785 65 33
                                    

Cieszyłam się z braku treści pokarmowej w moim żołądku, bo w tamtym momencie pewnie bym ją zwróciła. Ostatnim o czym marzyłam to wymiotowanie przy Wysokiej Kapłance.

- Tak, tam są trupy - spojrzałam na czarnowłosą.

- Przynajmniej nie postradałam zmysłów - zaczęła wolno zbliżać się do zmarłych, aby bliżej im się przyjrzeć.

Z obu stron zza drzew, obok potencjalnego miejsca masowego samobójstwa, pojawili się ludzie. Ubrani byli w długie, złote togi z ozdobnymi haftami na dole i rękawach. Na ciemnych głowach mieli zarzucone kaptury. Przemieszczali się w naszym kierunku, jakby lewitując w powietrzu. Z ich ust wydobywała się cicha, ponura melodia przeradzająca się w głośne jęki i wrzaski ekstazy. Każdy z nich trzymał w jedej z dłoni coś przypominające miotełki, mające zamiast włosia metalowe tyczki. Poruszając przedmiotem sprawiali, że żelazna część wydawała grzechoczące dźwięki.

- Vademecumi - Morgana bez lęku podeszła bliżej nich.

Tymczasem, mężczyzna stojący w środku korowodu zdjął kaptur, ukazując swoją łysą głowę, pokrytą wytatuowanymi napisami.

- Morgana Pendragon - odrzekł wyruszając naprzeciw niej, gdy reszta orszaku stała. - Spodziewaliśmy się ciebie.

- We własnej osobie. Zatem chyba wiesz czego szukam - uśmiechnęła się jednoznacznie spoglądając na trupy. - Oni też szukali? - wskazała na zwłoki.

- To tylko nasza ostatnia ofiara - poprawił ją rozradowany. - Przybądź do mnie w gościnę. Tam powiem ci wiecej.

- Oczywiście - skinęła na mnie głową abym podeszła.

Bez słów ruszyłam w jej kierunku, czując na sobie wzrok około dwudziestu zakapturzonych mężczyzn.

- Szczęście nam dziś dopisało i jesteśmy na dobrej drodze. Spoczniemy u mojego przyjaciela - powiedziała szybko, a wręcz bełkotliwie, gdy podeszłam.

Razem z korowodem wyruszyłyśmy na północ, gdzie miała znajdować się siedziba Vademecumenów. Wszyscy patrzyli pustym wzrokiem przed siebie, jakby nie czerpali z życia radości. Zapewne to co wyznawali, wprowadzało wiele zasad w ich życie i zakazów. Ciągłe ograniczenia zmieniły ich sposób funkcjonowania oraz odczuwania szczęścia. Nawet podczas wędrówki, razem z nami, nie przestali mruczeć jakiś rodzimych melodii. Wiedźma szła u boku tego samego mężczyzny, cały czas dyskutując, a wręcz flirtując. Mijaliśmy coraz bardziej mocarne drzewa, a wokół było coraz cieplej. Po kilku godzinach doszliśmy do miejsca, w którym miałam wrażenie, że kończy się świat. Był to jakby wielki okrąg otoczony zielonymi drzewami, roślinnością i ciemnością, ale w nim było inaczej. Na dębach stanowiących obwód koła, powieszono jeszcze więcej rozkładających się umarłych. Były tam też pale, na których widniały ponabijane głowy murzynów. Gdy przechodziłam prawie zwymiotowałam, dbając o to żeby nie dotknąć żadnego z obślizgłych ciał.
Nie można było dostrzec tego miejsca z lotu, gdyż konary drzew, znajdujących się po bokach wielkiego kręgu, zasłaniały dokładnie niebo. Mimo braku dostępu słońca było tam niesamowicie jasno. Mech i trawa wyścielające podłoże, zmieniły się tam w suche badyle rosnące w popękanej, czerwonawej ziemi i złocistym piachu. Temperatura była zdecydowanie wyższa niż w innych częściach lasu. Duchota sprawiła, że w momencie na mojej cerze pojawiły się rumieńce, a czoło zrosiły małe krople potu. Mniej więcej na środku tego miejsca, około dwa kilometry od brzegu, znajdowała się pieczara, której pilnowali vademecumeni.
Doszliśmy tam bardzo szybko, więc z łatwością mogłam dostrzec zabite psy powieszone u jej wrot. Bez zbędnych komentarzy, strażnicy wpuścili przywódcę, Morganę oraz mnie do środka. Schodziliśmy w milczeniu stromymi, małymi schodkami trzymając się pozłacanych poręczy. Im bliżej dołu, tym bogatsze zdobienia można było zobaczyć. Ściany udekorowane jakimiś malunkami, drogocenne oświetlenie oraz zapach lawendy, a nie gnijących ciał.

Zakochana w czarownicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz