🔮 Część dziesiąta

666 61 24
                                    

Dwa kolejne dni nie służyły naszej podróży. Cały czas kropił deszcz, a zimny wiatr wrzucał w nasze włosy liście drzew. Byłam niesamowicie zmęczona, a kilka drzemek, gdy na chwilę przestawało padać, nie pomagało. Nie próbowałam namawiać Morgany do postoju w jakimś wynajętym pokoju, ponieważ nie wypadało mi dysponować jej pieniędzmi.

W czasie tych dwóch dób odwiedził nas Agravaine. Nie miałam pojęcia skąd wiedział, gdzie jesteśmy, a jego widok wprawiał mnie w ogromną złość. Zaraz po jego przybyciu poszłam się przejść, co ich ucieszyło, bo mogli porozmawiać bez świadka. W zasadzie zamiast spaceru, poświęciłam czas na rzucanie kamieniami i uderzanie pięściami w korę drzew. Moja pani mogła na nim polegać. Był bardzo lojalny i może to głupie, ale za to go nienawidziłam. Oczywiście, to nie mogła być zazdrość. Tak sobie powtarzałam. Zresztą, on darzył mnie podobnym uczuciem. Byłam tego pewna, jak niczego innego. To ja miałam być jej wsparciem, żywym biuletynem dworskim. Osobą, do której zwróci się z najcięższym do wykonania zadaniem. Cieszyłam się, że to mnie postawiła obok swojego boku, w trakcie szukania berła przeznaczenia.

Ale kim dla niej byłam? Czy znaczyłam cokolwiek?

To pytania tak proste, że nie zawahałabym się odpowiedzi nawet czując przy szyji ostrze miecza. Byłam tylko pionkiem w jej życiowych szachach. Zwykłym, najsłabszym bierkiem, ale wystraczyło dostać się w odpowiednie miejsce na szachownicy, by wypromować w inną, dowolną figurę. Taki miałam plan. Awansować stopniowo na najsilniejszego hetmana, ktory obroni bezcenną królową w tej krwawej grze. Uświadomiłam sobie jak bardzo była dla mnie ważna, dopiero podczas nocy w karczmie. Widząc ją wystraszoną po sennym koszmarze, zobaczyłam w niej coś innego niż bezwzględną kobietę. Pod płaszczem nocy stwała się emocjonalnym, uczuciowym człowiekiem. Pamiętam tą trzęsącą się w moich ramionach księżniczkę, która pozwoliła mi spędzic noc w jej łóżku. Długo czuwałam w obawie, że złe sny powrócą do mojej pani.

Zresztą, od tego czasu Morgana była dla mnie łagodniejsza. Dogadywałyśmy się lepiej, było jakiś inaczej. Potrafiłam wyrwać ją z zadumy i sprawić, że chociaż na chwilę się uśmiechnie.

Chyba nie liczyły się już dla mnie te wszystkie razy wymierzone w twarz, groźby, przyduszania, nawet to, że sprzedała moją cnotę. Polubiłam ten brak szacunku. Chciałam by pokazywała mi kto rządzi, ciągnęła za włosy i kazała wykonywać, również absurdalne, próźby.

Wszystko byle bym była jak najbliżej niej.
Wszystko byle bym była lepsza niż on.

Czekałam między drzewami do momentu, gdy usłyszałam tupot końskich kopyt. Oznaczało to, że zausznik Morgany odjechał. Wolnym krokiem, jak gdyby wracając ze spaceru, szłam w kierunku mojej pani. Stała w miejscu kopiąc stopą w ziemi. Wiatr rozwiewał burzę czarnych włosów, wprawiając je w jeszcze większy nieład. Wydawało mi się, że jest zmartwiona. Doskonale widziałam zassany do środka policzek, ściągnięte brwi i nieobecne spojrzenie. Zawahałam się chwilę, czy przeszkadzać jej w zadumie. Zatrzymałam się kilka kroków przed nią, czekając na jakiś znak. Gwałtownie podniosła głowę, wlepiając swoje zielone oczy w moją twarz.

- Musisz napoić konie - odezwała się szybko, po czym wróciła do poprzedniego zajęcia.

Nie czekając na jej gniew, przytaknęłam i chwyciłam pojemnik z wodą, który przywiózł Agraveine. Podeszłam najpierw do Durzy, ponieważ uważałam, że koń kapłanki ma pierszeństwo. Wlewałam ciecz między duże wargi zwierzęcia, które regularnie odchylał, chcąc więcej. Obrzydzał mnie widok pożółkniętych zębów i wielkiego języka, prawie dotykającego mojej dłoni. Oczywiście, moja klacz też doczekała się swojej porcji wody. Ostatecznie napojenie naszych zwierząt zajęło mi jakieś piętnaście minut. Odwróciłam się zadowolona, aby poinformować czarownicę o wykonanym zadaniu, ale nie mogłam znaleźć jej wzrokiem. Rozglądałam się pośpiesznie z przerażeniem i na pół otworzonymi ustami.

Zakochana w czarownicyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz