Na kurwich dupach przez Pontar

1.1K 87 7
                                    

Podczas gdy wracaliśmy do miasta, zaczęłam myśleć o mojej pokręconej relacji z Rochem. Nie mogę znowu dać ponieść się chwili, mogłoby to być katastrofalne w skutkach. Nie chcę, aby się do mnie przywiązał. Nie dopuszczę do rozkwitu żadnych uczuć do niego. Miłość niszczy od środka, przekonałam się o tym na własnej skórze. W pamięci nadal miałam obraz Aidena w objęciach innej, pod starym dębem. Najbardziej zabolało mnie jednak to, że spotykał się tam ze mną. Po tym wszystkim załamałam się. Przez bardzo długi czas starałam się o tym zapomnieć. Budowałam wokół siebie mur, nie dopuszczając do siebie nikogo. Byłam tak pochłonięta rozmyślaniem o przeszłości, że nawet nie zauważyłam, że zbliża się do nas Vess. Dziewczyna szła szybkim krokiem, nie zwracając uwagi na wodzących za nią wzrokiem mężczyzn. Od razu, gdy zatrzymała się przy nas, zaczęła mówić.

- Witajcie, chciałam zapytać, czy dotrzymacie towarzystwa mi i niebieskim pasom dziś wieczorem? - zapytała spokojnie Vess.

Przez myśli przeszło mi, że powinnam zacząć unikać Rocha, a jeśli zgodzę się dołączyć do Vess na pewno go spotkam. W chwili, gdy miałam odmówić Geralt mnie uprzedził.

- Tak czemu nie, przyjdziemy. Stacjonujecie w tym budynku naprzeciw karczmy?

- Tak, to do zobaczenia wieczorem.- nim skończyła mówić, oddaliła się w znanym tylko sobie kierunku.

Ze zdziwieniem popatrzyłam na Geralta, ten jednak najwidoczniej uznał, że jej zachowanie było normalne, bo zdążył już wejść do miasta. Nie czekając dłużej, poszłam w jego ślady. Kiedy doszliśmy do karczmy zastaliśmy w środku zastaliśmy Zoltana i Triss rozmawiających o czymś. Kwestia mojej samoobrony nadal nie dawała mi spokoju. Zważywszy na sytuację z Roche'm, nie mogłam na niego liczyć. Zaczęłam intensywnie myśleć, kogo mogę poprosić o lekcję. Przez myśl przeszło mi, aby zapytać Vess, lecz porzuciłam ten pomysł przez wzgląd na Rocha. Mój wzrok spoczął na Zoltanie. W sumie on też był bardzo dobrym szermierzem i mógłby mi pomóc. Od razu, gdy podeszłam do stołu, zwróciłam się do krasnoluda, wcześniej witając Triss.

- Zoltan, mam do ciebie sprawę.

- Słucham. - powiedział zdziwiony krasnolud.

- Czy mógłbyś udzielić mi kilku lekcji szermierki? - mówiąc to, posłałam mu uśmiech.

- Pewnie, nie ma problemu. Tylko kiedy i gdzie?

- Pasuje ci jutro w południe? A co do miejsca ty znasz okolicę lepiej niż ja, więc zdaję się na ciebie. - rzuciłam.

Szczerzę miałam nadzieję, że nie wybierze tej plaży, na której byłam z Rochem. Zoltan jednak wyglądał, jakby nadal się zastanawiał, nad miejscem treningu.

- Spotkajmy się jutro na rynku, muszę pomyśleć, gdzie moglibyśmy ćwiczyć.

Przez kolejne godziny słuchałam opowieści Zoltana, pomimo tego, iż mówił ciekawie, brakowało mi Jaskra. Bard zawsze znał jakieś interesujące szczegóły każdej opowieści. Ciekawiło mnie czy ruszył na podboje miłosne, czy jednak nadal leczy kaca spiąć. Czas płynął nieubłaganie. Ani się obejrzałam, a już nastał wieczór. Niedługo musieliśmy iść do Vess i niebieskich pasów. Nie byłam zachwycona wizją unikania Vernona przez cały wieczór, ale cóż poradzić, nie miałam wyjścia. Około godziny po zmierzchu ruszyłam niechętnie za Geraltem w stronę budynku zajmowanego przez kompanię Rocha. Budynek nie był zbyt duży ani nowy. Już przed drzwiami słychać było odgłosy biesiady. Geralt nie trudził się pukaniem i od razu wszedł do środka. Z lekkim ociąganiem poszłam w jego ślady. W środku było dość tłoczno. Już na progu zostaliśmy gorąco powitani przez niebieskie pasy. W centralnej izbie było gwarno, kilkoro mężczyzn grało w kości i popijali przy tym piwo, a reszta wesoło gawędziła. Z obawą zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu Rocha. Na szczęście nie było go w zasięgu wzroku. Przysiadłam na brzegu jednego ze stołów i z zainteresowaniem zaczęłam przysłuchiwać się rozmowie dwóch mężczyzn.

- Nie wiesz co ostatnio dzieje się z Vernonem? Całymi dniami jest nieobecny myślami, po czym możę zniknąć na kilka godzin.- zapytał pierwszy z nich.

- Niestety, ale jeśli mam być szczery pewnie trapi go sprawa zabójcy króla. -mruknął drugi, popijając piwo.

- Zapewne masz rację.

Słuchając tego wszystkiego, po plecach przebiegł mi dreszcz. To jego znikanie dotyczyło treningów ze mną, a nieobecność duchem nie zwiastowało niczego dobrego. Doszłam do wniosku, że muszę się napić. Zaskoczyłam ze stołu i ruszyłam w poszukiwaniu jakiegoś kufla. Długo nie musiałam szukać, pod ścianą stała beczka z piwem i kilka czystych drewnianych kubków. Nie czekając, napełniłam naczynie, po czym wzięłam kilka łyków trunku. W chwili, gdy wyczułam czyjąś obecność za plecami, było już za późno. Gwałtownie się odwróciłam, przy okazji oblewając osobę przede mną. Kiedy zlustrowałam wzrokiem mężczyznę, zatkało mnie. Koło mnie stał nie kto inny jak Roch. Zaczęłam myśleć nad możliwą drogą ucieczki. Niestety Vernon postanowił zacząć rozmowę.

- Słyszałem, że zamierzasz trenować z Zoltanem. To prawda?

- Tak, postanowiłam więcej cię nie męczyć po ostatnim razie. Poza tym razem z Geraltem macie ważniejsze sprawy na głowie, dotarcie do królobójcy to teraz priorytet. - powiedziałam.

- Niby tak... Ale i tak na razie nic nie możemy zrobić, zabójca jest w zmowie z Iorwetem i Scoia'tael. Mogłem poświęcić ci tę godzinę lub dwie.

Kiedy miałam odpowiedzieć, z centrum sali rozległ się głośny śmiech, po czym jeden z niebieskich pasów zaczął wykrzykiwać.

- Kto ze mną zagra w kości?

Uśmiechnęłam się w duchu. W kości byłam całkiem niezła i z podpitym mężczyzną mogłam łatwiej wygrać. Pomału zaczęłam iść w stronę biesiadników, ale powstrzymała mnie ręką Vernona na moim ramieniu.

- Uważaj, Brandon jest trudnym przeciwnikiem, jak dotąd mało komu udało się z nim wygrać.

- Nie grał jeszcze ze mną.

Teraz już pewnym krokiem podeszłam do stołu i usiadłam naprzeciw niejakiego Brandona.

- Przyjmuję twoje wyzwanie, gramy dla zabawy?

- Oczywiście, że nie, ja oferuję dwa sztylety... - wykrzyknął rozochocony mężczyzna.

- Ja mogę postawić swój miecz, ale obawiam się, że będzie dla ciebie o wiele za lekki.

- Wystarczy mi całus od ciebie śliczna.- mówiąc to, mrugnął do mnie.

Po tym stwierdzeniu rozległo się chóralne "ooooo" i wszyscy zaczeli z wielkim zainteresowaniem czekać na moją reakcję, będąc pewna wygranej, postanowiłam się zgodzić.

- Zgoda.- mruknęłam i oparłam głowę na dłoniach.

Ukradkiem zerknęłam na Rocha, w głębi duszy liczyłam, że nie obejdzie go to, jednak zauważyłam, że ma zaciśniętą szczękę. Czyli jednak moje obawy się sprawdziły, musiał coś do mnie czuć. Zaczęliśmy rozgrywkę. Przez pierwsze kilka minut pozwalałam wierzyć Brandonowi, że wygra, przy czym bacznie obserwowałam Vernona. Z każdym moim "potknięciem się" zaciskał pięści. W chwili kiedy mój przeciwnik był już pewny zwycięstwa, postanowiłam skończyć tę szopkę. Szybko zaczęłam nadrabiać zaległe punkty. Już po kilku chwilach miałam tak dużą przewagę, że Brandon postanowił się poddać. Uśmiechnęłam się cynicznie i wyciągnęłam dłoń po sztylety.

- Nie należy być nigdy zbyt pewnym siebie.

- Niestety nie spodziewałem się, że w ogóle znasz zasady, a co dopiero, że umiesz tak dobrze grać. - burknął niechętnie mężczyzna, podając mi broń ukrytą w prostych skórzanych pochwach.

Roześmiałam się szczerze, po czym wychyliłam się przez blat stołu i złożyłam szybki pocałunek na policzku Brandona. Ten zaskoczony zastygł bez ruchu.

- A to za co?

- Nagroda pocieszenia, za to, że nie znałeś moich umiejętności.

Mężczyzna wyraźnie poweselał i zaczął popijać piwo. Ja tymczasem przypięłam nową broń do paska i zerknęłam na Roche'a, który miał mord w oczach. Kontynuując swój plan ignorowania Vernona, sama zaczęłam opróżniać swój kubek, oddając się urokom biesiady. Przez około półtorej godziny udawało mi się z powodzeniem unikać towarzystwa dowódcy niebieskich pasów. Podczas gdy rozmawiałam z Vess i Geraltem do izby wpadło dwóch wieśniaków i zaczęli się awanturować.

- Tu są! Tu są żołdacy co zbezcześcili posąg Vejopatisa!

- Na widły ich!

Hałas przyciągnął Roche'a, który spokojnie zapytał, o co chodzi.

- Co się stało?

- No takie tam... Urządziliśmy sobie turniej.

- Ci żołdacy zbeszczescili posąg Vejopatisa, nie szanują naszych bóstw.

- To nie są żołdacy, tylko niebieskie pasy, zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? - rzekł wolno Vernon.

- Niebieskie czy czerwone, psia mać, to i tak kurwie syny!

- Że co proszę. - Roch lekko podniósł głos, patrząc z ukosa na chłopów.

- No.... -pierwszy z plebejuszy spuścił głowę.

- Tak trzeba! Piwo dla tego dzielnego człowieka, wypijesz moje zdrowie. Zdrowie kurwiego syna Vernona Richa. - wykrzyknął Vernon.

Coś mi nie pasowało, że Roch ot tak pozwolił obrażać swoich ludzi.Geralt też czuł, że coś się świeci, bo włączył się do wymiany zdań.

- Vernon....

Kiedy jeden z niebieskich pasów oddalił się zapewne po napitek Vernon przywalił mieszczaninowi pięścią w żołądek, przez co tamten zginął się w pół, i upadł na podłogę.

- Chlej z podłogi piwo od kurwiego syna!

Za plecami usłyszałam tylko zaniepokojony głos Vess.

- Geralt zrób coś.

Wiedziałam, że interwencja wiedźmina może tylko pogorszyć sytuację, więc miałam zamiar sama zareagować. Niestety Geralt mnie ubiegł i sam zwrócił się do mocno zdenerwowanego Rocha.

- Vernon... Zostaw ich.

- Bo co? Co mi zrobisz?

Nerwy mężczyzny osiągnęły zenit, bo ruszył w kierunku Geralta. Musiałam coś szybko zrobić, bo zanosiło się na lanie się po mordach. Nie wróżyłam jednak żeby Roch wygrał tę potyczkę. Nie zwlekając, podeszłam do chłopa zwiniętego na podłodze. Gdy tylko nad nim stanęłam, chwyciłam go za tył starej znoszonej, najprawdopodobniej lnianej tuniki, pociągnęłam go do góry, co było dość trudnym zadaniem, zważywszy na jego wagę, i zaczęłam prowadzić w kierunku wyjścia. Zanim jednak opuściłam izbę, zwróciłam do Geralta i Rocha, którzy już szykowali się do bójki.

- Wy dwaj spokój.- rzuciłam szybko i spojrzałam na drogiego mieszczana stojącego koło mnie - A ty, jeśli nie chcesz oberwać, radzę ci dobrowolnie iść za mną.

Mężczyzna, którego trzymałam, musiał być w szoku, gdyż musiałam go prawie ciągnąć za sobą. Gdy byli już za drzwiami pędem wróciłam do izby. Na miejscu zobaczyłam, że Vernon nadal wkurzony idzie w kierunku wyjścia a Vess zaczęła ostrą wymianę zdań z Geraltem.

- Nie oceniaj go zbyt surowo, nie miał łatwo w życiu.

- Nie oceniam go, po prostu nie lubię sadystów.

- Vernon był pół sierotą. Jego matka była kurwą, a ojca nie znał. Dzieci wyzuwały go od kurwich synów, przez co to wyzwisko mu się źle kojarzy.

- Rozumiem...

- Dajmy mu trochę czasu, musi ochłonąć, a teraz napijmy się.

Ja, nadal czując konsekwencję ostatniego picia z Zoltanem poprzestałam na jednym kuflu piwa. Po kilku kolejkach wszyscy byli dosyć wstawieni towarzystwo wpadło na pomysł udania się do burdelu. Każdemu ten pomysł bardzo się spodobał i ochoczo ruszyli w kierunku domu publicznego. Na miejscu wynajęli kilka panienek i kazali zanieść się nad Pontar. Jako że ja i Vess byłyśmy trzeźwe z po wątpieniem obserwowałyśmy ich poczynania. Nad rzeką zaczęli "ujeżdżać" kurtyzany i wykrzykiwać, że na kurwich dupach przepłyną Pontar. Razem z Vess próbowałyśmy ich powstrzymać, oni jednak upierali się przy swoim, nawet Geralt nie chciał słuchać. Stwierdziłam, że mam dość wrażeń jak na jeden dzień chciałam jak najprędzej znaleźć się w łóżku. Pożegnałam się z moją towarzyszką, która też postanowiła zostawić w spokoju bawiących się mężczyzn. Podejrzewałam, że jutro wiedźm będzie miał o wiele gorszego kaca niż ja.

-----------------------------------------------------------

Witam, serdecznie przepraszam za taką długą zwłokę z nowym rozdziałem, oraz za wszystkie możliwe błędy. Jak dotąd najdłuższy rozdział, mam nadzieję że przypadnie wam do gustu. ( Po korekcie)

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz