Śmierć zdrajcy

1K 81 3
                                    

- Skoro i tak już nie śpisz, pójdziesz ze mną, sprawdzimy, czego chce ode mnie wiedźmin. - powiedział Iorweth głosem nieprzyjmującym sprzeciwu.

Mężczyzna nie czekał na moją odpowiedź i po prostu wyszedł na zewnątrz. Przez myśl przeszło mi, nawet żeby zrobić mu na złość i się go nie posłuchać. Ta opcja wydała mi się na tyle kusząca, że postanowiłam ją wypróbować. Usiadłam wygodnie i zaczęłam się wpatrywać w wejście namiotu. Na efekty swojego postępowania długo czekać nie musiałam. Już po chwili zirytowany elf zajrzał do środka.

- Czy nie wyraziłem się dosyć jasno, mówiąc, że idziesz ze mną? - sykną Iorweth.

- Hmmm, o ile sobie przypominam, nie należę do komanda, i nie masz prawa wydawać mi rozkazów. - rzuciłam ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.

Moje słowa wyraźnie zbiły mężczyznę z tropu. Łatwo było się domyślić, że nieczęsto ktokolwiek sprzeciwiał się jego woli.

Cóż... Niemiła odmiana dla niego.

Udając znudzenie jego osobą, ziewnęłam przeciągle, po czym oparłam głowę na rękach i zaczęłam się w niego intensywnie wpatrywać. Minęło dobre kilka chwil, nim Iorweth w pełni odzyskał rezon.

- Może i nie należysz do komanda, ale jak na razie przebywasz w moim obozie, i będziesz robić to, co ci każe. - stwierdził pewnie mężczyzna, w pełni wchodząc do namiotu. - Więc albo pójdziesz grzecznie sama, albo ci pomogę.

- Chętnie to zobaczę... - wymamrotałam cicho pod nosem, nie ruszając się choćby o milimetr z miejsca.

Iorweth najwidoczniej usłyszał mój złośliwy komentarz, bo bezceremonialnie przerzucił mnie przez ramię i wyszedł na dwór. Na nic zdały się moje protesty i próby uwolnienia. Mężczyzna pozostawał nieugięty, niosąc mnie przez opustoszały jeszcze obóz. Nieliczni, których mijaliśmy, nie wydawali się jednak zdziwieni zachowaniem swojego dowódcy.

Świetnie, znowu palnęłam kilka słów za dużo.

Zrezygnowana po raz ostatni uderzyłam elfa w plecy i skupiłam swoją uwagę na obozowisku. Nie widziałam jednak zbyt wiele, przez które włosy opadały mi na twarz. Jedyne co udało mi się dostrzec przez ciężką kurtynę loków, to kilkanaście sporych namiotów i ognisko usytuowane w samym środku obozu. Iorweth celowo szedł bardzo wolnym krokiem, niosąc mnie jak prostą, wiejską dziewuchę. Z każdym kolejnym krokiem czułam, że moje policzki przybierają coraz ciemniejszy odcień czerwieni, nie wiedziałam, czy z zażenowania, czy jednak ze złości, lub z obu tych powodów. W głowie natomiast zaczęłam obmyślać spektakularne plany morderstwa Iorwetha. Po kilku minutach, które dla mnie były wiecznością, elf wreszcie opuścił teren obozowiska, zagłębiając się w kojącą zieleń lasu.

- Puść mnie w tej chwili! - syknęłam ze złością, na nowo podejmując próby uwolnienia się.

- Proszę bardzo. - powiedział cynicznie Iorweth.

Mężczyzna zatrzymał się i zrzucił mnie na ziemię. Z impetem upadłam na tę część pleców, gdzie tracą one swoją szlachetną nazwę. Rzuciłam wściekłe spojrzenie elfowi, który stał i się złośliwe uśmiechał.

- Ty... - zaczęłam, szukając w myślach jak najbardziej kreatywnego wyzwiska.

- Tak... ? Przecież sama chciałaś, żebym cię puścił. - mówiąc to, elf posłał mi triumfalny uśmiech.

Głupi, bezczelny wiewiór.

W sumie miał racje, aczkolwiek doskonale wiedziałam, że celowo zbyt dosłownie potraktował moje żądanie. Iorweth chcąc się zrehabilitować, wyciągnął rękę, żeby pomóc mi się podnieść. Ja jednak jedynie popatrzyłam na niego z mordem w oczach, po czym wstałam sama, ignorując jego wyciągniętą dłoń. Mężczyzna z lekkim westchnieniem ruszył przed siebie. Nie mając lepszego wyjścia, bez słowa poszłam za nim. Wolałam nie sprawdzać, do czego jest jeszcze zdolny. Trzymałam się kilka kroków z tyłu, chcąc uniknąć jego, jakże uroczego, towarzystwa. Iorweth najwidoczniej to uszanował, bo szedł dalej, nie zwracając na mnie większej uwagi. Zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem się nie " zgubić ", ale sytuacja, która miała miejsce przed chwilą, kompletnie ostudziła moje zapędy. Nawet nie próbując ukryć zdenerwowania, wlokłam się za elfem. Po krótkim marszu, który upłynął w kompletnym milczeniu, znaleźliśmy się na polanie, która do niedawna była leżem krabopająka. Na miejscu czekał już na nas Geralt. Mężczyzna na pierwszy rzut oka wyglądał spokojnie, lecz wprawne oko było w stanie dostrzec, że coś go dręczy.

- Czego chcesz Vatt'ghern ? - zapytał neutralnym tonem Iorweth.

- Letho teleportował się z Triss do Aedirn.

- Blede arse! - syknął Iorweth, przeczesując ręką włosy. - Nie mam wątpliwości, gdzie się udał, w pobliżu Vergen stacjonuje komando, które miało pomóc pozostałym dwóm królobójcą. - kontynuował wyraźnie zły elf.

- Za wszelką cenę muszę się tam dostać. - powiedział zawzięcie Geralt.

- Nie tylko ty wiedźminie ... Trzeba ostrzec komando. - stwierdził nieco spokojniej Iorweth.

- Nie chce psuć waszych planów, ale do Aedirn jest 6 -7 dni drogi, nawet jeśli podróżowalibyśmy bardzo szybko, nie dotrzemy tam na czas. - rzuciłam spokojnie, sprowadzając ich na ziemię.

- To niestety prawda, trzeba by cudu. - mruknął Iorweth.

Kątem oka dostrzegłam zmęczenie wypisane na jego twarzy, pomimo swojego wieku dźwigał na barkach wielką odpowiedzialność. Może i niekiedy jego działania były niewłaściwe, ale postępował zgodnie ze swoimi poglądami, a co najważniejsze dbał o komando. Zaczynałam dostrzegać jego drugie oblicze.

- Nie koniecznie, wystarczy łódź. To skróciłoby dostatecznie czas podróży. - stwierdziłam rzeczowo, czekając na reakcję moich rozmówców.

- To nie głupie, tylko skąd mielibyśmy ją wziąć? - wtrącił zaciekawiony wiedźmin.

- A barka więzienna? - zapytałam lekko. - W końcu jest na tyle duża, by pomieścić komando i jako jedyna, poza łodzią niebieskich pasów, nie potrzebuje wykwalifikowanej załogi. - kontynuowałam, nie spodziewając się nawet, że moi rozmówcy potraktują to poważnie.

- Pffff, barka więzienna pilnowana jest przez ludzi tego kundla Loredo. A ty proponujesz, żebyśmy radośnie popłynęli nią do Aedirn. - stwierdził cynicznie elf, zmniejszając odległość dzielącą go od wiedźmina, nadal jednak utrzymując bezpieczny dystans.

- Pomysł sam w sobie nie jest zły. Kluczem do sukcesu jest dobry plan i jego odpowiednie wykonanie. - powiedział białowłosy.

- Zatem co mamy robić? - zapytał dużo spokojniejszym tonem Iorweth.

- A gdybyś znowu udawał więźnia? - zwróciłam się do elfa. - W końcu Geralt współpracował z komendantem, więc z łatwością powinniśmy dostać się na barkę, pod pretekstem odprowadzenia tam ciebie. - rzekłam, czekając na reakcję mężczyzn.

- I co potem? Sami mamy pozbyć się wszystkich strażników? Ciebie naturalnie nie uwzględniam, bo widziałem twoje marne umiejętności w zakresie walki. - rzucił kpiąco Iorweth, nie zaszczycając mnie choćby krótkim spojrzeniem.

Ten cholerny elf zaczynał mi działać na nerwy, jednak powstrzymałam chęć ciśnięcia przekleństwem i po prostu kontynuowałam swoją wypowiedź nad wyraz miłym głosem.

- Nie dałeś mi skończyć. Chciałam powiedzieć, że komando dołączyłoby do nas, gdy tylko dostaniemy się na łódź. Twoi towarzysze do portu przekradną się lasem i zaatakują w odpowiednim momencie. Element zaskoczenia niewątpliwie będzie działał na naszą korzyść i bez większych przeszkód powinniśmy przejąć barkę. - wyjaśniłam.

W oczach Iorwetha dostrzegłam błysk lekkiego zaskoczenia. Pewnie mężczyzna nie spodziewał się, że potrafię taktycznie myśleć. Może Ciaran miał rację i Iorweth faktycznie przestanie na mnie patrzeć przez pryzmat wydarzeń z Rochem.

- To może wypalić. - mruknął z podziwem elf. - Musimy się tylko odpowiednio zgrać. Wracamy do obozu, trzeba powiadomić komando.

- Zaraz zaraz, a co z niebieskimi pasami? Jakoś nie wydaje mi się, żeby Vernon ot tak, pozwolił odpłynąć swojemu najgorszemu wrogowi. - zapytałam z po wątpieniem.

- W razie, gdyby sprawiał jakiekolwiek problemy, zajmę się nim osobiście. Chyba się o niego nie martwisz? - zapytał Iorweth, po czym wymownie na mnie spojrzał.

- Ja? Skądże znowu. Przecież doskonale umie sam o siebie zadbać. - powiedziałam oschle, dumie podnosząc głowę.

Mimowolnie wzdrygnęłam się na sam dźwięk jego imienia. Jego działania były pełne sprzeczności. Zapewniał, że nie pozwoli, by stała mi się żadna krzywda, a praktycznie zaraz po tym, zabiłby mnie bez wahania. Na myśl o wszystkich " romantycznych " uniesieniach zrobiło mi się niedobrze. Czułam obrzydzenie do samej siebie. Przez moją głupotę Ciaran o mało nie zapłacił życiem. Bałam się bezpośredniej konfrontacji z Rochem. Wątpiłam, że po raz drugi dałabym mu radę. W końcu działanie pod wpływem adrenaliny to zupełnie co innego niż walka twarzą w twarz. Zaaferowana swoimi myślami nie zauważyłam, nawet kiedy wyłączyłam się z rozmowy.

- ... A teraz za mną wiedźminie, tylko bez żadnych sztuczek. Ciebie też się to tyczy, chyba że znowu mam ci pomóc? - rzucił ze sztucznym uśmiechem Iorweth.

- Obejdzie się. - burknęłam chłodno, patrząc na niego spode łba.

Wiedźmin: Lis Puszczy (KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz