34.

356 22 10
                                    

•Camille's POV•

To było pewne, że nasz wyjazd odbije się echem po Seattle, ale ani przez chwilę nie pomyślałam, iż media będą żywiły się tym tematem przez miesiąc. Codziennie pojawiały się nowe artykuły w gazetach oraz na portalach społecznościowych, gdzie kwestionowano moją heteroseksualność. Bree już dawno określiła się jako osoba biseksualna, dlatego więc głównym smakiem tamtego miesiąca, byłam właśnie ja. Nawet w maju dziennikarze dobijali się do mojej mailowej skrzynki, proponując liczne wywiady. Odprawiałam ich jednak z kwitkiem, mając nadzieje na to, że sprawa sama ucichnie. Nie chciałam niczego potwierdzać, skoro sama nie do końca wiedziałam, czy te drobne eksperymenty miały prawo mieć zastosowanie w mojej przyszłości.

Całkowicie inną sprawą było to, co działo się w domu. Chloe Martinez bywała naszym codziennym gościem, wpraszając się już od samego rana z kawą i swoim sztucznym uśmiechem, który mój ojciec kupował w ciemno. Ja i Bree byłyśmy cholernie zniesmaczone, ponieważ z każdą chwilą na nowo widziałyśmy, jak zacierała ręce, z których ślepo jadł Szary. Okej, na początku wydawała się miła: przez pierwsze kilka tygodni próbowała złapać kontakt ze mną oraz Sebastianem, jednak całkowicie przegięła, mówiąc mojemu ojcu co mogliśmy, a czego nie. Unikałam wchodzenia z nią w konflikty, jednak Sebastian nie wyrabiał jej rządzenia. Po którymś z rzędu szlabanie na granie na gitarze, nieźle się wkurzył. Pokłócili się, co mnie wcale nie dziwiło, ponieważ zabraniała mu rozwijania swojej pasji. Od tamtej pory w ogóle się do siebie nie odzywali.

On i jego przyjaciele spotkali się kilka tygodni wcześniej, żeby spędzić ze sobą czas. Zdecydowali, że śmierć jednego z członków ich paczki nie powinna zaprzepaszczać tego, co przez lata sprawiało im niesamowitą frajdę. Dlatego też zaplanowali wielki powrót do muzyki. Od tamtego dnia codziennie spotykali się w najróżniejszych miejscach, tworząc teksty oraz nuty do kolejnych piosenek. Czasami towarzyszyłyśmy im z Bree, gdy wpadali do nas. Siedzieliśmy całą paczką, najczęściej wygłupiając się i fałszując, podczas gdy chłopcy bardzo ślimaczym tempem starali się wdrążyć jakikolwiek progres w ich twórczość. To dzięki jednym z takich spotkań postanowiłam na własną rękę rozwijać się muzycznie. Stwierdziłam, że nikt nie spełni moich marzeń oraz ambicji. Dlatego też zapisałam się na lekcje gry na pianinie, których udzielała jedna z moich nauczycielek w liceum. Oprócz tego Philip - jeden z przyjaciół Sebastiana oraz członek kapeli - poświęcał mi pół godziny po każdym takim spotkaniu, będąc sędziom moich postępów. Jego adopcyjna mama była dosyć znaną pianistką i za życia uczyła go wielu kawałków, co postanowił pokazać również mi.

Jeden z takich razów miał swojego pobocznego słuchacza, na którego jednak nie zwracałam uwagi aż do samego wyjścia Phila.

- Poddaje się, mam dość - jęknęłam, opierając łokcie na klawiszach. Po salonie poniósł się dość nieprzyjemny dźwięk, który całkowicie zignorowałam.

- Hej, nie rób tak. Wiesz, jakie to pianino było drogie? - mruknął, dotykając je opuszkami palców, aby zdusić hałas.

- Nie - odparłam. - A ty wiesz? - Zaśmiałam się, gdy udzielił mi twierdzącej odpowiedzi. Nie drążył jednak tego tematu, nakazując:

- Spróbuj jeszcze raz. Prawie masz to opanowane, mylisz tylko ostatnie dwie nuty.

Postanowiłam się z nim nie kłócić, powtarzając wykuty fragment. Znowu poległam, jednak zamiast narzekać, uparcie kontynuowałam grę, ostatecznie poprawnie kończąc wyuczony fragment.

- Udało się!

- Tak, udało! - odparł, bardziej z rozbawieniem moją reakcją, niż podzielając entuzjazm. - Teraz powtórz ten sukces pięć razy i możemy kończyć.

One last breath •50 shades of Grey fanfiction• #3Where stories live. Discover now