08. vicky porter

82 16 1
                                    

Przejechała czerwoną szminką po ustach, wyraźniej podkreślając ich kształt i sięgnęła po tusz do rzęs. Vicky Porter wiedziała, że musi wyglądać idealnie. Z jednej strony bardzo tego chciała. Podobało jej się to, że chłopcy odwracali się za nią, a dziewczyny posyłały jej zazdrosne spojrzenia. Vicky była już do nich przyzwyczajona, bo czuła je na sobie codziennie. Z drugiej strony właśnie tego od niej oczekiwano. Taką miała opinię i nawet jeśli bardzo chciała, nie umiała tego zmienić. Nawet zaraz po przyjeździe do nowego miasta, na obrzeża Filadelfii, która nie była wcale tak blisko Nowego Jorku. A jednak. Jakimś cudem opinia o niej dotarła aż tutaj. Najwyraźniej nie była też tak daleko od Nowego Jorku jak by sobie życzyła.

Wstała od toaletki i weszła do garderoby, z której wyszła już ubrana. Związała włosy w kok. I tak nie miała dzisiaj zamiaru nigdzie wychodzić, ale w razie czego była już ubrana. Bez pośpiechu zeszła na dół. Czuła zimno bijące od marmurowej posadzki nawet mimo skarpetek.

- Dzień dobry. - powiedziała wchodząc do kuchni.

Nalała sobie kawy do ulubionego kubka w zielone kropki i usiadła do stołu. Jej mama rzuciła jej tylko przeciągłe spojrzenie  i uśmiechnęła się. Kobieta siedziała czytając poranną gazetę i jedząc przygotowane przez siebie kanapki, których talerz stał na stole między nimi. Kiedy czytała, z okularami na czubku nosa, wyglądała prawie jak lustrzane odbicie Vicky. Nie licząc tego, że ona odziedziczyła włosy w kolorze miedzi po ojcu, można by je wziąć za siostry. Miały nawet te same zielone oczy i pełne usta. Vicky czasem nienawidziła faktu, że są tak podobne. Nawet w wyglądzie nie mogła mieć nic całkowicie swojego. Gdy o tym myślała, wydawało jej się to całkowicie idiotycznie. Poczęstowała się jedną z kanapek z szynką i zabrała się do jedzenia, przeglądając Facebooka.

- Skarbie, ile razy prosiłam cię, żebyś nie bawiła się telefonem, podczas posiłków?

Vicky westchnęła i zablokowała go, wsuwając do przedniej kieszeni dresów.

- Może w takim razie ty też odłożysz gazetę i ze mną porozmawiasz? - odparła zgryźliwie.

Pani  Porter uśmiechnęła się pobłażliwie i odrzuciła gazetę na sąsiednie krzesło. Popatrzyła prosto w oczy córki z uwagą. Vicky upiła łyk czarnej kawy.

- Co tam w szkole?

Dziewczyna zaśmiała się. No tak, nie miały innych tematów.

- Jak w szkole? A jak może być? Dopiero co zaczęłam do niej chodzić.

- Masz już jakiś przyjaciół?

Kiwnęła głową. Miała. Oczywiście, że miała. Jeśli ludzi z którymi upijałam się ostatnio do nieprzytomności na imprezie i paliłam trawkę mogę nazwać przyjaciółmi to tak, mam ich wielu pomyślała. Ale nigdy ci o tym nie powiem.

- Może pojedziemy dzisiaj wybrać ci dywan do pokoju? - W oczach Danielle Porter dostrzegła coś dziwnego, czego jednak nie mogła rozszyfrować.

Przygryzła policzek od środka, próbując jak najszybciej wywinąć się z tej dziwnej i niecodziennej dla niej sytuacji.

- Chętnie, ale właściwie to umówiłam się już z kimś. - A widząc, że kobieta patrzyła z lekkim powątpiewaniem dodała:

- To kolega ze szkoły. Ethan. Obiecał pokazać mi miasto.

Danielle uśmiechnęła się szeroko i powiedziała, żeby w takim razie Vicky nie czekała na nią z obiadem, bo pewnie wróci późno. Próbowała jeszcze pytać o Ethana, jednak jej córka była mistrzynią w udzielaniu wymijających odpowiedzi, dlatego po jakimś czasie po prostu dała spokój. To nie tak, że Vicky nie chciała rozmawiać ze swoją mamą. Ona po prostu czuła się niekomfortowo w tej domowej atmosferze. I miała ku temu powody.

Dokończyły jeszcze razem śniadanie, a następnie Danielle pożegnała się z córką buziakiem w policzek i wyszła. Miała jechać do Filadelfii po ostatnie dodatki do ich nowego domu i pozałatwiać jakieś formalności. Vicky wróciła do pokoju. Czuła się źle z tym, że okłamała mamę, ale nie miała też zamiaru udawać, że wszystko jest między nimi w porządku. Zazwyczaj dziewczyna nie kłóciła się z mamą, starała się też jej nie denerwować. Nie miała do tego ochoty. Poza tym nie chciała dodawać mamie więcej zmartwień i problemów. Mimo to była na nią zła i nic nie mogło tego zmienić. Bo Vicky Porter miała powód czuć się skrzywdzona.

Vicky położyła się na łóżku z telefonem w ręce. Przez chwilę po prostu wpatrywała się w ekran bez celu. Niemal fizycznie czuła myśli obijające jej się o czaszkę, próbujące wydostać się na zewnątrz. Jednak dziewczyna do perfekcji opanowała zdolność tłumienia ich i trzymania głęboko pod powierzchnią świadomości. Tam gdzie było ich miejsce. Kliknęła w aplikację Facebooka i przewijała powoli główną tablicę. Widząc zdjęcia jej dawnych znajomych w Central Parku poczuła jak żołądek ściska się w jednej bolący węzeł. Uniosła wzrok do góry, jak nauczyła się robić za każdym razem, kiedy czuła piekące łzy zbierające się pod powiekami. Przecież nie mogła pozwolić, żeby rozmazał jej się makijaż. Wpisała imię i nazwisko Ethana i kliknęła w jego profil. Na zdjęciu uśmiechał się tym samym ciepłym uśmiechem, jakim obdarzył ją na imprezie, kiedy oboje wyszli przed dom. Ciemne włosy sterczały mu we wszystkie strony, ale i tak wydawał się wyglądać nieskazitelnie. Bolało ją to. Zaczęła przewijać jego profil przeglądając posty i zdjęcia, których było naprawdę dużo. Nie zdziwiło ją to. Uśmiechnęła się pod nosem na widok jednego, które ktoś wstawił mu na urodziny. Wróciła na sam początek strony i jej palec zastygł w odległości milimetrów od ekranu. Po chwili zablokowała telefon i rzuciła go na łóżko obok siebie.

Nie zaprosiła go do znajomych.

to the endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz