Rozdział 10 Atak

139 10 7
                                    

Roman Pov.

      - Rom, gdzie posiałeś moją myszkę?! - Słychać wyjce z sąsiedniego pokoju na pierwszym piętrze.

- Tej przestań drzeć mordę, bo pewnie znowu wpadła ci do kibla jak ostatnio, kiedy przeglądałeś profile modelek z Playboy 'a.

- Ha, ha... ha - Wymowny śmiech przyjaciela oznajmia mi, że niezbyt się tym przejął.

- Zakład?! Jak wygram, stawiasz mi kebaba.

- Dobra, dobra.

Prycham, wychodząc na werandę. Może i z Tejem żremy się dziesięć tysięcy razy dziennie, ale trzeba przyznać, że chatę to ma niezłą. 

     Przed chwilą przestało padać i teraz w powietrzu unosi się rześki zapach wilgoci, wymieszany z delikatną wonią, roznoszoną przez kwiaty z ogrodu. Popijam czarną kawę z filiżanki i obserwuję z lekko zmarszczonymi brwiami, jak ryby w stawie wprawiają w ruch dotychczas uśpioną taflę wody. Jestem spokojny jak nigdy. Aż sam się sobie dziwię. Przez głowę przebiega mi myśl, żeby rzucić jakimś kwaśnym tekstem, kiedy tylko byle kto pojawi się w zasięgu mojego wzroku (nie licząc ryb), jednak nic sensownego nie udaje mi się wymyślić, zwłaszcza, że znajdujemy się ogólnie w położeniu arcy ciasnym.

     Spotkaliśmy się u przyjaciela niego z samego rana, tuż po tym jak Hobbs zadzwonił i powiedział, że udało im się coś namierzyć z pomocą oka boga, które Ramsey musiała trochę przeprogramować. Są spore szanse, że to Elena, zważywszy na to, że punkt lokalizacji znajduje się gdzieś w okolicach Bangladeszu. Hm... zawsze lubiła azjatycką kuchnię. Poza tym, nawet jeśli okaże się, że to fałszywy alarm, Dom może wreszcie trochę zluzuje gumy w gaciach, bo ostatnio cały czas chodzi jak na szpilkach. Odnoszę wrażenie, że nie chodzi mu już o śmierć Braina, z tym się już uporał i naprawdę nieźle się trzyma. Mam tylko nadzieję, że nie szykuje jakiejś ostrej akcji. Nie to żebym miał coś przeciwko dosadnej zemście na tych potwornych babach, ale jeśli będę musiał znowu się utopić albo , co gorsza, uciekać przed własną drużyną, bo nie wiem czy ten matoł, który właśnie na pewno wyławia teraz myszkę z muszli, przygotował żurawia ze słodką emotką, czyhającą na moje autka, to wolę być wcześniej poinformowany.

     - Ha, i co? - pytam, kiedy Tej wychodzi na zewnątrz i staje, zasłaniając mi widok na działkę. Chłopak najpierw nie odpowiada, jednak po chwili jego usta wykrzywiają się w dziwnym grymasie, a ręka wędruje do kieszeni, skąd wyciąga ociekającą wodą mysz.

- Tym razem ci się udało - mówi z niesmakiem, piorunując mnie wzrokiem.

Bardzo się trzymam, żeby nie wybuchnąć triumfalnym śmiechem, ale udaje mi się powstrzymać ciśnienie, więc wracając do środka, poklepuję go tylko po ramieniu, a dopiero kiedy mam pewność, że jest wystarczająco daleko, rozładowuję emocje i niemal zapluwam się własną śliną.

     Kieruję się do kuchni, gdzie Brian pichci chyba coś smacznego, bo już z daleka dostrzegam unoszącą się znad kuchenki parę.

- Co tam stary? - Zaglądam na patelnię.

- Naleśniki, ale jeszcze... - chłopak wyrywa naczynie spod mojego nos, zanim zdążę umoczyć palec w truskawkowym dżemie.

- Nie, nie, nie... - wygraża mi palcem przed twarzą. - Na razie nie dostaniesz żarłoku.

- Proszę cię man.

Brian jest jednak nieugięty. Dopiero kiedy wszyscy zaczynają się schodzić na obiad, pozwala mi jako pierwszemu wziąć porcję i zatopić kły w cieniutkim cieście. Kurcze, ten facet chyba minął się z powołaniem.

     Zjadamy obiad w niezupełnym milczeniu. Letty i Ramsey zmywają naczynia. Tej montuje nową, przerobioną wersję oka boga do laptopa, a Hobbs nadzoruje jego pracę. Może i jest agentem do zadań specjalnych, ale to nie daje mu prawa do przerządzania i udawania, że wie więcej. Ja bym mu mojego sprzętu nie powierzył. Prędzej roztłukłby go na miazgę, jeśli chciałby przekopiować sobie nową play-listę, a tu nici, bo zapchał sobie całą pamięć kopiami muzyki z lat osiemdziesiątych.

     Ramsey i technik próbują raz jeszcze odtworzyć i namierzyć sygnał z Barisali w Bangladeszu, który prawdopodobnie powinien doprowadzić nas do Eleny. Zbieramy się w salonie, kiedy zaczynają dochodzić z niego odgłosy niewielkich spięć między kablami a przedłużaczem, pikania czujników ruchu na trójwymiarowym, zatrzymanym w powietrzu ekranie i ciche buczenie wentylatora spod obudowy komputera. Na holograficznej płycie pojawia się czerwony punkt.

- To jesteśmy my - tłumaczy Tej. Przesuwa palcem po ekranie i przewija obraz z satelity. - A to nasz cel - Na ekranie miga inna czerwona dioda.

Tej oddala obraz i pisze odpowiednie komendy, aby komputer nakreślił drogę, jaką musielibyśmy przebyć w kilometrach.

- A te zielone smugi to my w przybliżeniu? - zauważa Ramsey, przeskakując palcem z powrotem na punkt początkowy.

- Co? - Tej spogląda na nas jakby się wystraszył. W sekundę przekierowuje widok na swoją posiadłość. Zielone kropki krążą dookoła, niby dzikie zwierzęta osaczające ofiarę.

Letty podchodzi bliżej do ekranu.

- Nie wydaje wam się, że są jakby... wysoko...

- A może...

Ostatnie słowa technika zawisają między nami. Potem powietrze wypełnia już tylko odgłos tłuczonego szkła, kiedy ubrani w czarne kombinezony uzbrojeni snajperzy wpadają przez okna do środka. W ostatniej chwili rzucamy się na podłogę, jednak zbyt późno. Czuję silny strzał i moja ręka momentalnie staje się sztywna, a oddech przyspiesza. To na pewno nie jest zwyczajny pocisk, dałbym radę wstać, krew zaczęłaby cieknąć na posadzkę. Nie wiem, jak długo udaje mi się utrzymać. Zanim zasypiam, słyszę jeszcze odłamki szyb chrupiące pod stopami snajpera.


_________________________________________________________________

Witajcie!

Nareszcie powracam do Was z nowym rozdziałem! Szczerze się przyznam, że jakoś nie mogłam się pozbierać ze wszystkim, jeszcze dodatkowo miałam treningi i zbliżał się koniec roku, ale teraz obiecuję, że będę się starać pisać jak najczęściej, skoro są już wakacje. Poza tym jestem chora XD.

Serdecznie pozdrawiam!

                                                                                Dziewczyna w Białym :)

I will love you alwaysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz