Epilog

273 10 5
                                    

Dom Pov.

- Jak się czujesz? - pytam, wchodząc do szpitalnego pokoju, skąpanego w jasnym świetle słońca, wpadającego przez szerokie okno.

- Nieźle - Tej na wpół w leżącej i na wpół siedzącej pozycji, gniecie się na łóżku. Ma na sobie swój miękki, granatowy szlafrok, a na stoliku obok stoi świeżo skończona filiżanka po kawie.

        Tuż po powrocie z granicy meksykańskiej przetransportowaliśmy przyjaciela do najbliższego szpitala, bo jego noga była w stanie więcej niż opłakanym. Tracił w niej czucie aż do kolana i tylko dzięki szybkiej interwencji lekarzy, udało się ją uratować.

No, przynajmniej część.

- Że też musieli ci amputować tę nogę - jęczy Roman, drapiąc się jednocześnie w tył głowy. Chłopak stara się nie gapić na plastikową protezę przyjaciela, jednak wychodzi mu to dość marnie.

Muszę wspominać o tym, że jako jedyny zemdlał, widząc lejącą się krew?

- Prawie nic z niej nie zostało - Tej podnosi się na rękach i opiera plecami o poduszkę.

- Założę się, że Ramsey zaraz znajdzie dla ciebie jakiś wypasiony zamiennik z mnóstwem gadżetów - stwierdza Letty.

- No, nie ma tego złego. Przynajmniej mogę opić się darmową kawą i liczyć na względny spokój.

Naraz rozlega się pisk klaksonu za oknem, a chwilę później dźwięk młota pneumatycznego w odnawianej części szpitala.

- Mówiłem. Względny.

Na tę odpowiedź wszyscy wybuchamy śmiechem.

Po chwili otwierają się drzwi do sali i staje w nich Lia, a tuż za nią Hobbs.

- Cześć Tej! - mówi dziewczyna podchodząc bliżej do łóżka. - Dzięki, że chcieliście mnie uratować.

- Nie ma za co królewno - odpowiada Tej, wyciągając do niej rękę, by mogła przybić mu piątkę. - Teraz jesteś bezpieczna.

- Posada mojego taty też, prawda tato? - Lia kieruje swoje pytające spojrzenie na policjanta.

- Tak. Właśnie tak.

- No. Po powrocie biuro wypłaciło tacie odszkodowanie, a wszystkie listy gończe skończyły w niszczarce.

- Co ty nie powiesz? - uśmiecham się do dziewczyny, po czym spoglądam na Hobbsa. - Nie taki diabeł straszny, jak go malują.


Gdzieś indziej

            Parking wydawał się pusty, ale tylko z pozoru. Żadnych hałasów, żadnych domów w okolicy.

I żadnych świadków.

Zimny wiatr wiejący z zachodu, zwiastujący ochłodzenie,owionął rosnące przy bocznej ścianie dwie wątłe brzozy. Ich liście zaszumiały, co na trochę zagłuszyło odgłos silnika.

Za jeden z filarów dyskretnie zajechało czarne Mitsubishi. Zatrzymało się nagle, cicho piskając tylnymi oponami. Wysiadł  z niego wysoki, smukły mężczyzna. Zamiatają połami swojego płaszcza po ziemi, skierował się do lewego skrzydła. Niskie obcasy jego czarnych sztybletów stukały o nieco rozkruszony już beton.

Przy opuszczonym, bocznym wjeździe stała kobieta. Miała długie, blond włosy, a jej ciemne okulary majestatycznie odbijały światło. Paliła papierosa. Mężczyzna zbliżył się do niej. Wyjął z przepastnej kieszeni zapalniczkę i też zapalił. Dym ulatywał powoli ku górze, by w końcu rozpłynąć się w powietrzu. A oni tak stali. Napawali się mdłym aromatem szluga, osiadającym w ich płucach, wypływającym przez nos. Milczeli przez dłuższy czas. W końcu, kiedy obie fajki już prawie się wypaliły, mężczyzna upuścił niedopałek i przygniótł do podeszwą buta.

- Kopę lat. Siostro - powiedział, a jego głos odbił się echem w nicości.


I will love you alwaysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz