Rozdział 13 Umiejętność zabijania ma się we krwi

107 10 0
                                    

Hobbs Pov.

     Wręcz z prędkością światła przenosimy się z Bangladeszu do Wenecji, gdzie nawiguje nas Shelly. Mimo że jej nie ufam, jest jedyną osobą, która może nas poprowadzić, a nie ma sensu grać teraz wszechwiedzącego wróżbiarza.

Okropnie mnie to denerwuje i czuje się wręcz poirytowany, bo tak naprawdę, nic się nie dowiedzieliśmy, poza tym, że te suki zwyczajnie nas wykiwały, a my zachowaliśmy się jak ostatni idioci, co wcześniej się nie zdarzało. Starałem się wyczaić, co było tego powodem i doszedłem do wniosku, że czynnikiem kluczowym był po prostu bardzo prywatny charakter tej sprawy. Nie poprawiło mi to humoru.

W tym momencie wszyscy jesteśmy zgodni, że kto pierwszy zobaczy Elenę, ma z miejsca wpakować jej kulkę w łeb i nie zwracać uwagi na fakt, że prawdopodobnie jest ona ostatnią pewną osobą, która mogłaby doprowadzić nas do Szyfru. Zmęczenie, przygnębienie i ciągły stres bez przerwy dają o sobie znać, a ja marzę tylko o tym, żeby wrócić do domu, zanim jeszcze moja córka pójdzie do liceum.

     - Jestem tak cholernie głodny, że jak zaraz czegoś nie zjem to żołądek przewinie mi się na drugą stronę - jęczy Roman, klepiąc się po brzuchu w geście bezradności.

- Dopiero co jadłeś - gasi go Brian, przerzucając magazynek swojego Barrela i wkładając nowy.

- To było dwie godziny temu!

- Ja się dziwię, jak on w ogóle może mieć ochotę na cokolwiek - stwierdza Letty, nie patrząc na żadne z nas, tylko obserwując dyskretnie tak jak wczoraj jeden z budynków po przeciwległej stronie kanału.

Kurde.

Znów mam deja vue.

Jeśli to co tu wyczyniamy nie zaprocentuje w przyszłości, przysięgam, że rzucam tę robotę i zaczynam znów trenować trzynastolatki. A ponieważ Roman i Tej znów zaczynają się wiercić, znaczy, że siedzimy tu już wystarczająco długo. Zaraz po przylocie przebraliśmy się w świeże ciuchy, żeby nie rzucać się w oczy i w miarę możliwości udawać przejezdnych turystów. Właściwie to jesteśmy tu przejazdem, ale albo po uciekinierkę, albo po trupa.

- Dobra, zadzwonię teraz do Eleny. Powinna wyjść z wąskiej kamienicy po lewej, bo tam miałyśmy się umówić i zdać sobie nawzajem raporty - mówi Shelly, ukrywając oczy za szkłami grubej lornetki.

Dziewczyna wyjmuje z kieszeni zamszowej kurtki małą komórkę i wybiera numer policjantki. Kiedy przykłada go do ucha, słyszę charakterystyczny  dźwięk wybieranych cyfr i sygnał oczekiwania na połączenie.

- Gdzie jesteś? - pyta Shelly patrząc na nas, starając się brzmieć naturalnie.

Wbrew pozorom nie czuję jakieś okropnej presji związanej z wykonaniem tego zadania, ale domyślam się, że właśnie teraz ważą się losy tej dziewczyny, która próbowała wczorajszego popołudnia wywieść nas w pole i która właściwie przypadkowo stała się częścią jednej ze złych planów złych ludzi. I właśnie to, choć nie chcę do końca sobie tego uświadamiać, łączy nas wszystkich. Tak naprawdę każdy, kto czeka razem ze mną na tej odosobnionej uliczce z kamienia, udając ogromne zainteresowanie sprzedawanymi w kiosku pocztówkami, mających głowę na karku i pistolety spoczywający przy pasie, pragnął tylko kilku spokojnych dni zwyczajnego życia, pozbawionego trosk o swoją przyszłość i jakże uzasadnionego poczucia nieustannego biegu za przeszłością. I choć ta akcja jest jedną z niewielu od ostatniego razu, miałem nadzieję, że nie będzie już ŻADNEJ podobnej ani żadnego trupa, co w zaistniałej sytuacji nie sprawdziło się w ogóle.

- Acha...- Shelly potakuje głową. - Dobrze... okej. Do zobaczenia - dziewczyna chowa telefon z powrotem do kieszeni, po czym oddaje Brianowi lornetkę.

I will love you alwaysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz