Letty Pov.
Brian, Mia i Jack zmyli się od nas o około 23.
Przez te parę godzin zdołałam niemal zupełnie zapomnieć o niepokojącym liście zaadresowanym pod mój adres aż z południowej Europy. Jestem też ciekawa, jak długą drogę musiał przebyć ten świstek papieru. Gdzie się zatrzymywał. Z jakimi innymi listami go wieziono. Może z tymi wysłanymi gdzieś do Nowej Zelandii, aby zaprosić daleko stacjonującą rodzinę na święta, albo powkładano go miedzy dwie pocztówki prosto z Hawajów, wyprawionych aż na Alaskę? Kto wie, być może został nadany ekspresem, by jakiś daleki krewny z Nagasaki, także mógł poczuć radość, na widok swojego nowo narodzonego chrześniaka? Nie potrafię zliczyć wszystkich możliwości, płynących z naklejenia na zwykłą, białą kopertę znaczka, kupionego w przydrożnym kiosku na niecały 1,50$, który wyekspediował w świat, obierając sobie za cel bezbłędne dotarcie do odbiorcy. Nawet nie chcę zaczynać zastanawiać się nad listami, które nie dotarły tam, gdzie miały. One to dopiero miały perypetie. Kurcze, nad czym ja się zastawiam? Mniejsza o to.
Możliwe, że dramatyzuję, choć wydaje mi się, że tak nie jest, ale mam złe przeczucia co do tej korespondencji. Zbyt dużo razy już z Domem umarliśmy, żeby ignorować czy chować pod dywan coś takiego. Jeśli znów pojawi się ktoś, kto będzie chciał nam zaszkodzić powinniśmy zareagować z wcześniejszym wyprzedzeniem, z uwagi na fakt, iż potem może być już za późno.
Powiem w prost, że w mojej głowie trwa teraz jakby ogromny sztorm.
Nieposkromione fale niepokoju przedzierają się przez ponure odmęty morza wątpliwości. Rozbijają o ostre skały klifów myśli, a drobiny piasku i kropelki wody, zostają niesione przez wiatry zawahania, ku śnieżnym obłokom sceptycyzmu. On wypełnia mój mózg. Huczy. Utrudnia mi zebranie i zrozumienie, przyswojenie sobie czegokolwiek. Choć chyba nie powinnam się temu dziwić, gdyż jest w końcu 12:07.
Mały Brian już śpi spokojnie w swoim łóżeczku, a Dom poszedł przygotować pokoje dla naszych przyjaciół, którzy postanowili pozostać u nas do jutra. Nie mając nic do roboty i będąc również wykończoną całym dniem oraz spadkiem ciśnienia, kieruję się do łazienki. Nalewam sobie wody do wanny i wrzucam kulkę zapachową, pachnącą kwiatami magnolii. Szybko zrzucam z siebie podkoszulek, getry i wchodzę do wanny. Przez piętnaście minut relaksuję się pod pierzynką puszystej piany. Zmywam z siebie mydliny strumieniem wody. Rześka i odświeżona wskakuję w piżamę i udaję się do sypialni. Dom i reszta już tam na mnie czekają, a Tej ściska w dłoni talię kart.
- Partyjka pokera jak za dawnych lat? - pyta zadziornie, wymownie przekrzywiając głowę.
- Czytasz mi w myślach - odpowiadam bez namysłu, zacierając ręce, po czym przysiadam na dywanie.
Rżnęliśmy w karty równo przez bite dwie godziny. Później Roman zaproponował, żebyśmy obejrzeli nasz ulubiony film - " Nieoczekiwana zmiana miejsc". Bez oporów na to przystaliśmy, gdyż jest to przecież tym "naszym". Włączyłam telewizor i wsadziłam płytkę do napędu. Ramsey przechwyciła pilota i nacisnęła START. Ekran rozbłysnął i pojawiły się postaci. Nie wiem jak długo oglądałam, ale pamiętam tylko rozmowę Billie 'ego z Louisem oraz uścisk silnych, a zarazem pełnych ciepła ramion Dom 'a wokół moich ramion. Potem film mi się urwał i odpłynęłam w długi, błogi, spokojny sen. Przynajmniej tak mi się wydawało.
***
Biegnę. Biegnę ile mam sił w nogach. Nie mogę się zatrzymać. Nie chcę się zatrzymać. Goni mnie chuda postać Jest zaciemniona tak, że nie mogę dostrzec jej twarzy. Wybiegam na ulicę przy której stoi mój dom. Jestem tuż za rogiem. Postać przyspiesza, a moje nogi nieoczekiwanie zwalniają. Próbuję być szybsza, ale czuje się tak, jakbym straciła panowanie nad własnym ciałem. Z przestrachem dostrzegam, że nieznajomy wyjmuje z kieszeni pistolet. Dopadam drzwi wejściowych. Pośpiesznie szukam klucza, który jeszcze przed chwilą trzymałam w dłoni. Odnajduje pęk, ale nagle kluczy pojawia się tak dużo, że nie jestem w stanie znaleźć tego właściwego. Okropnie się boję, ale człowiek mnie goniący przystaje. Jakby czeka. Czeka. Zza jego pleców wychodzi druga równie ociemniała postać nieco od tej niższa. Ta pierwsza przekazuje jej broń. Mam klucz. Błyskawicznie wsadzam go do zamka i przekręcam dwa razy. Z rozmachem otwieram skrzydło drzwi, jednak właśnie w tym momencie postać ożywa i unosi pistolet. Wpadam do pokoju, ale jest za późno. Słyszę strzał. Pocisk wchodzi we mnie. Zagłębia się w moim ciele. Czuję oślepiający ból. Po chwili uczucie ustaje. Niczego nie rozumiem. Patrzę przed siebie wgłąb pokoju. To co widzę przeraża mnie jednak najbardziej. Pocisk nie trafia we mnie. Tylko w Briana.
- Nie! - z moich ust wyrywa się krótki krzyk rozpaczy. - Nie!
Czołgam się najszybciej, jak mogę w tamta stronę. Biorę na ręce jego wymizerowane, wątłe ciałko. Jest takie małe. Malutkie. Maluteńkie. Przykładam jego główkę do piersi, by usłyszeć oddech, który staje się coraz płytszy. Po moich policzkach strumieniami płyną łzy. Chłopiec płacze, co doprowadza mój mózg do jeszcze większej histerii. A ja nie mogę nic zrobić. Nie mogę, nie potrafię mu pomóc. W żaden sposób. Nic. Nagle Brian znika. Po prostu znika. Na moich dłoniach pozostaje jedynie krew. Skapuje na dywan. W oddali słyszę też jakby szybkie pikanie, które jak ucięte nożem zostaje zastąpione przez, stłumiony pociągły dźwięk zatrzymanego serca, a dwie postacie osuwają się w cień.
***
- Nie! - krzyczę, gwałtownie podnosząc się do pozycji siedzącej. - Nie!
Dopiero po chwili orientuje się gdzie się znajduję. Widzę pokój, uchylone okno. Komodę. Moją komodę. To moja sypialnia. Jestem cała zlana potem. Czuję kropelki na skroniach. Kiedy mój oddech się uspokaja, zaczynam płakać.
Dom Pov.
Ze snu budzi mnie krzyk Letty. Rozchylam powieki i dostrzegam ją siedzącą tuż obok mnie, tak jak wtedy, kiedy położyliśmy się spać. Moje oczy przyzwyczajają się do bladego światła i dopiero teraz widzę różnicę. Letty płacze. Dlatego krzyczała. Nie pytam co spowodowało ten nagły atak, tylko przysuwam się bliżej i odejmuję jej ręce od twarzy. Na jej buzi maluje się smutek i przerażenie. Nie widziałem jej w takim stanie od powrotu z Rosji. Dowiem się, co się wydarzyło rano. Ocieram kciukiem resztki łez, pozostałe na przekrwionej buzi Letty i przyciągam ją do siebie. Przytulam i całuję w czubek głowy. Uspokajam się dopiero, skoro jej oddech znów staje się miarowy, a ja mam pewność, że zasnęła. Wtedy sam też odpływam.
Budzę się o dziewiątej. Letty jest już na dole, bo słyszę, jak poucza Romana o działaniu naszej kuchenki. Schodzę na parter. Witam się z Ramsey, Tej 'em i Romanem. Całuję Letty w policzek i siadam na kanapie. Biorę na ręce Briana. Razem z nim bawię małą wersją mojego Do Chargera, dopóki rodzina nie woła nas do stołu. Nakładam sobie na talerz tosta i zaczynam smarować go masłem.
- Letty, - pyta Ramsey - wszystko u ciebie w porządku, bo słyszałam, jak krzyczałaś w nocy.
Przestaję smarować tosta i przekierowuję mój wzrok na dziewczynę. Letty na moment milknie.
- To przez koszmar, przepraszam - odpowiada, spuszczając głowę i skubiąc muffina.
- A... jaki to był koszmar? - dopytuje dalej Ramsey.
Moja żona wygląda, jakby się wahała.
- Śniło mi się, że... ktoś zastrzelił Briana - wyszeptuje, a mnie odbiera mowę.
- O Jezu - mówi Ramsey, opierając się na krześle.
- Opowiesz nam potem więcej? - pyta Roman.
- Yhm - odrzeka stanowczo i tym razem bez wahania.
- Możesz to zrobić po drodze - stwierdza Tej.
- Do czego? - Roman znów nic nie kuma.
- Do mojego królestwa, oczywiście.
________________________________________________________________
Witajcie!
A oto nowy rozdział dla Was. Jak widzimy, już zaczyna się dziać coś niedobrego.Jak myślicie, co może zwiastować sen Letty?
Tego dowiemy się w następnych rozdziałach! :-)
Pozdrawiam i ściskam w tym już 2018 roku!
Dziewczyna w Białym ;-D
CZYTASZ
I will love you always
FanficCo by się działo, gdyby jedna osoba okazała się kimś zupełnie innym, niż się wydawała, a starzy wrogowie zapragnęli zemsty i nie spoczną, dopóki "rodzina" nie zapłaci im za swoje czyny? Jeśli chcecie się tego dowiedzieć i znów zetknąć z bohate...