Rozdział 15 - No idź Romeo, wiem, że chcesz -

127 5 4
                                    

Hobbs Pov.

     Jadąc na miejsce, gdzie mam się udać, czuję się dużo gorzej niż źle. Świadomie wybrałem tą ścieżkę lata temu i miałem poczucie, że w końcu się to na mnie zemści, ale nie podejrzewałem, że właśnie teraz. Teraz, gdy wydawało mi się, że życie zaczęło się jako tako układać. Nie chcę postępować jak Dom, bo wszyscy doskonale wiemy, jak to się skończyło, ale nie mam wyboru. Dopiero teraz go rozumiem. Chcą chronić bliskich można posunąć się do naprawdę niewiarygodnych czynów. Do tego, do czego posuwam się teraz. Choć mam nadzieję, że kiedy to zakończę, reszta nigdy o niczym się nie dowie.

           Zajeżdżam na szeroki plac, usypany na poboczu drogi międzystanowej U.S. Route 2, gdzie już czekają dwa zaparkowane na jodełkę czarne vany. Z pierwszego z nich wychodzi kobieta, ubrana w krótkie jeansowe spodenki i obcisły top w kolorze brudnego różu.  Oczy ukrywa za ciemnymi szkłami okularów. Włosy powiewają majestatycznie pod wpływam wiatru. Kurwa, jak ja jej nienawidzę. Z drugiego auta wysiada dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich ma założoną czarną kaszkietówkę tył na przód, dlatego bez problemu widzę tatuaż chińskiego smoka, oplatająca jego szyję i nachodzący na większą część czoła. Nosi krótką przystrzyżoną brodę i wąsy. Dale. Drugi to chudy, lekko zgarbiony latynos, z kręconymi włosami. Podchodząc to tej sympatycznej grupki, czuję odchodzący od niego ostry zapach trawki. Edgar. Pamiętam ich. Spotkaliśmy się w tamtą noc. W jedyną noc, kiedy chciałem się trochę rozerwać. W noc, w którą zmieniło się wszystko.

Flashback

- Choć  Luke, nie daj się prosić -  głos Josha wyrywa mnie z zamyślenia, a jego ręka ciągnie rękaw mojej koszuli.

- No dobra, dobra. I tak miałem się wyluzować. Wole iść z wami niż kipieć w mieszkaniu.

Biorę kluczyki do auta z półeczki przy drzwiach. Trzaskam zamaszyście ich skrzydłem wychodząc na ganek. Wsiadamy z chłopakami do jeepa i kiedy wszyscy czterej już siedzimy, Dick dociska gazu. Samochód daje man znak swoim ostrym ryczeniem silnika i po chwili pędzimy już w stronę baru "Blue Lagun".

Pogoda wydaje się wprost idealna, okoliczności na drodze bardzo sprzyjające, a cała wręcz sytuacja licho niepodobna do grupki zazwyczaj skorumpowanych gliniarzy, wybierających się na dancing. Szef ogłosił fajrant, urlop mi się przyda, a przyjaciele zdołali wyciągnąć mnie do ludzi. Wcześniej rzadko chadzałem na takie wypady, głównie z powodu dotkliwego braku czasu, aczkolwiek nie uśmiecha mi się wizja ocierania się o jakieś liżące się parki przy ścianach z odłażącym tynkiem, porytych śmierdzącym grafity, wśród słaniających się po podłodze małolatach, żebrzących o trochę prochów. Zazwyczaj powinienem zamykać takie miejsca i wszystkich w piernik wypędzać, ale pozwolę się kumplom wyszaleć.

Na miejscu jednak nieco zmieniam zdanie. Pub okazuje się mniej śmierdzący i odłażący, a przy uchu nie syczy mi żaden narkoman.

Siadamy z Joshem, Dickiem i Dale 'm przy stoliku w rogu głównej sali. Przytłumione światło rozlewa się na powierzchni stołu. Josh idzie i zamawia nam do szklance whiskey z lodem. Cień szkła rozciąga się po podłodze. Cicha, zdawałoby się znikąd dobiegająca muzyka rozluźnia całe towarzystwo. Siedzimy, sącząc alkohol i po trzeciej dawce robi się błogo.

Do pubu zaczynają schodzić się ludzie. Ktoś podgłaśnia muzykę. Zewsząd słychać rozmowy, śmiech i jestem pewien, że tym razem ktoś w pobliżu pali trawkę. Dale gdzieś znika, choć zdaniem Dicka niedługo wróci. Podobno jakaś panienka, którą udało mu się wyrwać przyszła ze swoim mięśniakiem i liczy tylko na szybki numerek, bo z tamtym jej się znudziło. Klasyka. Josh stawia drinka okularnicy z odważnie wyciętymi plecami, a ta puszcza mu oko i powabie odwraca twarz w drugą stronę.

- Idź się zabaw - radzi mi chłopak, kiedy zapas whiskey zaczyna mi się powoli kończyć, a impreza już w pełni się rozkręca.

- A masz jakiś pomysł?

- A wiesz, że tak - odpowiada Josh, prostując się na fotelu. - Tam... - palcem wskazuje na opaloną piękność tańczącą parę metrów od naszego stolika.

Odwracam na niego wzrok i wymownie unoszę jedną brew.

- No idź Romeo, wiem, że chcesz - Josh odwraca się do mnie plecami i zaczyna gawędzić z okularnicą. Patrzę przez chwilę na tamtą dziewczynę i zastanawiam się czy by na serio nie podejść. W sumie co mi szkodzi? Po to tu w końcu przyszedłem, co nie?

Po chwili wahania wstaję z miejsca, przybieram najbardziej pociągający uśmiech, na jaki jestem w stanie się zdobyć i kieruje się w stronę nieznajomej. Widziałem ją wcześniej. Przyszła z dwoma gościami. Na moje oko chudym latynosem i jakimś wytatuowanym grubciem. Nie sprawiali wrażenia jej własności, co jeszcze bardziej mnie ośmiela. Ona patrząc na mnie coraz bardziej zanurza się w tłum. Znika mi na moment z oczu, a gdy już mi się wydaje, że ją widzę, ona zachodzi mnie od tyłu i oplata swoimi rękami za szyję.

- A myślałam, że gliniarze nie chodzą na potańcówki - szepcze mi do ucha jej melodyjny głos.

- Gliniarz tez potrafi zaskoczyć skarbie - odpowiadam, chwytając ją w pasie i ciągnąc na parkiet.

- Wolę Marlen - mówi. Zbliża twarz niebezpiecznie do mojej, tak, że nasze usta niemal się stykają. Okręcam ją dookoła.

Tańczymy razem długo. Przez ten cały czas mam wrażenie, jakby przeskakiwały miedzy nami jakieś iskry i kiedy temperatura sięga zenitu, a moje ciało jest już naelektryzowane do granic możliwości, Marlen wpija się energicznie w moje usta. Nie mam już złudzeń. Nie wiem jak, ale akcja przenosi się na piętro. Całujemy się namiętnie. Nie jestem pewien czy kiedykolwiek przeżyłem coś podobnego. Potem zakończenie możecie sobie dośpiewać.

Obudziłem się koło niej, nie pamiętając dokładnie wszystkich wydarzeń. Okazało się, że Dick miał racje i Dale tuż po niezłym stosunku z nowo poznaną lalunią (lub w trakcie) dostał niezłe bęcki od jej umięśnionego faceta. Mówiłem, klasyka.

Marlen zmyła się zanim jeszcze zdążyłem dobrze otworzyć oczy. Wskoczyła do auta razem ze swoją eskortą. Mieliśmy się już nigdy nie zobaczyć. No właśnie. Niestety lub stety parę miesięcy później pojawiła się pod moim domem. Wcisnęła mi do rąk niemowlę, zawinięte w pieluszkę i kocyk, po czym szczeliła mi z liścia w twarz.

- Ma na imię Lia - rzuciła mi obojętne spojrzenie, które w ułamku sekundy zmieniło się w gniewną minę.

Odjechała, paląc gumę na asfalcie, zostawiając mnie samego. Z moją córką.

Koniec Flashbacku

Teraz stoję naprzeciw tych ludzi. Ludzi, którzy po raz kolejny zmuszają mnie do zrobienia czegoś złego. Tak samo jak zmuszali mnie zanim jeszcze dowiedziałem się o Lii. A ja po raz kolejny się im poddaję.

- Wyrzuć komórkę - przykazuje mi Edgar.

Posłusznie, lecz z ociąganiem wykonuje polecenie. Dokładnie tak, jak liczyłem.

Podeszwą buta roztrzaskuję telefon.

- Wsiadaj - mówi Marlen. Odwraca się, spluwa na bok po czym idzie za mężczyznami, a po moje twarzy przemyka niezauważalny dla nich uśmiech.

_______________________________________________________


No i mamy rozdział. A teraz tak na serio.

Nie macie pojęcia, jak bardzo ciąży mi to opowiadanie. Na początku miałam całkiem dobry pomysł, ale teraz ... Tytuł mówi o Domie i Letty, a ja tu teraz kończę na wątku Hobbsa... nie no sami widzicie, że nic tu się kupy nie trzyma.

Ale dobra, przecież nie zostawię tak tego rozwalonego już na finiszu. Kończę za dwa rozdziały + prolog i biorę się za inne opowiadanie, które jest już prawie gotowe.

Dziękuję bardzo tym, którzy mimo wszystko czytają te moje wypociny. Uwielbiam Was!

Pozdrawiam,

                                                                                                Dziewczyna w Białym :)

I will love you alwaysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz