Prolog

1K 56 35
                                    

----------------------------------------------

----------------------------------------------

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

— Wszystkiego najlepszego!

Gdy Abigail wchodzi do swojego domu, rozlegają się wesołe owacje jej rodziny i przyjaciół. Dziś obchodzi swoje osiemnaste urodziny. Urodziny, których nie mogła się doczekać. Skreślała co rano kolejne dni w kalendarzu, wiszącym przy jej biurku. Im ten wielki dzień stawał się bliższy, tym z większym uśmiechem na twarzy i błyskiem ekscytacji w oczach to robiła. 

Tak, to wielki dzień. Dzień w którym wedle prawa panującego w Stanach Zjednoczonych, staje się pełnoletnią kobietą.

— O mój Boże — jej głos jest zduszony, przez usta zasłaniającą dłoń.

Oniemiała rozgląda się po salonie, przystrojonym w kolorowe baloniki i wielki, srebrny napis "HAPPY BIRTHDAY". Jej zielone oczy wypełniają się momentalnie łzami. Pociąga lekko nosem wzruszona.

— Dlaczego nim mi nie powiedzieliście?! — pyta, nie wiedząc co innego powiedzieć. — Impreza miała byś dopiero za trzy dni.

Lokal od dwóch miesięcy był zarezerwowany na najbliższy sobotni wieczór. Abby była pewna, że dostanie dzisiaj tylko życzenia, co najwyżej jakiś bukiet lub czekoladę. Nie była w stanie przewidzieć, tego wszystkiego, co się właściwie przed nią znajduje.

— I będzie złotko. To tylko taki... Powiedzmy, że poczęstunek, dla najbliższych — wyjaśnia sędziwa staruszka, będąca jej babcią.

Abby podchodzi szybko do fotela na którym się, aby ją uścisnąć i ucałować w policzek. Ponad osiemdziesięcioletnia kobieta, gładzi wnuczkę po plecach, po czym całuje ją w czoło. Jej serce rozpiera szczęście i duma.

— Przynajmniej ubrała bym się jakoś lepiej — duka Abigail, odsuwając się zawstydzona od babci.

Właśnie wróciła ze szkoły. Ostatnią lekcją jaką miała był WF. Bojąc się, że nie zdąży na autobus nie zdążyła wziąć prysznica. W swoim mniemaniu śmierdzi potem po tym całym skakaniu przed kozła. W dodatku leginsy, przyduża bluza z kapturem i znoszone, białe trampki, nie tworzą stroju odpowiedniego do przyjmowania gości.

— Daj spokój, zawsze wyglądasz pięknie — stwierdza jej przyjaciel z sąsiedztwa, podchodząc aby ją objąć na przywitanie.

Po za nim znajduję się jeszcze jeden jej kolega i dwie bliskie przyjaciółki, Daphne oraz Jenna.

— Dzięki Jacob, ale mógł byś sobie darować te kłamstwa przynajmniej w moje urodziny.

Wita się ze wszystkimi, ściskając mocno, wysłuchując krótkich życzeń. Łzy same ciekną jej z oczu. Zawsze uważała się za wrażliwą kluchę. Ostatnia podchodzi do niej jej ciocia, ze wspaniałym totem z rękach. Szczyt świeczki na jego środku płonie wesołym ogniem.

— Wiesz, że wiek to tylko liczba. Odpowiedzialność i dojrzałość wcale z nim nie przychodzą. Sama musisz je sobie wypracować.

To głosu jej opiekunki jej poważny, ale spojrzenie jej oczu, jak i delikatny uśmiech na twarzy są ciepłe i życzliwe. Pragnie bowiem, dla swojej wychowanki wszystkiego co najlepsze.

— Wiem ciociu. 

Wie również, że w oczach jej, jak i w oczach swojej babci, zawsze będzie małą dziewczynką w ogrodniczkach. Tą ze zdjęcia wiszącego od kilku lat w salonie.

— Wkraczasz dzisiaj w nowy etap swojego życia —  przez moment wygląda na nieco zatroskaną.— Tylko od ciebie zależy jak go wykorzystasz.

— Christina! — Rozlega się krzyk zniecierpliwionej babci. — Przestań wygłaszać jej te swoje przemowy i daj jej zdmuchnąć tą świeczkę.

Pani psycholog musi się powstrzymać, przed przewróceniem oczami. Wszyscy inni w pomieszczeniu po za nią, wyglądają na rozbawionych. Unosi pokryty lukrem wypiek do góry.

— Pomyśl życzenie.

Abby zamyka oczy. Nie musi się długo zastanawiać nad swoim największym pragnieniem. Jednym dmuchnięciem gasi płomyk. Rozlegają się ciche brawa, a następnie jej śmiech. Nachyla się ostrożnie nad tortem, aby ucałować w ciocię w policzek, nie uszkadzając go. 

— Dziękuję wam wszystkim za przybycie — duka, odsuwając się od Christy, żeby objąć wzrokiem innych bliskich. — Jestem niesamowicie szczęśliwa, że mogę dzielić z wami ten dzień i mam nadzieję, że wszystkie inne, następne dni mego życia... A teraz pójdę po widelce i talerzyki do ciasta, bo za raz się rozkleję. 

Rusza szybko do kuchni. Okazuje się, że białe talerze czekają na nią, leżąc na blacie. Sprawdza czy na pewno jest ich siedem. Następnie wyjmuje z szuflady siedem widelczyków do ciast. Gdy zastanawia się czy nie przynieść od razu dzbanka z wiśniowym kompotem oraz szklanki słyszy wołanie. 

—  Abigail!

To głos jej ciotki. Tuż po nim rozlega się głośny pisk przerażenia Daphne. Abby opuszcza sztućce na podłogę. Brzdęk ich spadnięcia na posadzkę, nawet nie dociera do jej uszu, ponieważ już po chwili jest w salonie.

Wszystko co dalej dzieje się jak w zwolnionym tępię. 

Christina zmieniająca się w pył na jej oczach. Upadek tortu z jej rąk na perski dywan. Podbiega do przerażonej babci próbując ją uspokoić, w momencie, gdy jeden z jej znajomych zaczyna rozpływać się w powietrzu. Bo cóż innego mogła w tej chwili zrobić, niż tylko objąć staruszkę i modlić się, żeby to był tylko sen?

Po chwili rozpływa się również Daphne, wtulona w ciało Jacoba, który pada na kolana, aby dotknąć pyłu w który się zmieniła, wołając jednocześnie jej imię. Jego dziewczyna przepadła, a dosłownie ułamek sekundy po tym Abby poczuła, że nie trzyma już nikogo. Pył przelatywał przez palce jej drżących dłoni. Zaczęła w tym momencie czekać, aż podzieli los swojej rodziny. 

Ale to nigdy nie naszło. Została. Całkiem sama. Bez dwóch ukochanych kobiet.

W tym samym czasie to koszmarne zjawisko działo się w całym wszechświecie. Spowił go pył, chaos i niewyobrażalna rozpacz, ponieważ połowa zamieszkujących go istnień zniknęła. 

W tym gdzieś na Wakandyjskim polu bitwy, broń wypadła z rąk żołnierza, który nie wiedząc co się z nim dzieje zawołał imię swojego najlepszego przyjaciela.

— Steve...

Zwróciło ono uwagę blondyna. Odwrócił się tylko po to, aby doznać szoku. Jego najlepszy Przyjaciel z dzieciństwa. Jego Bucky. Człowiek o którego tyle walczył. On właśnie odszedł. To była tylko chwila. Ziemisty popiół w który się przemienił, stopił się z podłożem. Rogers spojrzał na Thora, który jednak nie miał mu nic do powiedzenia. Tylko wstyd błyszczał mu w oczach. Zawiódł.

Rogers pochylił się nad tym pyłem i dotknął go swoją odzianą w rękawiczkę dłonią.

Biblia mówiła prawdę.

"Z prochu powstałeś i w proch się obrzucisz."

----------------------------------------------

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

----------------------------------------------

Moi drodzy, o to i jest obiecany przeze mnie special, o okazji zakończenia TFATWS. Jeśli chcecie się dowiedzieć o nim nieco więcej zapraszam do [Słówko od autorki]. Tam dostaniecie wyjaśnienia.  

Zapraszam serdecznie!

TERAPEUTKA - "Nigdy Więcej Zimy" / Fanfiction: AvengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz