Rozdział 7 Nowy Kolega

1.8K 129 37
                                    



Obudziła mnie pielęgniarka przynosząca mi śniadanie. Ładnie podziękowałem i za brałem się do jedzenia. Krótko po tym jak zjadłem to wszedł do mnie lekarz Kuba:

- Witaj Albercie jak się czujesz?

- Dobrze, trochę boli, ale do wytrzymania

- Jak boli to dobrze, to znaczy, że się zrasta

- Czyli dzisiaj wychodzę?

- Tak, w szafce masz świeże ubrania.

- A obudził się już pilot?

- Tak, jak chcesz możesz go odwiedzić jest w sali obok.

- Dobra, to dziękuję za pomoc.

- To moja praca.- powiedział doktor i wyszedł z sali.

Ubrałem się i wyszedłem z mojej sali prosto do pokoju obok. Przez okienko w drzwiach rozpoznałem pilota i wszedłem do środka:

-Cześć, jestem Albert

-Cześć, Kacper

- Jak się czujesz?

- Już lepiej, ale nie podoba mi się ta rana na twarzy.

- No, raczej będzie blizna

- Pewnie tak, a to ty jesteś tym "wariatem" co mnie uratował.

- Tak- zaśmiałem się

- Dzięki wielkie za ratunek.

- Nie ma za co, my rodacy musimy trzymać się razem.

- Prawda.- oznajmił kolega.

- A skąd cię przywiało do Bydgoszczy?- spytałem

- Ze Szczecina, ale nie miałem zamiaru lecieć do Bydgoszczy, po prostu uciekałem przed Ruskami, ale ostatni mnie dopadł.

- Jeszcze ma przyjechać jakiś oddział ze Szczecina do Bydgoszczy, może kogoś będziesz kojarzył.

- Może parę osób, ale nie wiem czy przeżyli.

- Gdy zobaczyłem ciebie, już wiedziałem kto mi odbierze ksywę- zaśmiałem się.

- A jaką masz?

- "Czarny"

- Haha, rzeczywiście- zaczął się śmiać Kacper.

- Jutro jest spotkanie naszego oddziału, pewnie będziesz to się wszystkiego dowiemy.

- Pewnie tak.

- Dobra, ja spadam bo Mama na mnie czeka.

- Spoko to do zobaczenia i jeszcze raz dzięki.

- No hejka.

Wyszedłem od Kacpra, w sumie wydaję się nawet spoko, ale będzie się musiał pomęczyć trochę w piechocie, bo na razie nie mamy samolotów. Wyszedłem ze szpitala, okazał się być w Wojnowie w takim gospodarstwie przy lesie. Więc musiałem wrócić PKS'em, ale naglę pod szpital podjechał dowódca:

- O! Albert, właśnie do ciebie przyjechałem.

- Nie zechciał by mnie dowódca podwieźć do domu?

- Jasne, a mogliśmy podjechać do mnie i pokazać ci plan akcji?

- No... chyba mogę.

- To świetnie.

Pojechaliśmy razem do domu Marcina i zaprowadził mnie do sali spotkań, usiadłem sobie wygodnie na jednym z krzesełek i słuchałem Dowódcy:

- No więc nasz oddział czyli jakieś 50 osób i jeszcze parę innych razem nas jest 500.

Świat 2044Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz