Cassidy
Większość herosów w momencie zagrożenia sądzi, że są największymi pechowcami na Ziemi. Jednak nic nie może równać się z moim dzisiejszym dniem.
Życie nigdy nie traktowało mnie ulgowo. Najpierw porwanie przez potwory, gdy byłam jeszcze dzieckiem robiącym w pieluchę. Śmierć mojej mamy, której nie miałam możliwości poznać, a nawet jeśli opiekowała się mną wcześniej to tego nie pamiętam. Bo przecież jak małe dziecko mogłoby to zapamiętać, jeśli większość z nas nie pamięta co jadło rano na śniadanie.
No i kolejny problem – potwory. Na każdym kroku, co może wydawać się w miarę normalne. Oczywiście dla osoby półkrwi. Jest jeszcze parę takich zażaleń, ale o tym może później. Na razie wróćmy do historii.Dzisiejszy dzień miał być taki jak zwykle. Czyli pobudka, przygotowanie młodej do szkoły, pomoc Jimmy'emu w warsztacie samochodowym i jeszcze załatwienie kilku nieistotnych spraw na mieście. Jednak wszystkie plany legły w gruzach, gdy szłam do zakładu.
Pomimo wczesnej pory było naprawdę upalnie. Zdziwiłoby mnie to, jeśli byłoby inaczej, ponieważ w Hiszpanii nawet w zimę temperatura nie spada poniżej 10 stopni.
Kierowałam się w stronę garaży, gdzie mój przyjaciel, z którym zresztą mieszkam, prowadzi warsztat samochodowy. W czasie mojej wędrówki jak zwykle zastanawiałam się nad jakimiś drobnostkami. Między innymi nad tym czy nie czas już znaleźć własnego lokum, ponieważ głupio mi było mieszkać tak u Jimmy'ego i jeszcze za to nie płacić. Oczywiście za każdym razem, gdy zaczynałam ten temat blondyn, jak najszybciej go ucinał mówiąc, że to nie jest dla niego problem i ma z tego same korzyści. Takie jak pomoc w warsztacie czy opieka nad Stacey, za którą jest odpowiedzialny. Ponad to jeszcze mnie wyśmiał, bo kto wynajmie szesnastolatce mieszkanie?
Uśmiechnęłam się zdając sobie sprawę o czym myślę. Może wam się to wydawać dziwne, ale cieszę się, że w końcu mam jakieś normalne zmartwienia, a nie typu co mogę zrobić, żeby żaden potwór mnie nie zjadł, albo gdzie znajdę jedzenie, żeby nie umrzeć z głodu.Moje chwilowe roztargnienie przerwał hałas dochodzący z jednej z alejek, którą przed chwilą minęłam. Rozejrzałam się wokół siebie, jednak nie zauważyłam nikogo w pobliżu. Mój instynkt, który wyrobiłam sobie przez te wszystkie lata, kazał mi uciekać, ale nie posłuchałam go. Pokusa, aby zobaczyć co wywołało hałas, była zbyt duża. W sumie można to porównać do uczucia, kiedy usłyszy się klakson samochodu i automatycznie odwraca się głowę w tamtą stronę. Pewnie przez to zginęło większość herosów. Znaczy mam na myśli to, że nasza ciekawość i talent do pakowania się w kłopoty to mieszanka prowadząca prosto do piachu.
Jednak mimo wszystko cofnęłam się powoli i wychyliłam głowę zza ściany, chcąc zobaczyć co wywołało ten hałas. Modliłam się w duchu, aby nie był to żaden potwór, tylko jakiś bezdomny przeszukujący kontener ze śmieciami. Niestety szczęście mi dzisiaj nie dopisało.
W alejce stał wysoki mężczyzna. Znaczy to coś co tam stało, sylwetką przypominało mężczyznę. Potwór miał trzy pary rąk i tyle samo nóg. Miał pochyloną głowę i szeptał coś do siebie. Albo raczej do kogoś? Wyglądało mi to bardziej na rozmowę niż na monolog.
Nagle stwór zaczął nerwowo kręcić głową na boki, a ona rozszczepiła się na trzy części. Teraz zrozumiałam z czym mam do czynienia – Gerion. Postać o trzech głowach, sześciu rękach i nogach oraz trzech zrośniętych tułowiach. Przeklęłam pod nosem i postanowiłam jak najszybciej wynosić się z tego miejsca. Odwróciłam się i szybkim krokiem ruszyłam w stronę warsztatu samochodowego. Skręciłam w starą alejkę, która była skrótem prowadzącym do mojego celu. Rzadko z niego korzystałam, ponieważ nie był zbyt przyjemny. Często można było tu spotkać nie za ciekawe towarzystwo.
Nie chcąc, aby ktoś mnie zaczepił, spuściłam wzrok na swoje buty. Na moje szczęście na mojej drodze stanął tylko jeden mężczyzna, który i tak wywrócił się, kiedy tylko chciał podejść bliżej. Jednak, gdy usłyszałam warczenie, gwałtownie podniosłam głowę do góry. Jakieś piętnaście metrów przede mną, stał półtorametrowy dwugłowy pies - Ortros. Wiedząc, że Gerion jest jego panem, spojrzałam się za siebie, upewniając się, czy na pewno trzygłowy potwór mnie nie zauważył i nie postanowił mnie śledzić. Jednak nikogo nie zauważyłam. Odetchnęłam z ulgą, ale gdy tylko znów spojrzałam na tego piekielnego psa cała się spięłam. Panicznie boję się psów, co wcale nie polepszało mojej sytuacji.
Powoli zaczęłam się cofać, ale zatrzymało mnie warczenie potwora. Nie wiedziałam co mam robić. Nie miałam ochoty na walkę, a na ucieczkę nie miałam co liczyć, bo i tak jestem pewna, że ten pies jest ode o wiele szybszy. Nagle stwór zaczął szczekać, a ja przerażona znów ponowiłam próbę wycofania się. Wyciągnęłam drżące ręce przed siebie, jakby miało to zatrzymać Ortrosa.
CZYTASZ
"It's too late..." |Nico di Angelo|
FanficJest to kolejna historia herosów, jednak tym razem z udziałem Cassidy - dziewczyny, która sama nie jest do końca pewna jaką rolę w niej odgrywa. Zresztą nie tylko ona ma problemy z odnalezieniem się w nowej sytuacji. Kiedy znika Chejron, koordynato...