12.

30 5 1
                                    

Przez kilka sekund po prostu stałam i wpatrywałam się w leżącego przede mną człowieka, zbyt sparaliżowana strachem na jakikolwiek ruch. Kiedy w końcu dotarło do mnie, iż być może w tym momencie z tego staruszka ulatuje życie, odzyskałam zdolność racjonalnego myślenia. Czym prędzej wybrałam numer na pogotowie i podałam im swoją obecną lokalizacje. Po tym wykonałam dwu sekundowy telefon do Aarona, który brzmiał "Musisz do mnie przyjść. Natychmiast." Bez zastanowienia rzuciłam się na kolana obok rannego mężczyzny. Oddychał, co przyjęłam z nie małą ulgą i jedyne co byłam w stanie zrobić to spróbować zatamować krwotok.

Czułam się tak ogromnie winna. To był niczego nieświadomy starszy pan, który został ofiarą chorej gry. Bezwiednie stał się kukiełką, której życie nie obchodziło sprawcy. Miał na swoim przykładzie pokazać, jak mogę skończyć ja.

- Co tu się do cholery stało?! - Wykrzyczał przerażony Black na widok sytuacji w jakiej się znalazłam.

- Był w złym miejscu, o złej porze. I wybrał złą osobę do wieczornych pogaduszek... - Odparłam przygaszonym głosem.

- Ale... - Nie zdążył dokończyć bo w tym momencie, zatrzymała się obok nas karetka.

- Proszę się odsunąć. - Rozkazał kulturalnie ratownik. Zrobiłam to czego wymagał i patrzyłam na nich w amoku. Jedyne co byłam w stanie zarejestrować to to jak na noszach, wsadzali nieprzytomnego faceta do pojazdu.

- Gdzie go zabieracie? - Oprzytomniał w odpowiedniej chwili Aaron. Ratownik przypatrzył się nam uważnie.

- Szpital przy Rosewood. - Oznajmił w końcu po namyśle i skierował się do karetki. Obserwowałam jak odjeżdżają i z tyłu głowy chodziła mi myśl, iż to ja teraz mogłam wraz z nimi jechać.

- Nic ci nie jest? - Aaron złapał mnie za ramiona i z przejęciem wpatrywał się w moją twarz, szukając oznak złego samopoczucia.

- Nie mi się nie stało, ale Aaron... - Urwałam i rozważałam czy aby na pewno powinnam go poinformować o tej wiadomości, którą otrzymałam. Może to wcale nie miało nic wspólnego z chłopakiem stojącym przede mną?

- Ale co Lilith? - Spytał zniecierpliwiony. Nie odpowiedziałam nic, tylko wyjęłam telefon i pokazałam mu tekst. Widziałam jak wolna dłoń chłopaka zaciska się z wściekłości. - Sama widzisz Lily. Tak właśnie kończą osoby na których mi zależy. - Spojrzał na mnie i przysięgam nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie widziałam oczu, aż tak przepełnionych bólem.

Nie zważając na nic chwyciłam Aarona za policzki i przywarłam do jego ust. Chłopak położył swe duże dłonie na moich biodrach i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Nasze języki, tym razem współgrały ze sobą zamiast toczyć walkę o dominację. To zbliżenie było przesiąknięte cierpieniem i strachem. Potrzebowaliśmy w tej chwili siebie nawzajem. Natomiast ja chciałam pokazać w ten sposób, że mi również na nim zależy. Bałam się powiedzieć to na głos, jednak w głębi serca czułam, że tak właśnie jest.

- Powinniśmy jechać do szpitala. - Wyszeptałam wprost w jego usta. Ten odsunął się ode mnie i pokiwał głową. Stojąc przy jego samochodzie odpaliłam szybko papierosa, by chodź trochę ukoić nerwy. Z marnym skutkiem.

Calutką drogę milczeliśmy, mimo to nie puszczaliśmy swoich dłoni. Dzięki temu czułam się o wiele bezpieczniejsza. Jest to cholerny paradoks bo przecież mój los jest zagrożony, właśnie ze względu na znajomość z ciemnookim. A ja głupia czuję, że to przy nim nic nie może mi się stać. Chyba lubiłam balansować na cienkiej linii, tuż nad przepaścią.

- Gdzie znajdziemy Edwarda Cusslera? - Spytał bez ogródek mój towarzysz. Nie byłam pewna czy uzyskamy potrzebne informację, przecież nie byliśmy z nim ni jak spokrewnieni.

- Sala numer 308. 2 piętro. - Odparła recepcjonistka nawet nie zaszczycając nas jednym spojrzeniem. Była dość znudzona swoim zajęciem, cóż zdecydowanie lepiej dla nas.

Ruszyliśmy biegiem po schodach, darując sobie marnowanie czasu oczekiwaniem na windę. Na nasze szczęście z odpowiedniej sali, wyszedł akurat lekarz.

- Przepraszam, chciałbym się dowiedzieć w jakim stanie jest pan Cussler. - Wzrok lekarza skierował się na nas. Wyglądał na życzliwego człowieka, więc liczyłam na odrobinę łaski z jego strony.

- Jesteście kimś z rodziny? - Zadał pytanie.

- Nie ale zaraz zawiadomię jego syna. Mimo to, bardzo pana proszę o choćby najmniejszy szczegół. Znam tego człowieka od wielu lat. - Mężczyzna kiwnął głową i wziął głęboki oddech.

- Stracił dużo krwi ale na całe szczęście kula nie uszkodziła żadnych narządów. Myślę, że parę dni i dojdzie do siebie. Trzeba przyznać, że miał ogromnego fuksa i jemu życiu nic nie zagraża. - Oboje spojrzeliśmy na siebie z ulgą. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby się okazało, że doszło do stałych urazów. Bądź co najgorsze, gdyby zmarł. - Powiadomiłem już policję o następującym wydarzeniu. Czy któreś z was było na miejscu zdarzenia?

- Ja byłam. - Przyznałam.

- W takim razie proszę zaczekać na komendantów. Z pewnością będą chcieli zadać parę pytań. - Tak też zrobiliśmy. Aaron w między czasie zadzwonił do syna pacjenta - Eda. Mężczyzna miał się jak najszybciej zjawić w szpitalu.

Policjanci zadali mi rutynowe pytania, a ja zgodnie z prawdą udzielałam wyjaśnień. Fakt, przemilczałam sprawę z sms-em ale wyszłam z założenia, że i tak do niczego ta wiadomość im się nie przyda. Kiedy tylko Ed pojawił się na oddziale, my postanowiliśmy go opuścić.

- Zabierzemy rzeczy i wracamy do domu. Przepraszam. To nie miało tak wyglądać. - Chłopak obwiniał się za wszystko, a ja nie mogłam tego dłużej słuchać. On do cholery nie jest odpowiedzialny za całe zło tego świata!

- Możesz przestać się obwiniać?! To nie ty do niego strzeliłeś! To nie z twojej pierdolonej winy leży w szpitalu! - Wybuchłam.

- Daj spokój Lily, oboje wiemy jaka jest prawda.

- Widocznie twoja prawda jest skrajnie inna od mojej. - Skwitowałam. Więcej się do mnie w tej kwestii nie odezwał. Byłam zła ale dużo bardziej było mi najzwyczajniej przykro. Chciałam, aby on w końcu dostrzegł w sobie dobro, a nie uważał że składa się z samych wad.

- Możesz tu zaczekać. Wezmę tylko rzeczy i nas wymelduje. Zaraz wracam. - Nie czekając na moją reakcję, odszedł. Ja będąc wykończona dzisiejszym dniem i ogromną dawką niezbyt pozytywnych emocji, zasnęłam.

Jako, że wyjechaliśmy spod motelu około godziny trzeciej w nocy ( nawet nie zdawałam sobie sprawy, że aż tyle czasu spędziliśmy w szpitalu) pod moim domem byliśmy nad ranem. Całą drogę przespałam co było mi bardzo na rękę, bynajmniej nie musiałam spierać się z Aaronem o jego nieistniejącą winę. Pożegnaliśmy się i weszłam do domu.

Chciałam odwiedzić pewne miejsce, w którym dawno mnie nie było. Wzięłam długi prysznic i nałożyłam świeże ubrania. Po raz kolejny opuściłam budynek i ruszyłam przed siebie w akompaniamencie muzyki. Przekroczyłam bramę cmentarza i odnalazłam odpowiedni nagrobek.

- Cześć braciszku. - Powiedziałam cicho, siadając na ławeczce. - Przepraszam, że ostatnio cię zaniedbywałam. Tak dużo się teraz dzieje. Chciałabym żebyś tu był, na pewno pomógłbyś mi to wszystko ogarnąć. - Pierwsze łzy zaczęły spływać po moich policzkach. - Z tobą było inaczej. Dzięki tobie byliśmy rodziną, a teraz? Jesteśmy jej misterną podróbką. Gdybym tylko mogła wiedz, że bez zawahania zamieniłabym się z tobą. Ty z nas obu bardziej zasługiwałeś na życie. Nawet nie wiesz jak za tobą tęsknie Liam. - Rozpłakałam się na dobre, pogrążona w swych myślach. Myślach o bracie, którego nie mogłam uratować.

Jeśli ten gość na górze rzeczywiście istnieje, to z pewnością nie jest w pełni poczytalny. Jak mógł odebrać mi brata bliźniaka i pozostawić mnie tu samą?

***

Jako, że przyszedł czas powrotu do szkoły, rozdziały będę dodawać raz w tygodniu. ALE bądźcie czujni bo ze mną nigdy nic nie wiadomo :D

Do następnego :)

Dark TimesWhere stories live. Discover now