✧ Chapter 17 ✧

131 9 7
                                    

•Star•
Usiadłam przy łóżku Marca i czekałam aż się obudzi. W między czasie próbowałam dodzwonić się do rodziców, ale bez skutku.
I tak było przez ostatnie kilka dni.
Zaczynałam się już o nich martwić...i o Marca też.  Z nadmiaru emocji zemdlał i uderzył tyłem głowy w chodnik, lekarzom nie udało się go jeszcze wybudzić.
Zrozumiałam, że tracę wszystkich.
Dosłownie wszystkich.
Jannę wysłano na leczenie fobii do Waszyngtonu, przez co straciłyśmy kontakt.
Była dla mnie jak siostra.
Ale nie mogę powiedzieć, że jest.
I właśnie to boli najbardziej.
- Wróć do mnie, proszę... - wyszeptałam ściskając dłoń chłopaka.
W odpowiedzi uzyskałam...nic. Jak zwykle.
Nie mieszkam już nawet w domu Marca, jego dziadkowie powiedzieli, że jestem "wulgarną gówniarą" i wyrzucili mnie na chodnik.
Dosłownie.
Zamieszkałam więc u Rosie, bo jak się okazało ma własne mieszkanie.
Małe, ale da się żyć.
Uśmiechnęłam się smutno, po czym wyszłam z sali, w której leżał Marco.
Dyrektor wezwał mnie do szkoły, więc jeśli miałam zdążyć to musiałam się spieszyć.
Szybko wyszłam ze szpitala, sprawdzając czy mój tatuaż jest dokładnie ukryty pod licznymi warstwami podkładu, po czym skierowałam się w stronę przystanku autobusowego.
Na sam autobus nie musiałam długo czekać.
Stanęłam przy drzwiach, gdyż dojechanie do szkoły zajmuje jedynie minięcie czterech przystanków.

***

Otworzyłam drzwi gabinetu dyrektora i momentalnie się spięłam.
Mocniej ścisnęłam klamkę i poczułam jak po karku spływają mi krople potu.
"Niby po co miałby mnie wzywać?"
- Dzień dobry. - rzuciłam cicho i niepewnie.
"Od kiedy ja się aż tak bardzo denerwuję?"
- Oh! Panna Butterfly! Proszę usiąść. - wskazał na czerwony fotel przy biurku.
Zamknęłam za sobą drzwi i zobaczyłam, że na drugim fotelu siedzi matka Marca.
Zdusiłam w sobie chęć przytulania jej i posłusznie zajęłam miejsce, które wskazał dyrektor.
Postanowiłam przerwać niezręczną ciszę, bo męczyła mnie bardziej niż cokolwiek innego w tym momencie:
- To...po co pan mnie wzywał?
Oboje spoważnieli i popatrzyli na mnie jakby ze...współczuciem.
- Coś się stało? Zrobiłam coś? - pytałam szybko i lekko drżącym głosem.
- Nie, nie. - przerwała mi pani Diaz.
- To proszę powiedzieć mi o co chodzi. - o mało, a bym się wydarła.
- Star...proszę cię tylko nie rób nic głupiego... - zaczął dyrektor ze smutkiem.
- Jezu, o co chodzi?! - wydarłam się, po czym siliłam na ciche "przeprszam", ale nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej.
- Spokojnie! - rzucił głośno. Wyjął z szuflady jakieś zdjęcia i przysunął je w moją stronę. - Twoi rodzice...oni...zostali brutalnie zamordowani. - razem z panią Diaz o mało się nie popłakali.
Ja zaś nawet nie próbowałam powstrzymać łez. Spływały po moich policzkach strumieniami, zatrzymywały się na rzęsach, zasłaniając widoczność.
- Żartujecie sobie! Jak?! Co?! Dlaczego...?! - prawie wyrwałam sobie włosy.
Matka Marca położyła swoją dłoń na mojej.
- Uspokój się trochę i posłuchaj. - powiedziała i przeniosła przerażone spojrzenie na zdjęcia leżące przede mną. Miałam ochotę ją uderzyć.
Wzięłam zdjęcia i zaczęłam je przeglądać.
Ciała moich rodziców przybite do ściany budynku, wokół nich policja i fotografowie.
Ludzie, którzy zamiast płakać i nie dowierzać w to co widzą, stoją i robią zdjęcia, aby wybić się na ogromnym cierpieniu innych.
Podarłam wszystkie trzy zdjęcia i rzuciłam tym co z nich zostało na podłogę.
- Nie pokazywalibyśmy ci tego, gdyby nie to, że policja tego od nas wymagała. Z racji tego, że nie masz nikogo poza nimi, musisz zamieszkać u Angie Diaz. - powiedział cicho, ale ze smutkiem w oczach.
- Nie... To nie może być prawda! Moi rodzice
Ż Y J Ą! - gwałtownie wstałam.
- Star... - pani Diaz również wstała. Złapała mnie za ramiona.
- Z racji tego, że musisz mieć opiekuna prawnego, zamieszkanie u pani Diaz jest konieczne. - wtrącił dyrektor.
Podeptałam jeszcze raz podarte zdjęcia i wybiegłam z placówki.
Nogi uginały się pode mną, ramiona były jak z gumy.
Nie mogłam ani nie chciałam zamieszkać u matki Marca. Wierzyłam, że moi rodzice żyją i, że to oni są moimi opiekunami.
Przyłożyłam palce do skroni i wbiegłam do autobusu. Nie sprawdziłam nawet gdzie jedzie.
Przejechałam dłonią po dekolcie.
Opuściłam wzrok. Tatuaż wyglądał jakby wyłaniał się spod mojej skóry, albo jakby był niedokończony.
Zdałam sobie sprawę, że te zdjęcia były dowodem.
Ale dla mnie niewystarczającym.

***

Podbiegłam do łóżka Marca i ścisnęłam jego dłoń. Otarłam łzy i przyłożyłam głowę do jego klatki piersiowej.
Unosiła się szybciej niż zwykle.
Podniosłam się i zobaczyłam, że rusza palcami u prawej ręki. Jego powieki i wargi drgały.
Wstałam i zacisnęłam dłonie w pięści.
Przygryzłam wargę i przez kilka sekund czekałam.
W końcu jego powieki otwierając się, ukazały piękne, czekoladowe oczy.
Zamrugał kilka razy, po czym przeniósł wzrok na mnie. Kąciki jego ust drgały w ledwo widocznym uśmiechu.
Nie byłam w stanie wydusić ani słowa.
Usiadłam na brzegu łóżka i czule go pocałowałam.
Nagle myśl o śmierci rodziców dała o sobie znać, więc pobiegłam zawiadomić pielęgniarkę o tym, że Marco się obudził.
Nie chciałam by widział jak płacze. Nie teraz.
Pomimo jego cichych wołań, szybko wyszłam z sali.

***

Serce bolało mnie bardziej niż kiedykolwiek.
Oczy piekły od powstrzymywania łez.
Zamknęłam za sobą drzwi mieszkania Rosie i usiadłam na kanapie.
Trzęsłam się nie z zimna, a z bólu, przerażenia i smutku.
Ojciec powiedział, że odwiedzą mnie po dwóch miesiącach od wyjazdu. Nie było ich nawet na zakończeniu roku szkolnego. Rozmawiałam z nimi może ze dwa tygodnie temu.
"Kto mógł im to zrobić?!", "Dlaczego mieliby umrzeć?!", męczył mnie fakt, że nie mogę odpowiedzieć na te pytania.
Niemalże padłam na zawał, gdy ktoś położył mi dłoń na ramieniu.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam Rosie.
- Co jest? - spytała siadając obok.
Nic na to nie poradzę. Musiałam się komuś wygadać.
- Moi rodzice...nie żyją. - łza spłynęła po moim policzku.
Na twarz dziewczyny wstąpiło przerażenie.
- Co?! - krzyknęła.
- Zostali zamordowani. - przygryzłam wargę, aby się nie rozpłakać. Metalowy smak krwi na języku przyprawił mnie o dreszcze.
Dziewczyna myślała o czymś przez chwilę, po czym spytała:
- Mieszkali w Nowym Yorku, tak?
- Tak...ale...czemu pytasz? - odparłam niepewnie.
- Potem ci powiem. - wyczułam to jak się denerwuje.
- Jasne... - rzuciłam niepewnie.
- Przepraszam, że pytam, ale... Wiesz jak zostali zabici? - spojrzała na mnie spod zmrużonych powiek.
Pokiwałam głową, a kolejna łza spłynęła po moim policzku. Musiałam wyglądać jak potwór, szczególnie dlatego, że po kamuflażu moich znamion zostało jedynie kilka plamek szarej farby do twarzy.
- K-ktoś p-przybił ich d-do ściany jakiegoś bu-budynku... - zamrugałam kilka razy. - Dyrektor dał mi zdjęcia...
Czerwonowłosa głośno wciągnęła powietrze.
- Nie... - wyszeptała. - Wiesz kto im to zrobił?
- Nie. - rzuciłam krótko.
Dziewczyna posłała mi spojrzenie pełne troski i współczucia, po czym mocno mnie przytuliła.
- No już...wypłacz się. - powiedziała cicho.
Potrzebowałam tego, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam być silna.
- Nie mogę. - oderwałam się od niej.
Dziewczyna w odpowiedzi pokiwała głową.
- Chodź, poprawię ci ten makijaż. - złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę toaletki.

***

Gdy skończyła obróciła krzesło, na którym siedziałam w stronę lustra.
Wyglądałam tak, jakby wszystko to co miało miejsce zaledwie dwie godziny temu, nigdy się nie wydarzyło.
- Star. - zaczęła. - Chyba wiem kto zabił twoich rodziców...


_____________________________
Ohāyo!
Taki trochę Polsat, ale co tam. 😂❤️
Mało weny ostatnio miałam, więc rozdział jest tak późno, ale, że wpadłam na całkiem dobry pomysł na fabułę to następny pojawi się pewnie w tym tygodniu.
A tymczasem do następnego!

~Merka 🖤

✧ No more magic ✧ ~ svtfoe [zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz