✧ Chapter 10 ✧

190 14 4
                                    

•Star•
Szybko wbiegłam do mojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Było już grubo po drugiej w nocy.
Nie wiedziałam, czy mam iść i zeskoczyć z dachu, czy może zapić garść tabletek wódką.
Relacje Marca i moje, i tak rozpadły się prawie całkowicie, a teraz to chyba mogę śmiało mówić, że go nie znam.
Wstałam i podeszłam do lustra. Moje wargi wciąż były czerwone i lekko opuchnięte (za szybko wróciłam żeby coś mogło się zmienić). Popatrzyłam smutno na moje odbicie.
Podeszłam bliżej i przyłożyłam czoło do zimnego szkła. Łza spłynęła po moim policzku, a ja nerwowo ją starłam.
Szybko odbiegłam od lustra, gdy tylko drzwi mojego pokoju się otworzyły.
- Jak ty się tam w ogóle dostałaś?! - usłyszałam krzyk Marca.
Zatrzasnął za sobą drzwi i stanął tak blisko mnie, że musiałam cofać się do samego łóżka, aby na niego nie wpaść.
- Ja...śledziłam cię, bo...byłam ciekawa co się z tobą dzieje... - przyznałam z rumieńcem na twarzy.
Było mi tak strasznie wstyd.
Minęło trochę czasu zanim brunet zaczął mówić.
- To nic dla ciebie nie znaczyło, prawda? - westchnął głośno, po czym nachylił się nade mną.
- Co? Ah...nie, nie, jasne, że nie. - odparłam drżącym głosem.
- Świetnie. Nigdy więcej nie rób czegoś takiego. - rzucił ostro, podchodząc do drzwi.
- Czekaj! - krzyknęłam za nim.
- Czego? - odparł znów podchodząc bliżej.
Poklepałam miejsce obok mnie dając mu znak, aby usiadł. Byłam pewna, że tego nie zrobi, a jednak.
- To czego chcesz? - zaczął.
- Wiedzieć co się z tobą dzieje. - odparłam.
- Czemu cię to interesuje? - spytał patrząc mi prosto w oczy.
- Tak naprawdę to nie wiem. Nie wiem, czy to dlatego, że się o ciebie martwię, czy dlatego, że zżera mnie ciekawość. - wzruszyłam ramionami. - Ale lepszym pytaniem jest - czy ty chcesz mi powiedzieć co się dzieje?
- A co jeśli nie chce ci nic mówić? - uniósł brwi.
- Jeśli nie chcesz to nie mów. Ale ja chociaż staram się naprawić nasze relacje. - zacisnęłam dłonie w pięści.
- No to muszę cię zmartwić, bo śledząc i całując mnie po pijaku na imprezach wcale tego nie robisz. - odgryzł się.
- A ty myślisz, że zamykając się przede mną coś robisz?! Wcale mi tego nie ułatwiasz! - wykrzyczałam wstając.
- A kto ci powiedział, że ja w ogóle chce coś robić. Pomyślałaś, że może po prostu nasze drogi tylko na chwilę się złączyły? Może to, że nie zauważałaś mnie przez tyle lat miało swój powód? Może trafiliśmy na Jackie i Oscara tylko po to żeby się spotkać? Nie ma odpowiedzi na żadne z tych pytań. Zepsuliśmy to r a z e m, a ja nie mam zamiaru tego naprawić. Nie będę się męczył znów łącząc nasz ścieżki, bo przeciął ją Tom! - ostanie słowa wypowiedział głośniej.
- To nieprawda! - wykrzyczałam.
- Ah, tak? W takim razie co jest prawdą? - nasze twarze dzieliły milimetry.
- To, że Tom wcale nie rozdzielił naszych dróg! To ty się ode mnie oddaliłeś! - zmrużyłam oczy.
- Miałem do tego powód. - odparł ostro.
- Niby jaki? - spytałam wściekłym tonem.
- Odkąd poznałaś Toma odstawiłaś mnie na bok. Straciłem do ciebie zaufanie i wróciłem do ludzi takich, jak ja. - opowiedział cicho.
- Nie odstawiłam cię na bok! - zaprzeczyłam.
- A kiedy ostatnio normalnie rozmawialiśmy?! - wykrzyczał.
Zaniemówiłam. Miał racje.
To ja zepsułam naszą przyjaźń.
Nie my oboje.
Zarumieniłam się, na co brązowooki zachichotał.
- Widzisz? Nie ma już czego naprawiać. - wzruszył ramionami.
Naprawdę mu nie zależało...
- Myślałam, że chociaż trochę ci na mnie zależy... - wydusiłam.
- Bo zależało. - odparł bez emocji.
- Czyli...
- Teraz już nie. Dlaczego miałoby mi zależeć na kimś takim, jak ty? Naprawdę myślałem, że znalazłem kogoś komu mogę zaufać. Komu stary Marco mógł zaufać. Ale on był kłamstwem.
- W takim razie kim ty jesteś? - ledwo udawało mi się powstrzymać łzy.
- Prawdziwym Marco Diazem. - uśmiechnął się kpiąco.
- Jaki jest ten prawdziwy Marco Diaz? - próbowałam go złamać.
- Kimś kogo nie chcesz poznać. - odparł próbując odejść.
Złapałam go za rękę i przyciągnęłam do siebie.
- Kim ty jesteś żeby wiedzieć czego chcę? - spojrzałam prosto w jego czekoladowe oczy.
- Nikim. Puść mnie, bo mam tego dość. Ta rozmowa do niczego nie prowadzi. - spoważniał.
- Nie mam zamiaru cię puścić, póki nie dowiem się, co się z tobą dzieje! - krzyknęłam.
Szarpnął ręką, ale ja jeszcze mocniej ścisnęłam jego dłoń.
- Nie możesz się ode mnie odczepić?! - przywarł mnie do ściany. - Nie słyszałaś?! Nie zależy mi na tobie, więc nie powinno cię to obchodzić!
- Ale obchodzi! - nasze twarze dzieliły jedynie milimetry.
- Co ja mam zrobić żebyś mnie znienawidziła?! - widziałam frustrację w jego oczach.
- Rób co chcesz, a ja i tak tego nie zrobię. - odparłam, a on przyłożył dłoń do ściany obok mojej głowy.
- Jeśli powiem ci kim naprawdę jestem to zostawisz mnie w spokoju? - spytał wściekłym tonem.
- Taka była umowa. Mówisz co się dzieje, a ja puszczam twoją rękę. - uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Wróciłem do Zniszczonych. Można nas nazwać gangiem. Na początku zeszłego roku zacząłem się staczać, a ich "zgarnąłem" po drodze, tworząc wielką staczającą się w dół kulę. Ale nasza ostatnia akcja spowodowała, że ich zostawiłem. Problem jest jednak w tym, że przez cały ten czas byłem jednym z nich. Wmawiałem sobie i innym, że jestem cichym i szarym chłopakiem, który boi się zagadać do kogokolwiek, tak też było z tobą. Ale nigdy tak nie było. To prawda, że miałem problem, i nadal mam, z zaufaniem innym, ale nigdy nie byłem taki jakim mnie poznałaś. Zawsze czułem się inny. Nauczyłem się ukrywać złość chociaż na początku było trudno...bardzo trudno. Ledwo powstrzymywałem się od pobicia gościa, który kantował w szachy. - parsknął śmiechem. - Imprezy, narkotyki, alkohol, bójki i takie tam, to właśnie jest moje życie. Nie umiem tego zmienić. Tak samo jak my nie możemy naprawić naszej relacji. - znów spojrzał mi w oczy i jakby...złagodniał.
Wcale nie chciałam puszczać jego ręki, ale w końcu to zrobiłam. Brunet odsunął się ode mnie i znów się spiął.
- Czujesz się lepiej, po tym jak w końcu się wyglądałeś? - uśmiechnęłam się czule i przechyliłam głowę.
- Nie. - rzucił ostro.
- Próbowałam...nie wyszło, trudno. Wyjdziesz przez te drzwi i oboje będziemy mogli mówić, że jesteśmy dla siebie obcy. Twój ruch. Przetnij łączącą nas nić. Wiem, że tego chcesz. - powiedziałam wściekle.
Znów podszedł bliżej.
- Podobno ci nie zależy. Przetnij tę nić i będzie po wszystkim. Nic nie będzie nas łączyło. Nawet nie zdążyliśmy wyrobić sobie wspomnień. - kontynuowałam.
Brunet był już tylko kilka centymetrów dalej ode mnie.
- Drzwi są tam. - kiwnęłam głową w ich stronę.
Teraz stykaliśmy się nosami. Nie mogłam nic powiedzieć, bo rozerwałabym przestrzeń dzielącą nas.
Wbiłam się łopatkami w ścianę i czekałam na jego ruch. Nie trwało to długo, bo po kilku sekundach nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
Ta chwila niestety nie mogła trwać wiecznie.
Zdezorientowana patrzyłam, jak idzie w stronę drzwi. Nadzieja na to, że to nie koniec zgasła. Nić została zerwana, a ja patrzyłam się na obcego chłopaka.
- Teraz może być po wszystkim... - powiedział, po czym zamknął za sobą drzwi.

_______________________________
Ohāyo!
Trochę się podziało, ale to nie zmienia faktu, że rzygam tym rozdziałem - jak każdym innym z resztą.
Zastanawiam się nad dobrym i złym zakończeniem tej książki (nie to, że mam zamiar już ją kończyć), bo nigdzie Starco nie obiecywałam 😂😂🐟
Do następnego!

~Merka 🖤

✧ No more magic ✧ ~ svtfoe [zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz