✧ Chapter 2 ✧

259 20 10
                                    

•Marco•
*poniedziałek*
Założyłem czerwoną bluzę - bo to właśnie je zawsze noszę - po czym zgarnąłem swój plecak i złapałem za klamkę drzwi wejściowych.
Cofnąłem się jednak, gdy przypomniałem sobie o tym, że nie pożegnałem się z młodszym bratem.
Ostatnim razem kiedy tego nie zrobiłem, to płakał cały czas - z przerwami na krótkie drzemki - aż nie wróciłem.
Otworzyłem, więc drzwi jego pokoju.
A ten od razu powitał mnie uśmiechem. Marco Jr., bo tak ma na imię - chociaż zawsze zwracam się do niego mały, albo po prostu Junior - ma za sobą zaledwie rok życia, a pomimo tego ma okropnie bujne, brązowe włosy. Ma też pieprzyka na policzku, takiego, jak mam ja.
Stąd też pomysł moich rodziców na nadanie mu mojego imienia z dodatkiem "Jr.".
Przytuliłem się do niego i coś tam wymruczałem (slangiem małych dzieci), po czym ponownie zbiegłem po schodach, zastanawiając się nad tym, jak zareaguje, gdy podrośnie i zrozumie, że ma na imię tak samo, jak jego starszy brat.
Pożegnałem się również z rodzicami i w końcu mogłem wyjść z domu. Czasem czułem się tam, jakbym po prostu nie pasował do własnej rodziny.
Spojrzałem na dziewczynę, idącą chodnikiem po drugiej stronie ulicy. Nie pamiętałem jej imienia, ale często się jej przyglądałem.
Czasem nawet zastawiałem się, czy do niej nie podejść, ale moja nieśmiałość zwyciężała.
Zdziwił mnie fakt, że przeszła obok Oscara - jak się domyślałem, jej chłopaka - okropnie wkurzona. Nie usłyszałem słów jakich użyła by się na niego wydrzeć.
Nie widziałem też czemu ta cała sytuacja mnie ciekawiła. Nie znałem jej, a jednak czułem jakby tak było. Może to dlatego, że "obserwowałem" ją odkąd chodziliśmy do przedszkola?
Czasami nawet robiło mi się przykro, gdy zdawałem sobie sprawę z tego, że ona nawet mnie nie zauważa, a mieszkamy naprzeciwko siebie!
Z zamyślenia wyrwała mnie Jackie. Nie ukrywam, że czułem się przy niej dzisiaj, jakoś dziwnie inaczej...
- Hej, Marco! - cmoknęła mnie w policzek.
- Cześć, Jackie. - powiedziałem bez większego entuzjazmu.
Zabrałem jej deskę i z szerokim - ale sztucznym - uśmiechem na twarzy pobiegłem w stronę sali matematycznej.
- Marco! Oddawaj! - krzyczała, dławiąc się śmiechem.
"Pewnie sztucznym", pomyślałem, ale szybko odgoniłem tę myśl.
- Okej. - wzruszyłem ramionami i popchnąłem deskę w przeciwną stronę, wymuszając śmiech.
Chwile później Jackie, cała zdyszana stała już przy mnie.
- Ty idioto! - wrzasnęła, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy.
- Też cię kocham. - mówiąc to miałem dziwne wrażenie, że kłamie.
Nagle do moich uszu dotarła fala ogłuszającego dźwięku - dzwonka.
Ruszyłem się, więc w stronę drzwi i po chwili byłem już w sali.
Zająłem miejsce w pierwszej ławce i nie do końca gotowy na osiem lekcji, wyjąłem podręczniki z plecaka.

***

Zdziwiłem się, gdy Jackie po raz pierwszy odmówiła mi spaceru po szkole.
Nie byłem z tego powodu szczególnie smutny, ale jednak coś w głębi mnie zostało zranione.
Nagle poczułem, jak upadam na kolana.
Podniosłem się i zobaczyłem, idącą szybko dziewczynę o długich blond włosach.
Znowu na mnie wpadła.
Prychnąłem śmiechem i zacząłem zbierać książki z chodnika.
Nie byłem pewien, czy chce wracać do domu. Tam nie byłem sobą - a przynajmniej nie zawsze. A miałem okropnie zły humor, przez co mogłem zacząć wydzierać się na młodszego brata, gdy zacznie płakać, albo na rodziców, gdy zaczną zadawać te głupie pytania. I nie daj Boże dostałbym szlaban.
- Sarkazm, aż się wylewa... - szepnąłem do siebie z rozbawieniem.
Niezauważony - jak zwykle - przez blondynkę, ominąłem ją i ruszyłem w stronę parku.
Co jakiś czas zamykałem oczy na kilka minut, a i tak trafiłem na miejsce. Znałem tę okolice lepiej niż siebie.
Usiadłem na rogu fontanny i zacząłem jeździć palcami po wodzie.
Światło odbijało się od jej tafli, a ja jak zaczarowany śledziłem błyszczące "sznurki".
Siedziałem tu już kilka godzin, wsłuchując się w śpiew ptaków i szum wiatru.
Od zawsze lubiłem cieszyć się chwilą. Nawet tą najmniej istotną. Żyjemy za krótko by marnować cenny czas.
Gdy zobaczyłem, że woda zmienia kolor na pomarańczowy, a niebo zaróżowiło się, postanowiłem wracać.
Wcale nie chciałem znowu przekroczyć progu mojego domu, ale musiałem.
Nie znoszę ograniczeń, ale zawsze stosuje się do zasad. Stąd też wzięło się nazywanie mnie "Ostrożnym".
Szybko popchnąłem drzwi i wszedłem do środka.
- Marco! Już jesteś! - usłyszałem radosny głos matki.
- Cześć. Muszę odrobić lekcje, pójdę już do pokoju. - uśmiechnąłem się i wszedłem do wcześniej wspomnianego pomieszczenia.
Rozłożyłem książki na biurku i usiadłem na krześle, walcząc z chęcią rzucenia się na łóżko.
Płacz Marca Jr. co chwile nasilał się i ustawał.
Zaczęło mnie to denerwować, ale za bardzo kochałem brata, aby na niego krzyczeć, a poza tym to małe dziecko. Nie ma innego wyjścia, niż płakać, gdy czegoś potrzebuje.
Szybko odrobiłem lekcje, po czym wszedłem pod prysznic.
Zacząłem szorować swoje ciało do czerwoności. Nie potrafiłem wyrzucić z głowy tej dziewczyny o blond włosach.
Kilka razy udało mi się dostrzec nawet piękny kolor jej oczu. I w tym momencie poczułem się jak stalker bez życia.
Zacząłem myśleć też o Jackie.
Jestem, albo...byłem w niej zakochany odkąd pamietam. Nie wiem co tak naprawdę się stało. Ani też dlaczego mam dzisiaj dziwne wrażenie, że to już "nie ta Jackie", w której się zakochałem. Może to, co między nami było wygasło? Nić, która nas łączyła, została zerwana?
Potrząsnąłem głową, aby odgonić te myśli, po czym wyszedłem spod prysznica.
Przetarłem dłonią zaparowane lustro i zobaczyłem, jak mokre włosy przylepiają się do moich policzków. Miałem zaczerwienione oczy i rozdrapanie usta, po których spływały krople krwi. Musiałem naprawdę mocno zagryzać wargę, gdy rozmyślałem nad tym wszystkim.
Szybko zarzuciłem na siebie piżamę i wróciłem do pokoju. Cicho zamknąłem za sobą drzwi i opadłem na łóżko.
Kilka minut później zasnąłem.

•Star•
Zajęłam miejsce na samym końcu stołu i zaczęłam jeść kolacje, gdy nagle matka zwróciła się do mnie:
- Star, mamy dla ciebie bardzo ważną informacje.
- Tak? Jaką? - odparłam bez emocji.
- Musimy przeprowadzić się do Nowego Yorku na kilka lat, jak nie na stałe, ale ty, póki co, nie możesz jechać z nami. A co za tym idzie szukamy już dla ciebie rodziny, z którą mogłabyś zamieszkać.
- Dobrze, ale dlaczego nie mogę jechać z wami?
- Będziemy mieszkać w okolicy położonej bardzo daleko od jakiejkolwiek szkoły. W domu nie będzie nas częściej niż teraz.
Przerwałam jej kiedy chciała wymieniać dalej.
- Ale będziecie mnie odwiedzać, prawda? - spytałam lekko zaniepokojona obojętnością rodziców.
- Oczywiście, skarbie. - odparł mój ojciec, a ja delikatnie uniosłam kąciki ust w słabym uśmiechu.
Pozmywałam po sobie i wróciłam do mojego pokoju.
Opadłam na łóżku i dałam się porwać Morfeuszowi.

_______________________________
Ohāyo! 💕
Nie bójcie się w następnym rozdziale będzie grubo i będzie długi 😂👌🏻
Mam nadzieje, że rozdział się spodobał⚡️💓
Do następnego!

~Merka 🖤

✧ No more magic ✧ ~ svtfoe [zakończone] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz