Rozdział 12

824 51 7
                                    

Otwieram powoli oczy. Czuję lekki ból, w miejscu gdzie wstrzyknął mi to świństwo.

- Witam w moich skromnych progach - słyszę jego głos.

Klaun siedzi na kanapie. Spogląda na mnie z ciekawością.

- Ile spałam? - pytam przyciszonym głosem. Strasznie chce mi się pić.

- Dwanaście godzin - odpowiada, wyciąga chyba alkohol i nalewa sobie.

Rozglądam się wokół. Jesteśmy w jakimś białym salonie. Bardzo dużym salonie...

- Gdzie jesteśmy?

- W moim domu skarbie - szczerzy się.

- Nie jestem twoim skarbem - warczę. - Po cholerę mnie tu ściągnąłeś?!

- Elizabeth, księżniczko... nie denerwuj się - podaje mi szklankę z alkoholem. - Po prostu nie zwariowałaś w szpitalu. Udowodnię ci, że każdy może stać się szalony - mówi to z psychopatycznym uśmiechem.

Upijam łyk alkoholu. Wolałabym wodę, no ale cóż... nie będę narzekać.

- To co robimy? - postanawiam grać twardą i wstaję na nogi.

Po chwili tego żałuję, bo nogi mam jak z waty i upadam. W ostatniej chwili zielonowłosy mnie łapie. Podnosi jak pannę młodą i kładzie z powrotem.

- Dżentelmen się znalazł - prycham.

- Oj, skarbie... Przecież wiesz, że cię lubię - mruczy.

Patrzę na niego. Ma na sobie białą koszulę i fioletowe spodnie od garnituru. Teraz spoglądam na siebie... mam bieliznę, krótkie spodenki i jakiś top...

- Ubrałeś mnie? - pytam lekko przestraszona.

- Tak, masz piękne ciało - odpowiada z szerokim uśmiechem.

- Zboczeniec... - szepczę. - Dobra, koniec tej zabawy, co zamierzasz?!

- Hm... jedziemy na imprezę.

- Co?! I dlatego mnie porwałeś?  prycham. - Jesteś najbardziej pokręconym facetem, jakiego znam.

- Oj, miło mi to słyszeć - śmieje się.

Tylko spokojnie. Na pewno jakoś z tego wyjdziesz.

- To gdzie mnie zabierasz? - pytam zdecydowanie.

- Do swojego klubu - odpowiada, a w jego oczach widzę iskierki szaleństwa.

Dostaję od niego całą szafę ubrań. Skąd on to wziął? Nie wiem. Byle czego też mi nie wcisnął. Nawet nie chcę wiedzieć, ile to kosztowało. Może i jestem Wayne, ale znam wartość pieniądza.

- I jak? - wchodzę do salonu.

Ubrałam czarną, skórzaną sukienkę i do tego czarne, wysokie szpilki.

- Idealnie - odpowiada z uśmiechem. - Chodź, jedziemy.

Nawet nie zamyka drzwi na klucz, od razu ciągnie mnie do swojego fioletowego lambo. Rusza z piskiem opon, a ja przez całą drogę modlę się, żeby przeżyć. Myślałam, że to mi zdarza się łamać przepisy zbyt często, ale jemu... On jeździ, jakby w ogóle prawka nie miał.

- Joker, tak między nami, to masz prawko? - pytam nieśmiało.

- Nie - wybucha śmiechem. - Po cholerę mi? Źle prowadzę? - warczy.

- Nie - odpowiadam z uśmiechem.

Głupie pytanie. To chyba logiczne, że wariat nie ma prawka. Gdy w końcu dojeżdżamy, otwieram drzwi i wręcz wybiegam z auta.

Po ciemniejszej stronie II JokerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz