Rozdział 2

1.3K 77 12
                                    

Budzę się za sprawą tego cudownego urządzenia zwanego budzikiem. Cholera, dziś do pracy... Do tego zielonowłosego, przystojnego... Nie! Stop! Do tego kretyna, który mnie strasznie irytuje, ale i intryguje. Oczywiście łeb mi pęka, no i jeszcze muszę obudzić tego faceta. Idę pod prysznic. Przychodzę, a on się ubiera. Problem z głowy.

- To co, teraz śniadanko? - pyta i chce mnie przytulić.

Odsuwam się od niego i opatulam mocniej szlafrokiem.

- Zbieraj się i wypad - warczę, a on wytrzeszcza oczy. - Co tak patrzysz? Chyba na nic głębszego nie liczyłeś - prycham.

- Posłuchaj ty mała...

- Co? Źle ci było?! To trzeba było się do mnie nie pchać. Było fajnie, przynajmniej dla mnie i się skończyło. Zdziwiony? Młody to zdziwiony - ledwo powstrzymuję śmiech.

Chłopak stoi jak słup. Zamurowało go. Wszyscy reagują podobnie. Myślą, że to oni mnie rzucą i zawsze się przeliczają.

- Facet, idę do pracy! - ciągnę go za ramię i wyrzucam za drzwi.

- Jeszcze mnie popamiętasz!

- Tak, tak... Do widzenia panu! - trzaskam drzwiami i zaczynam się śmiać. - Zawsze to samo... - kręcę głową.

Ubieram się w długie, jasne jeansy, czarny top na ramiączkach i adidasy. Robię makijaż i biegnę do auta. Ruszam i modlę się, by zdążyć. Niestety, istnieje takie coś, jak korki i spóźniam się o dwadzieścia minut. Wbiegam do środka i kieruję się do mojej szafki. Biorę fartuch i biegnę na stołówkę poszukać Harleen. Na sali jest już pełno pacjentów w tym też i Joker. Harleen siedzi z inną lekarką.

- Hej - podbiegam do niej i ją przytulam.

- Załóż fartuch - mówi oschle.

- O co ci chodzi? - krzywię się.

- Zostawiłaś mnie tam samą i nie odbierałaś, o to chodzi! Martwiłam się o ciebie! - oczy większości zgromadzonych kierują się na mnie. - A wy co? Już do swoich spraw! - gani wszystkich i znowu zwraca się do mnie - Później pogadamy.

Przewracam oczami, rzucam fartuch obok niej i idę po coś do jedzenia.

- Ktoś tu narozrabiał - śmieje się głos za moimi plecami.

- Nie twoja sprawa - odwracam się do niego twarzą. Tak jak myślałam, to ten kretyn. - Dziś mamy spotkanie, pamiętaj.

Biorę kawę, kanapkę i odchodzę.

- Pamiętam, pamiętam - do moich uszu dobiegają te słowa i jego śmiech.

Siadam obok dziewczyn i bez słowa jem posiłek. Na koniec narzucam na siebie fartuch i idę do ordynatora.

- Witam pana - uśmiecham się. - Wybrałam już pacjenta.

- Słucham.

- Chcę nowego z 666.

- El, nie wiem, czy to najlepszy pomysł...

- Spokojnie, wiem, co robię. Pan mnie zna, nie dam mu się omotać. Bardzo mi zależy... - robię smutną minę

- Ech... no dobrze, ale co z twoim ojcem?

- Będzie musiał się z tym pogodzić.

Dostaję grafik. Mam z nim terapię o 14.00. O kurczę, ale jestem szczęśliwa. W końcu wybija ta godzina. Wchodzę na salę, gdzie czeka już na mnie zielonowłosy. Ma na sobie kaftan bezpieczeństwa.

- Serio? - wzdycham i podchodzę do drzwi. - Ściągnijcie mu ten kaftan!

Wchodzi dwóch strażników.

Po ciemniejszej stronie II JokerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz